27.12.15

Your Beauty Mark - Dita von Teese

      Nie jestem jakąś szczególną fanką Dity von Teese. W ogóle nie przepadam za burleską, ani za striptizem, jakkolwiek artystyczne by to miało nie być. Niemniej nie da się von Teese odmówić wyczucia stylu i tego, że na tle drobnych gwiazdek Ameryki dość mocno się wyróżnia. Podobnie jak wiele innych retromaniaczek książka jej autorstwa została mi sprezentowana. Jakie są moje wrażenia?

23.12.15

Yule - czyli święta

Jak część z moich czytelników zapewne wie nie za bardzo lubię tradycyjny sposób świętowania związany z religią chrześcijańską i polskim biesiadowaniem za stołem. Wolę moje małe, pogańskie Święta, poświęcone ulubionej Bogini, obchodzone w bardzo wąskim gronie, z power metalem, kolorowankami dla dorosłych, wegańskim jedzonkiem i wycieczką w tle.

22.12.15

Moje ulubione tutoriale na retro fryzury

         Wychodzę naprzeciw oczekiwaniom i prezentuję Wam listę moich ulubionych tutoriali na fryzury. Wszystkie z pokazanych przeze mnie da się dostosować nawet do bardzo długich włosów (zazwyczaj musicie mieć po prostu więcej wsuwek). Zatem oglądamy!
        Dwa pierwsze z polecanych przeze mnie filmików wyglądają na dość skomplikowane, szczególnie jak nie umie się dobrze operować różnymi rodzajami szczotek (swoją drogą dziewczyna ma przepiękne włosy, takie gładkie i nie puszące się), ale nie przerażajcie się i nie rezygnujcie, bo nawet taka lebioda jak ja po pewnym czasie przyswoiła sobie jak to się robi (mniej więcej, bo mam nadal problemy z robieniem takiego idealnego zawijasa z przodu).
       Dałam tu też przykłady wszelakich victory rolls. Możecie zobaczyć różne techniki ich wykonania i znaleźć odpowiednią dla siebie.
       Mam nadzieję, że uda Wam się wyczarować wymarzone fryzury. Powodzenia!

20.12.15

Le Palais Vintage – recenzja kolejna




Korzystając z 11.11, czyli wielkich obniżek na aliexpress zdecydowałam się na zakup kolejnej rzeczy od Le Palais Vintage. O ile z poprzedniego zakupu byłam w 100% zadowolona to teraz mam parę uwag.


   Zamówiłam wdzianko, na które składa się: spódnica ołówkowa, żakieto-kimono-nietoperz i pasek.
Z początku miałam wątpliwości, czy Le Palais Vintage na Ali, to rzeczywiście to samo Le Palais Vintage co na taobao, ale produkt ma te same metki i przyszedł z tego samego adresu, więc nie jest to podróbka.


14.12.15

Co zrobić jak masz za długie włosy na retro?

    Mam włosy sięgające za pas. Idealnie proste, niezdolne do kręcenia się pod wpływem lokówek i innych akcesoriów bazujących na cieple. Trudno z takimi włosami osiągnąć efekt retro fryzury, ale opracowałam parę sposobów, które nie dość, że sprawiły, że codzienne fryzowanie nie zajmuje mi wiele czasu, a dodatkowo mogą Wam się przydać.

12.12.15

Uwaga na podróbki! Britstyle vs Miss Candyfloss



       Wiele z dziewczyn marzy o pięknej retro sukience stylizowanej na lata 50-te czy 40-te. W Polsce dość trudno znaleźć cokolwiek z klasą i w rozsądnej cenie. Stąd wiele osób zareagowało bardzo pozytywnie na wieść, że Britstyle wypuszcza model sukienki Dita, który oczarowuje prostą elegancją dawnych lat.  I wszystko byłoby fajnie, gdyby ta sukienka nie była ukradzionym projektem.
      
Ukradzione zdjęcia
   

7.12.15

Targi mody Vintage we Wrocławiu

Wczoraj w pasażu Pokoyhof we Wrocławiu odbyły się targi vintage. Miłośnicy odzieży z duszą tłumnie zebrali się na niewielkiej przestrzeni mieszczącej się przy ulicy świętego Antoniego. Nie zabrakło tam też mnie. Jesteście ciekawi moich wrażeń? Zapraszam.

5.12.15

8 rzeczy, których nie cierpię w retro/vintage.


Nawet w stylach, które się kocha znajdzie się zawsze parę tendencji, które wywołują negatywne emocje. Nie inaczej mam z ubiorem w stylu retro/vintage. Niektórych rzeczy zdzierżyć nie mogę. Dzisiaj trochę o nich.

4.12.15

Nie tylko Hell Bunny- gdzie kupować retro ubrania? cz. III

Pora na kolejny odcinek przewodnika po retro butikach i im podobnych. Co dziś nas czeka? Całkiem sporo niemieckich sklepów, nieco większa amerykańska firma i kilka innych ciekawostek. Nim przejdziemy jednak do wpisu, to chciałabym nadmienić, że w niedzielę we Wrocławiu na Pokoyhofie o godzinie 11 odbędą się targi mody Vintage. Link do wydarzenia na facebooku: KLIK!

3.12.15

Gotowa na zimę

     Wybór płaszcza zawsze był dla mnie horrorem. Wszelakie alternatywne odzienia wierzchnie okazywały się być dla mnie za cienkie. W ostatnich latach uratował mnie przepiękny płaszcz od Fan Plus Friend, który trudno było nazwać zimowym, ale szczęśliwie było mi w nim ciepło. Jako, że odsłużył już swoje (chociaż i tak nadal będę go nosić), postanowiłam znaleźć coś nowego. Z początku chciałam Pearl Coat z Collectif, ale jak już miałam się na niego zdecydować odkryłam na Taobao butik PDS Lady Fire.
Pierwszym szokiem było: wow to Le Palais Vintage nie jest jedynym retro butikiem na taobao, który jednocześnie nie wchodzi w jakieś mori girl, czy inny stuff dla osób nie przekraczają magicznej bariery 155 cm wzrostu. 
      Oprócz bufiastych, pięknych bluzek, klasycznych spódnic, bajecznych sukienek, w ofercie znajdował się też płaszczyk. Pierwszy płaszczyk jaki spotkałam, który postanowiono sfotografować pokazując jego wewnętrzną stronę. Na foteczce było widać prawdziwe, regularne ocieplenie, o których pisali w książkach o dinozaurach. Ocieplenie, którego nie znajdziemy w sieciówkach, ani w ristajlach, bo już nikt nie ociepla płaszczy. W Chinach jest cała produkcja, a mają tam ciepło i nikomu się nie mieści w głowie żeby robić ocieplone płaszcze.
     Ale PDS Lady Fire z nieznanych przyczyn miało w swojej ofercie ocieplany płaszcz, który z wysyłką do Polski kosztował 350 zł. - Takie rzeczy się zwyczajnie nie dzieją - pomyślałam sobie. Rozkloszowany długi płaszcz z ociepleniem w takiej cenie? Nie wierzyłam. Ale coś mnie podkusiło i postanowiłam go kupić. -Jak okaże się niewypałem to go sprzedam - zapewniałam samą siebie. No i płaszcz kupiłam.
Odczekałam obowiązkowe 3 tygodnie i płaszczyk przybył do mojego domu rodzinnego. Odebrała go mamuśka. Zmacała go jeszcze przed powrotem do domu i nastąpiła panika: hurr durr cienki płaszcz z polaru, hurr durr. Oczywiście wieść ta mnie strasznie zasmuciła, ale chwilę potem mamuśka zadzwoniła jeszcze raz, będąc już po konsultacji z seniorką rodu (babcią). Babcia twierdziła, że matka przesadza, że płaszcz jest fajny i całkiem gruby. A ja we Wrocławiu dostałam kociokwiku. Komu ufać? Babcia zazwyczaj panikuje, że wszystko jest za cienkie i wszystkiego wiecznie za mało, a tu nagle wyskakuje, że wszystko z płaszczem ok.
    Zwaliłam się zatem do domu na weekend obadać płaszcz. No i tym razem babcia miała rację. Płaszcz jest naprawdę ciepły i grubszy od tego z Fanplusfriend. Rzeczywiście opis i zdjęcia nie kłamały: jest ocieplany. Szczególnie w korpusie. Doskonale podkreśla talię bez konieczności noszenia do niego paska (ma z tyłu przyszyty ściągacz), jest mięciutki i nie przemaka. Jedyną jego wadą jest to, że bardzo lubią się do niego przyklejać różne włoski i trzeba go rolować.


2.12.15

Nie tylko Hell Bunny- gdzie kupować retro ubrania? cz. II


Przechodzimy dziś do kolejnej odsłony mojego małego przewodnika po świecie retro butików. Odkryjemy ich dzisiaj nieco więcej. O ile odcinek pierwszy to moi absolutni ulubieńcy, o tyle drugi bazuje częściowo na markach, które znam, ale także tych, które widziałam u innych osób, bądź na sklepowych wieszakach. Zaczynamy!

1.12.15

Nie tylko Hell Bunny- gdzie kupować retro ubrania? cz. I



     Wiele początkujących miłośniczek mody retro nie do końca wie gdzie robić zakupy. Można rzecz jasna zdecydować się na second-handy, albo na szycie, jednak nie wszyscy (w tym ja) mają do tego talentu i czasu. O wykrojach, wzorach i całej sztuce DIY napiszę nieco później i polecę Wam kilka ciekawych blogów. Gdzie zatem szukać odpowiedniej odzieży? Czy musimy być zdani na Hell Bunny i pochodne, których styl bywa czasem stanowczo zbyt krzykliwy?

30.11.15

Osiem kroków do retro!


Podoba Ci się styl retro? Masz pomysł na sesję zdjęciową, a może po prostu chcesz ubierać się tak na co dzień? Nie wiesz z czym to się je? Pozwól, że Ci pomogę.

21.11.15

Illuminata - Where Stories Unfold


 Jakoś w ubiegłym tygodniu przejadło mi się wszystko czego do tej pory słuchałam w robocie. Wyszedł nowy kawałek Rhapsody of Fire, który zjeździłam do znudzenia. Odsłuchałam parędziesiąt razy Prometheusa Luca Turilli's Rhapsody, nadal nie mogąc się określić czy go kocham czy nienawidzę. Pomęczyłam trochę Theriona i Rainbow, po czym doszłam do wniosku, że może pora odkopać coś nowego. Włączyłam sobie jakieś female fronted metale i znalazłam kolejny zespół kończący się na -ata. Mowa o Illuminacie. Szczerze mówiąc nazwa zespołu sprawiła, że pomyślałam sobie: o, kolejny zespół bez wizji, który zmęczy mnie po jednym kawałku. Na całe szczęście się myliłam. Mimo dość banalnej nazwy, Illuminata zespołem banalnym nie jest. Where stories unfold jest doskonałe! Album jest pełen przepięknych kompozycji, które spokojnie mogłyby stanowić ścieżkę dźwiękową do wysokobudżetowego filmu przygodowego (szczęśliwie nie trąci to Hansem Zimmerem).

8.11.15

Guerre et Paix

    
     Bardzo lubię muzykę barokową. Odpowiada mi w niej praktycznie wszystko, a dodatkowo wpływa ona pozytywnie na moje samopoczucie. Nawet podczas słuchania rozrywki, zawsze cieszy mi się ryjek, jak wyłapię jakieś barokowe elementy (stąd moja wielka miłość do Rhapsody). Mam też tendencję do tego, by za wszelką cenę przenosić swoją fascynację dalej. Nie mam pojęcia czemu wielu słuchaczy odgradza się murem od wszystkiego co nie jest muzyką rozrywkową i uważa, że skoro słucha Hansa Zimmera i melodyjek z trailerów, to wie co to muzyka poważna. Albo epicko, albo w ogóle. Pomyślałam, że mogłabym zaproponować coś, co nie jest nieskładnym dudnieniem orkiestry, a dostarcza dreszczyku emocji. Moją propozycją jest album Guerre et Paix Jordiego Savalla.

7.11.15

Moja ulubiona bluzka

       Dzisiaj dla odmiany chwalę się moim ulubionym zestawem ubraniowym. Spódnica z Banned plus piękna bluzka z Seamstress of Bloomsbury. O ile Banned jest całkiem znane i solidne, toteż nie ma sensu się bardziej rozwodzić (genialne sweterki i mięsiste spódnice, odpowiednie na jesienną i zimową aurę) to dzieła Seamstress of Bloomsbury cieszą się mniejszą popularnością.

6.11.15

Le Palais Vintage - Recenzja

Wiele vintage-fanek na pewno natrafiło na Le Palais Vintage, czy to na taobao, czy na aliexpress. Dla niezorientowanych: to chiński butik z retro ciuszkami. Zdjęcia produktów są zniewalające: piękna modelka, wysmakowane lokacje sesji, atrakcyjne zdjęcia na manekinie. I pozostawało pytanie: jak to jest z jakością w praktyce?
    Jak wiadomo zakupy z Chin to loteria. Może być to strzał w dziesiątkę, ale także bolesny niewypał.
    Postanowiłam jednak zaryzykować. Zakupiłam zieloną sukienkę, z ołówkowym dołem, bardzo mocno taliowaną.
       Przesyłka zjawiła się u mnie w przeciągu dwóch i pół tygodnia, czyli całkiem niezły czas. Co otrzymałam?

18.10.15

O tym jak kino mnie zmęczyło i jak znów zaczęłam się nim cieszyć

 WPIS TEN PISANY JEST Z PERSPEKTYWY BOLLYWOODZKIEGO LAIKA. Znawców tematu prosi się o rady, sugestie i konstruktywną krytykę.

     Jestem na drugim roku studiów magisterskich. Studiuję filmoznawstwo. Przez czas moich studiów oglądanie czegokolwiek mi zbrzydło. Szczególnie francuskich smutnych produkcji z przedziału: lata 30 do współczesności. O ile czechosłowacka nowa fala jest cudowna, to francuska wywołuje u mnie torsje. Analogicznie z późniejszą i wcześniejszą twórczością made in France.
     Kiedy tylko nadchodziły wakacje to nie było mowy, żebym z własnej woli obejrzała jakąkolwiek produkcję pełnometrażową. Ostatnio wszystko stanęło na głowie. Kiedy przeglądałam sobie głupie filmiki na youtube wraz z moim przyjacielem natrafiłam na absolutnie kuriozalną scenę akcji z jakiejś bollywoodzkiej produkcji. Tak zafrapował nas ten fragment, że za punkt honoru postawiliśmy sobie obejrzenie całości. Film ten nazywał się Singham.

23.9.15

Retro to nie porno

Ruszyła mnie wczoraj wieczorem pewna rzecz. Czasem googluje sobie różne retro modelki, blogerki i innej maści internetowe celebrytki. I naszła mnie smutna refleksja. Coś w Polsce znów poszło nie tak. Gdzie nie spojrzę pin-up, vintage i retro sprzężone są silnie z hiperseksualizacją kobiecego ciała. To znaczy: nie da się tego robić w Polsce bez podtekstu seksualnego i szczucia cycem. W mediach tradycyjnych moda retro pojawia się przy okazji burleskowych tancerek w różnych talent-show. W realu wszelakie spotkania retro to albo bulreska albo pokazy pin-up na zjazdach motocyklowych/samochodowych gdzie większość przybyłych stanowią faceci.

16.9.15

Babie Lato

      Miałam napisać coś o poważnych sprawach, które są na językach wszystkich, ale chyba mi się zwyczajnie nie chce i wolę całkiem eskapistycznie udać się w rejony muzyczne.

15.8.15

Halle, moje Halle - Moritzkirche

   Miałam przyjemność w końcu pojechać na prawdziwe wakacje bez uganiania się za dokumentami. Trochę mi tego jednak brakowało, ale spędziłam parę fajnych dni w towarzystwie mojej mamuśki. Dużą frajdę sprawiało mi oprowadzanie kogoś, kto nigdy w tym mieście nie był po wszystkich możliwych zakamarkach kryjących architektoniczne i gastronomiczne cuda. Przy okazji sama odkryłam parę magicznych miejsc. Miałam też okazję przyjrzeć się lepiej mojej ukochanej ambonie z Marktkirche. Jednak po ostatniej wizycie na moje top 1 kościołów w Halle wskoczył Moritzkirche, gotycki kościół znajdujący się w południowej części starego miasta. W środku zobaczyć można kolejną wspaniałą ambonę, ale zupełnie inną od tej, którą podziwiać można w świątyni na rynku.

29.7.15

Śpiewająco

        Mam powody do radości. Największym z nich jest rachunek z Bundesarchivu, który tym razem skończył się na dwucyfrowym wyniku nie przekraczającym 40 euro. Nie wiem jakim cudem, bo zamówiłam naprawdę dostojną górę papieru. Drugim powodem mojego dobrego samopoczucia są lekcje śpiewu, które zaczęłam w tym tygodniu. Chodziło to za mną już bardzo długo i w końcu trafiła się szansa, żeby długoletnie marzenie zrealizować. Zobaczymy co z tego wyjdzie, ale na razie podobnież dobrze mi idzie. Trzymajcie za mnie kciuki.

20.7.15

Castle Party - 2015 - a może raczej wizyta w Bolkowie

    W tym roku zawitałam po raz kolejny do Bolkowa wraz z Kasią. Zdecydowanie towarzyszył nam mniejszy entuzjazm niż rok temu i pojechałyśmy na zasadzie: będzie nam się chciało, to kupimy bilety, nie będzie nam się chciało to nie. Przeważyła opcja druga. I chyba tego nie żałuję. O ile w 2014 jechałyśmy jedynie żeby posłuchać sobie Deine Lakaien (i zrobić sobie fotki z panem Veljanovem, co nam się udało nie wiem jakim cudem do tej pory), to teraz za bardzo nic nas nie grzało i nie ziębiło. Może trochę Wardruna i Paradise Lost. Do drugiego bandu mam dość spory sentyment z czasów gimbazjum, ale nie aż tak wielki żeby wydawać ponad 100 zł na bilet. Krótko mówiąc byłyśmy tą niegodną częścią CP, która pojechała dla pierogów, znajomych i lansu. #scenaumiera
zdjęcie z: http://foto.lca.pl

7.7.15

Flapperka o towarach luksusowych

       Bardzo nie lubię mody lat 20. Uważam ją za tragiczne wynaturzenie i wielki błąd, podobnie jak lata 70. Są jednak pewne aspekty, które w drugiej dekadzie XX stulecia są całkiem ujmujące. Jest to w mojej opinii część wieczorowych fasonów. Ostatnio w ręce trafiła mi sukienka inspirowana latami 20. Przykuła moją uwagę zarówno pięknym, morskim kolorem, jak i naszytymi na nią cyrkoniami i kamykami. Dodatkowo nie jest aż tak mocno workowata i nie zniekształca sylwetki jak oryginalne kreacje z lat 20, co uważam za jej dodatkowy atut. Mimo, że została uszyta z aksamitopodobnej tkaniny, to nadaje się dość dobrze na obecne, tragiczne upały.

27.6.15

Spacer po Halle - Stadtgottesacker


   Niedawno przybliżyłam Wam historię pięknego halleńskiego Marienkirche ( KLIK! ). Dzisiaj zajmę się jednym z najpiękniejszych cmentarzy jakie kiedykolwiek dane mi było widzieć. A może nawet jest najpiękniejszy, bo szukam myślami, wśród wszystkich pięknych nekropolii jakie widziałam i żadna nie wydaje mi się bardziej ani nawet równie wspaniała co halleński Stadtgottesacker. Moje zdanie podziela  Bestattungen.de, które uznało, że Stadtgottesacker jest trzecim najpiękniejszym cmentarzem w Niemczech.

23.6.15

Nie wszystko złoto... Avalon Organics - krem pod oczy

Uwielbiam testować różne, naturalne kosmetyki, swego czasu z Kasią prowadziłyśmy bloga o różnych mazidłach, ale jakoś nam się odechciało i cała nasza energia przerzucona została na Płową Bestię. Niemniej jednak pielęgnacyjna pasja w nas nie wygasła i tak całkowicie przerzuciłyśmy się na naturalne kosmetyki. Przewijało się ich bardzo dużo u nas, przy czym paru zostałyśmy dość wierne (Sylveco i Lass), a innych nadal poszukujemy. 

18.6.15

Spacer po Halle - Marienkirche

       Jak już wspominałam ostatnio z Kasią wyruszyłyśmy do Berlina i powrotem zahaczyłyśmy o Halle i Lipsk. Tak się jakoś złożyło, że Halle jak zwykle zdominowało wyjazd. Nie da się ukryć, że w tym mieście jestem fatalnie zakochana i mam nadzieję kiedyś się w nim osiedlić. Zachwyca mnie i architektura (malkontentów uciszę, że nie chodzi mi tylko o centrum miasta, bo w sumie najczęściej bywam na Paulusviertel, znam bardzo dobrze Giebichenstein, okolice kliniki uniwersyteckiej, Lutherplatz i Thearviertel) i wydarzenia kulturalne i urocze knajpki i zasobność biblioteki. A dodatkowo sklepów pod dostatek, przy czym ceny są bardzo atrakcyjne.

12.6.15

Hearts, Roses & Turban

Powróciły upały. Niestety, parę dni spokoju i szarugi odeszło w dal i znowu skwar leje się z nieba. Żeby nie palić sobie włosów, które w lato mają tendencję do przybierania jasnosłomkowego koloru (który mi się swoją drogą bardzo podoba, ale fakt, że kosmyki się od tego niszczą, już mniej), skorzystałam z jednego z tutoriali rozsianych po internecie i z apaszki rodzicielki zorganizowałam sobie całkiem fikuśny i wygodny turban. Myślałam, że w czymś takim głowa się zaraz zapoci i po powrocie czeka mnie masakra. O dziwo, nie wiem jakim cudem, nawet się ten wielki kokon nie nagrzał. Widocznie trafiłam na przewiewną chustkę. Kolorystycznie apaszka dobrze skomponowała się z kupioną w Berlinie sukienką z Hearts and Roses.
Kiecka owa okazała się jednym z moich lepszych zakupów. Jest bardzo wygodna i dopasowana do mojej figury, a z tym jest trochę trudno, bo wszystko zawsze odstaje w talii. W tym wypadku jedynie minimalnie więc odpuściłam sobie noszenie paska. 

10.6.15

Wizyta w 5080st. Peggy's Boutique i inne

       Zdjęcia do dzisiejszej notki są unrelated. Pierwsze co to: otworzono sklep z retro ciuchami w Łodzi! Nazywa się 5080st. Peggy's Boutique i mieści się na Piotrkowskiej pod numerem 138, czyli w skrócie na Offie. Butik jest dość niewielki, ale przyjemny, można w nim kupić ubrania z Collectif (yay!), Pu-si i Vintage Classics. Oprócz tego jest bielizna z O!Retro (zakupiłam sobie jedną parę słodkich reform) i akcesoria, mają też się pojawić pończochy. Obsługa miła, ceny całkiem w porządku i co najważniejsze można wszystko przymierzyć i zmacać i nie bać się, że internetowo zamówiło się zły rozmiar.

6.6.15

W obiektywie Frustry


 Przez dwa ostatnie dni byłam w Niemczech na trasie Berlin-Halle-Lipsk kolekcjonując kolejne ważne dokumenty do książki. Przy okazji prócz spraw typowych dla mojej bytności w kraju Goethego, po raz pierwszy w życiu pozwoliłam sobie (i Kasia też) na shopping z prawdziwego zdarzenia. Upolowałam sukienkę z Hearts and Roses i nylony. Kasia zaopatrzyła się w nylonowe rajstopy. To jakiś progres, bo żebyśmy kupiły coś co nie jest wstępem do archiwum tudzież biblioteki/kserówką/wydrukiem z mikrofilmu to cud. Niemcy bardzo fajny wyjazd, ale akuratnio po powrocie otrzymałam paczkę ze zdjęciami od Frustry, którymi niniejszym się z wami dzielę. Sesja miała miejsce na ulicy Pomorskiej w Łodzi, niedaleko browaru, dlatego sukienka z restyle nadal śmierdzi charakterystycznym zapachem słodu (który capi starą owsianką). Niemniej same zdjęcia mi się bardzo podobają i jak zwykle polecam współpracę z fotografką <3 Przy okazji zobaczyć możecie mój spektakularny pierścionek a'la Wspaniałe Stulecie, który przybył do mnie z Turcji. Jak widać jestem podatna na product placement.

19.5.15

Nadodrzańsko

Nie rozumiem wszechobecnego heju wrocławian na Nadodrze. Owszem nie jest tam najczyściej, chodzi sporo żuli, ale bez przesady. I tak wygląda to lepiej niż centrum Łodzi. No i te klimatyczne knajpki jak choćby Piękna Helena, czy wykwitające wege bary. Ładnie tam, jest co zobaczyć: szkoły z czerwonej cegły, secesyjne kamienice, czy pozostałości po starych, niemieckich inskrypcjach. W ten weekend miałyśmy okazję powłóczyć się po Nadodrzu. Wycieczka co prawda zaczęła się od starego nieistniejącego cmentarza przy Grabiszyńskiej i dopiero potem trafiłyśmy na Nadodrze. Zdjęć jak zwykle wiele nie ma, ale coś tam cyknięto mi foniaczem i się wam chwalę.

9.5.15

Park Julianowski i sukienka z Collectif

Autorem zdjęć jest: Krzysztof
Udało mi się wczoraj załapać na sesję zdjęciową z dwoma młodymi zgierzanami w łódzkim Parku Julianowskim. Jest to miejsce bardzo malownicze jednak mające dosyć smutną historię. Otóż na jego terenie znajdował się dość pokaźny fabrykancki pałac z końca XIX stulecia, a wcześniej dwór rycerski. Niestety w czasie wojny padł on ofiarą bombardowania. Na czas kampanii wrześniowej na terenie budynku mieściła się siedziba sztabu Armii Łódź. Przebywający tam oficerowie zginęli. 
O wydarzeniu tym przypomina znajdujący się na miejscu dawnego pałacu pamiątkowy kamień. 
Po wojnie wytyczono nowe aleje parkowe i znacznie okrojono powierzchnię dawnego majątku. 


8.5.15

Sirenia – The seventh life path


     Od jakiś parunastu miesięcy przeżywam nawrót fascynacji pseudometalem (aka metal symfoniczny z kobietą na wokalu). Zdaję sobie doskonale sprawę z krytyki tego gatunku, z jego sztampowości, kiczu i stopniowej komercjalizacji. Niemniej jednak w nosie mam true słuchaczy najczarniejszych odgłosów z krypty, którzy jakimś cudem po włączeniu Sleeping Sun czy Nemo znają cały tekst na pamięć lepiej ode mnie.

26.4.15

Urodzinowe

Szczęśliwie się złożyło, że wczoraj wylądowałyśmy z Kasią w Lipsku. Był to spontaniczny wyjazd mający oderwać nas trochę i zrelaksować. Zapewne właśnie dla relaksu i odpoczynku znów wylądowałyśmy w Deutsche National Bibliothek i wertowałyśmy arcyciekawe pozycje takie jak: biografię Herberta Backe, historię pewnej szkoły w Bernau i stos magazynów o szermierce z lat 30 i 40. Tak właśnie wypoczywamy. Miałyśmy zamiar udać się też do pin-upowego sklepu niedaleko dworca, ale, że zasiedziałyśmy się przy tabelach wyników i robiąc kopie kolejnych stron, to misja zakończyła się niepowodzeniem. Do Polski wróciła z nami napchana pamięć aparatu. Tak w lipskiej bibliotece za darmo można robić zdjęcia stronom. Tyle, że za samo wejście na dwa dni płaci się 6 euro. Co w sumie za możliwość skopiowania czego się chce i dostania tego, o czym można jedynie pomarzyć, jest całkiem rozsądną ceną. Polecam gorąco to miejsce. 
Co do outfitu bibliotecznego to tym razem pochwalę się sukienką Wilhelmina od Collectif, którą upolowałam niedawno na ebayu za dramatycznie śmieszne pieniądze. Do tego również ebayowe rajstopy z Alicją w Krainie Czarów i buty z Deichmanna. Fotki cyknięte zostały przy budynku głównym biblioteki.


22.4.15

Miss Candyfloss - Jak ślepej kurze ziarno

Mam szczęście do okazji. Chociaż dotychczas owa dobra passa dotyczyła głównie znajdowania wymarzonych książek po promocyjnych cenach, to ostatnio przeszła też na ubrania. Jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Otóż jakoś w okresie okołowielkanocnym wpadłam na pomysł żeby zobaczyć czy w polskim internecie mogę dostać cokolwiek od Miss Candyfloss. Strasznie mi się ciuchy stamtąd podobają, a jakość jest tak wspaniała, że nie żal mi pieniędzy. Na vinted.pl zobaczyłam ofertę sukienki z owej firmy. I to za 30 zł, w stanie idealnym. 
Mogło się to okazać jakimś oszustwem, ale zdecydowałam się na kupno. No i sukienka przyszła. Jest, podobnie jak dwie inne z mojej kolekcji, piękna. Właściwie nie ma co jej szerzej opisywać, bo powtarzałabym to samo co w przypadku pozostałych. Na fali Fortuny popłynęłam na ebay gdzie upolowałam wyprzedaną sukienkę Wilhelmina od Collectif. Z metkami, za 10 funtów. Nią pochwalę się jednak innym razem.
Tu powinnam wspomnieć o wizycie w Lipsku, podczas której udało nam się zebrać mnóstwo materiałów na temat szermierki i Heydricha-szermierza. Byłoby co prawda lepiej jakby nie zlikwidowano nieodżałowanego pociągu Wrocław-Drezno, bo przez jego brak w DNB spędzić mogłyśmy nieco ponad dwie godziny. Nim jednak do tego doszło miałyśmy podróż z licznymi przesiadkami. Akurat na relacji Goerlitz-Drezno reperowano most, stąd trzy stacje pokonałyśmy podstawionym busem. I chwała, że tak się stało. W miejscowości Seitschen dane mi było zobaczyć najpiękniejszy, zrujnowany folwark na świecie. Znalazłam jedno jego zdjęcie w internecie, ale nijak nie oddaje jego urody: http://www.ausflugs-tipp.de/p0299999/P0263365u1.jpg. Prawdziwa perełeczka. 
Przywiozłabym zdjęcia, ale... Nie wzięłyśmy karty do aparatu, stąd cykałam sobie po próżnicy i kiedy chciałam zobaczyć fotki, które robiłam cmentarzowi żołnierzy sowieckich w Demitz-Thumitz, spostrzegłam, że nic się nie zapisało. Ups. Bolesne. Musicie mi więc wierzyć na słowo. Na otarcie łez macie outfit z Wrocławia.
Stylizacja:
Sukienka: Miss Candyfloss
Rękawiczki: Lip Service
Pasek: Ozorków :D
Ozdoba do włosów: wygrana w konkursie blackgarden.pl (patrzcie coś jednak wysłali komuś)
Buty: Deichmann


11.4.15

Kwieciście i retro

    Znowu notka o ciuchach. Tych nie o ciuchach nie przeglądacie. No chyba, że szukacie informacji o Wspaniałym Stuleciu. Rekordowa ilość wejść to ludzie poszukujący dalszych losów bohaterów, bądź kolejnych odcinków (ps. Sułtanka Matka niedługo zejdzie z tego świata, a do raju odprowadzi ją biały koń. Serio). Możecie sobie poczytać Harem: The world behind veil. Całkiem przyjemne, historyczna książeczka. Trudno dostępna, aczkolwiek można pokombinować z ebookami jest też The Imperial Harem: Women and Sovereignty in the Ottoman Empire (spore kawałki są na Google Books, czy na JSTORZE). Inną radą na razie nie mogę wam służyć, bo zwyczajnie nie czytam teraz niczego co nie dotyczy Trzeciej Rzeszy, a konkretniej Heydricha.
     Moja książka urosła do szalonej ilości 31 stron i 173 przypisów. Szaleństwo. Udało mi się opisać przodków Heydricha, częściowo jego dzieciństwo i częściowo karierę szermierczą. Jest progres i w każdy dzień bez uczelni udaje mi się trochę popisać. Tak, studia przeszkadzają mi w nauce. Taki paradoks, wbrew pozorom często występujący.

Co do stylizacji:
Sukienka: Lindy Bop
Rajstopy: Taobao
Naszyjnik: SIX
Buty: Deichmann




Polub mnie: Facebook!

27.3.15

Endless Forms Most Disappointing – Nightwish


źródło: Wikipedia.org

       Wspominałam o moim sentymencie do Nightwisha, który stopniowo topniał wraz z Once. Właściwie już Century Child było średniawe. Trzeba sobie powiedzieć na wstępie jasno: Nightwish stał się produktem. Na początku grupa młodych ludzi chciała grać, teraz grupa nieco starszych chce zarabiać pieniądze.
     Koncert z Wacken mnie zaciekawił. Floor miała mega kopa, zespołowi coś się odklajstrowało i zaczęli grać, a nie brzdąkać. Rozrywkowa miła muzyka do sprzątania, nic zobowiązującego, ale rzeczywiście głos pani Jansen stanowił obietnicę zmiany w bandzie. Pozostawało czekać na nowy krążek. W międzyczasie zespół pożegnał się z dotychczasowym perkusistą, dołączył także Troy, specjalizujący się w graniu na różnych piszczałkach i innych folkowych atrakcjach. Nie wyglądało to dobrze. Potem rozeszła się wiadomość, że na albumie pojawi się Dawkins. Oczywiście w celach naukowych. Szkoda, że ten facet jest de facto filozofem, a nie biologiem, a dodatkowo paskudnym mizoginem tępiącym dzieci z zespołem Downa. I nie piszę tego dlatego, że Dawkins jest wojującym ateistą. Niech sobie będzie, to nie jest w nim najgorsze, za to jest to najzwyklejszy na świecie naziol i zwolennik eugeniki. A to już mi znacznie bardziej przeszkadza. Ale Nightwish żywi się skandalami. Gdyby rzeczywiście zależało im na promowaniu nauki wzięliby innych, wartościowych naukowców do współpracy. Na przykład Mary-Claire King. Słyszeliście o niej? Nie? Szkoda.
      Po paru miesiącach ukazał się singiel Elan. Moje obawy rozrosły się jeszcze bardziej. Kawałek był mega źle wyważony, Floor śpiewa w nim za cicho, jakby totalnie przygaszona, przy czym nie miała zbytnio czym być stłumiona w warstwie instrumentalnej. Oczywiście fani zespołu powiedzą, że w Nightwishu chodzi o muzykę nie o wokal... Zaraz to wokal nie jest częścią składową muzyki? Problem w tym, że i instrumentalna warstwa jest bardzo uboga i prymitywna. Dodatkowo zamiast porządnej solówki gitarowej mamy dość smętne piszczałki w wykonaniu Troya. Warstwa tekstowa? Wszystko pięknie, ale podobne teksty czytałam w SS-Leitheft. Typowe Blut und Boden. Podobnie nędzny był nadużywający syntezatorów „Sagan”.
      Album okazał się porażką podobnej skali. Przede wszystkim jest okropnie niespójny. W wielu utworach Tuomas recykluje stare kawałki Nightwisha. Po prostu niektóre pasaże z dawnych piosenek trafiają lekko tylko przearanżowane do nowych. Tworzą się z tego zlepki, które nie brzmią dobrze. Wszystkiemu brak jest jakiejkolwiek harmonii. Najbardziej dotknięte tą niemocą twórczą zostały: Shudder before beautiful ( w którym słyszymy Storytime, Whoever brings the night i Dark Chest of wonders, z chórem zaczerpniętym z Epicy) i Yours is an empty hope ( kopia Master Passion Greed, która brzmi jakby skierowana była do poprzedniej wokalistki, Anette Olzon, mimo, że członkowie zespołu mówią, że to diss na internetowych hejterów, to jednak odniesienia o głosie duszącym się dymem są jednoznaczne. Już tłumaczę: na jednym z koncertów Anette zaczęła się dusić od maszyny dymiącej i uciekła ze sceny. Oczywiście dzielni mężczyźni zamiast pomóc koleżance postanowili grać dalej), Alpenglow (kopia Ever Dream, z koszmarnie przetworzonym wokalem Floor, który pojawia się w drugiej połowie zwrotek). Te recyklowane kawałki są o zgrozo najlepszymi na krążku, mimo tego, są one bardzo niechlujnie posklejane. Znów wszystko, jak przy poprzednich krążkach, tonie w natłoku dźwięku, nadmiaru instrumentów i mimo ograniczenia orkiestry to jest jej nadal stanowczo za dużo, przez co wiele razy słyszymy kakofonię.
       Kakofoniczny jest zresztą 24-minutowy utwór The Greatest show on Earth. Miał być to doskonały song Tuomasa, jego opus magnum, porażające różnorodnością. Fani mówią, że to najlepsze połączenie orkiestry i rocka ever. Powiedzmy sobie szczerze: jest to prymitywny gniot bez pomysłu. Przez pierwsze kilka minut powtarzane jest kilkanaście dźwięków na klawiszach. Napięcie przy tym nie jest budowane, nijak ten motyw się nie rozwija, jak choćby w Sanctus – Lacrimosy (gdzie napięcie narasta tak, że w pewnym momencie powietrze idzie pokroić nożem), czy którakolwiek z części Fassade tego samego zespołu. Nędza okrutna. Potem słyszymy wstrętnie przesterowaną Floor na tle typowego nightwishowego dum dum dum, które w sumie skradzione zostało Hansowi Zimmerowi parę albumów temu. Potem mamy pojedynek między Marco a Floor, który brzmi trochę jak Wish I had an Angel. W to powplatano odgłosy różnych zwierzątek. Potem Tuomas w swojej kompozycji zapodaje nam pasaż całej historii muzyki. Zaczynamy od plemiennych bębenków, przez barok (oczywiście parę sekund Bacha), a kończymy na współczesności. Banał za banałem. Sztampa. Następnie znów dziwne ambientowe dźwięki, Richard Dawkins, klawiszki, które męczyły nas przez pięć początkowych minut i o zgrozo ambientowe dźwięki powracają plumkając sobie przez ostatnie minuty. Koniec. Kakofoniczny, źle złożony dramat. Ale oczywiście fani i znaffcy wyskoczą, że nie rozumiem złożoności tej kompozycji. Drogie dzieci. Posłuchajcie sobie Devil Dolla i potem porozmawiamy o łączeniu orkiestry z rockiem, o progresywności i innych tego typu atrakcjach. Tam nie ma miejsca na zapychacze i powtarzajki, które mają za zadanie tylko rozciągnąć trwanie długości utworu o kolejne sekundy, żeby Holopainen mógł się pochwalić, że stworzył najdłuższą piosenkę w historii swojego zespołu. TGSOE to w istocie zgrupowanie wiecznie powtarzających się, nudnych pasaży składających się na drętwe klawisze, zimmerowskie dum dum, zwierzaki, typową nightwishową sieczkę i Dawkinsa. Król jest nagi. A Devil Doll uzmysłowi wam jak bardzo:
Przy tych cudach słychać całą biedę i nędzę jaką jest TGSOE. Nie jest to w rocku nic odkrywczego, że ktoś robi strasznie długi utwór z symfonią. Devil Doll też nie był pierwszy. Już Deep Purple to robiło i to z efektem dużo lepszym niż Nightwish. Tuomas nie jest żadnym maestro. Nawet orkiestracji sam sobie nie robi. Jest rzemieślnikiem, dobrym do produkcji kolejnych, łatwo wpadających w ucho przebojów typu „Storytime” czy „Nemo”, ale kompozytor z niego żaden, co obnażyły boleśnie jego solowe kaczki. Mnóstwo było tam niekończących się powtórzeń zawartych w około czterominutowych utworach.  Jeden motyw na jeden utwór, żadnych ciekawych volt. Tak samo jest w Endless Forms Most Beautiful. Ubogi krewniak Hansa Zimmera.
     Co jeszcze mnie bardzo w tym albumie ubodło? Słucham go sobie słucham, dochodzi do My Walden. Słyszę drugą połowę utworu i nagle coś mi brzęczy. Gdzieś to już słyszałam. Tak się złożyło, że w ten weekend oglądałam z moją dziewczyną „Rok Diabła”. Piękny i mądry film swoją drogą, bardzo polecam. I tak sobie porównuje Konicky zespołu Cechomor z końcówką My Walden. Kurde. Niestety są do siebie bardzo podobne. Jak wytniemy część fujarek i porównamy partie smyczków, to wręcz bliźniaczo podobne.
       Porównajcie sobie sami: https://www.youtube.com/watch?v=CP_kTIRQgSE najlepiej słychać to porówując fragment od 1:00 z 2:37. Żeby nie było, że jestem paranoiczna. Moja mamuśka bardzo lubi Cechomora. Sadzam ją na kanapie i pytam puszczając fragment My Walden. Nie minęło pięć sekund a mamuśka mówi: Cechomor, przecież mam to na płycie do samochodu. Mówię jej, że Nightwish. Szok. Nieładnie panie Tuomasie. Tuomas zresztą często pożycza sobie fragmenty od innych wykonawców. Porównajcie sobie I want my tears back z Dance of Death Iron Maiden ( od 3:10 https://www.youtube.com/watch?v=LagWWqp5JtQ z 2:58 https://www.youtube.com/watch?v=MZDB0mAMkA4 ), albo Saharę z Immediate Music – Maiden Voyage (https://www.youtube.com/watch?v=A9u-m3kS2dI i  https://www.youtube.com/watch?v=hIsxcLH-u_c ). O sławnym oskarżeniu o plagiat z Evą nie wspominając (https://www.youtube.com/watch?v=xKIcMCSKwC0 ) przykładów zapożyczeń jest jeszcze więcej (https://www.youtube.com/watch?v=dEv8breG_TM ) niektóre mogą być nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, ale jest ich mnóstwo.
       Jak już jesteśmy przy Cechomorze i folku. Elementów folkowych w Nightwishu zrobiło się za dużo. I są one bardzo mierne, zupełnie nie pasują w wielu momentach płyty. Tak jak orkiestra na Dark Passion Play, są one nadużywane i zagłuszają wokal i gitary. I nie komponują się z resztą w żaden sposób. Nieraz, jak w My Walden, są one dodane na siłę, tylko po to żeby zapchać ewidentny brak pomysłu na zwieńczenie utworu. Końcówka (Cechomorowska) nijak nie zlepia się z pierwszą połową utworu. Klej na tym albumie nie zadziałał dobrze i większość elementów zwyczajnie się rozsypuje. Szkoda ogromnego potencjału Floor, ale ja rozumiem, że trzeba czymś na chleb zarobić. Jak chcecie posłuchać sobie porządnego folku z porządną orkiestrą i porządnym chórem to polecam gorąco: https://play.spotify.com/album/7b2EZgfpypb493SnL1xNnk i tu mogłabym też poruszyć jeszcze jedną kwestię. Kwestię lenistwa w Nightwishu. 
     Oni zawsze jadą orkiestrą i chórem z taśm. Nie robią przearanżowania na lajvy, przez co na koncert idziemy posłuchać sobie dużej części muzyki z playbacku. Są zespoły, które nie robią takiej hucpy. Tutaj moim ukochanym przykładem jest Deine Lakaien. Panowie jak nie mogą zagrać ze smyczkami, to robią nową aranżację, tak, że za każdym razem ich utwory na żywo brzmią inaczej. A to zespół elektroniczny jakby nie patrzeć. Panowie nie idą na łatwiznę i nie puszczają muzyki z laptopa. Przez to chodzenie na ich koncerty ma rzeczywisty sens. Ponieważ wykonawcy szanują swoich fanów.
    Porównajcie sobie wykonania Love me to the end:

     A teraz zestawcie to z Ghost love score. Ignorujcie wokale, bo te siłą rzeczy są inne jako, że śpiewają trzy wokalistki:
https://www.youtube.com/watch?v=OVzeimDvWk4
    Po pierwsze mamy tu tragedię inscanizacyjną jaką jest pusta scena, gdzie podkład leci z taśmy a zespół nie ma nic do roboty. Jaki jest w takim razie sens wydawania pieniędzy? Mogę sobie też puścić dźwięki z CD. A przecież symfoniczne pasaże możnaby spokojnie rozpisać na gitary, czy nawet na same klawisze, które stworzyłyby bardzo piękną i intymną interpretację tego nie tak znowu złego utworu.
    A teraz o poważniejszych konsekwencjach użycia taśmy:
    To są trzy różne kobiety, o różnych możliwościach, o różnej barwie głosu, a każe się im śpiewać to samo. Nikt tu się nie rozwodzi nad tym, czy Anette umie wyciągnąć jak reszta. Ma śpiewać tak jak jest podkład, nikt jej nie zmieni aranżacji, bo to wymagałoby przemontowania tych chórów z playbacku i całej orkiestry, która też leci z taśmy. I przez to robi jej się wielką krzywdę i naraża na śmieszność i ataki. Ale ona nie jest niczemu winna, to nie ona napisała ten utwór, nie ona decyduje o aranżacjach. To Holopainen, który nie myśli tu o urozmaiceniu muzycznym, o dodaniu czegoś nowego, ale też o komforcie wykonawczyni, która ma bardzo fajne niskie rejestry, przez co po przemontowaniu utworu pod jej możliwości mogłaby się wykazać tak, że opadłyby nam kopary.

    Nie myślcie sobie, że to oo tylko Deine Lakaien bawi się aranżacjami. Nie. Wróćmy do Cechomora:
    Jak widać da się grać bez taśm. Nawet będąc czeskim folkowym zespołem. Co więcej będąc czeskim zespołem folkowym można używać orkiestry lepiej niż fiński zespół grający metal symfoniczny. I co więcej z orkiestrą można grać na żywo. Nightwish jeszcze tego nie dokonał. Holopainen mówi, że to za drogie. Obawiam się jednak, że po prostu nie ma wystarczających umiejętności do zagrania takiego koncertu. Bo jakoś na granie z orkiestrą stać Cechomora, który występuje w klipach Kauflandu ze świnią. Porównując to z Holopainenem, który zrobił sobie film-laurkę na parę milionów dolarów, to tłumaczenia lidera Nightwisha są niezwykle śmieszne. Tym bardziej, że i w jego gatunku mniej znane zespołu mają występy z orkiestrą za sobą: Xandria, Within Temptation, Epica. Najlepiej wyszło to jednak Therionowi, którego interpretacje Wagnera miażdżą mi żebra. Ale porównywanie Theriona, gdzie zespół naprawdę coś umie i wie co robi, mimo tego, że niektórzy fani łapią się za głowę, jak band wypuszcza francuskie szlagiery z Nightwishem, który jest maszynką do zbijania hajsu, jest wielka różnica.

     Podsumowując: Drodzy fani Nightwisha. Wasz ukochany zespół pluje wam w twarz odgrzewanym kotletem jakim jest ich nowy album i tym, że nie chce im się grać dla was na żywo. Bo używanie taśm i brak chęci do zmiany tego, byście nie musieli słuchać tego, co macie na swoich CD czy w plikach, jest najzwyczajniejszym lenistwem i brakiem szacunku. Nie dajcie się zapinać bez wazeliny. Kupcie sobie nowy album Blind Guardian jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, bo to podobny gatunek a o niebo lepszy materiał.

    PS. Dodatkowo książeczka do Endless Forms ma paskudne ilustracje rodem z doby blogów na onecie.

15.3.15

Lolita, goth, czy retro?

A może elementy wszystkiego połączone ze sobą? Tak prezentuję się w dniu dzisiejszym. Co do treści nie będę na siłę przedłużać: zaczęłam pisać biografię Heydricha i zapewne tym żyć będę kolejne kilka miesięcy/lat. Póki co mam 6 stron o jego rodzinie od strony ojca.
Co do zestawu ubraniowego, przechodząc płynnie w inny temat, to mam pewne przemyślenia odnośnie wzoru na spódnicy. Ostatnio często nazywa się coś takiego mianem "barokowego", a mi raczej przywodzi to na myśl secesyjne tapety. Kto co lubi.
Spódnica: H&M
Bluzka: Zara
Broszka: Targ Staroci
Buty: Deichmann


22.2.15

Zamówienie od TopVintage cz. II - Peplum - Miss Candyfloss

Druga z moich zamówionych jakiś czas temu sukienek nie nadaje się do robienia zdjęć "na płasko". Wygląda tak nietwarzowo, jak tylko można sobie wyobrazić. Zupełnie inaczej sprawa ma się "na modelu". Niżej prezentuję wam parę zdjęć popełnionych wczoraj przez zaprzyjaźnioną osobę, podczas mojego wypadu do Łodzi z Kasią, w celu nabycia biletów na koncert DL. Niestety misja zakończyła się niepowodzeniem i wygląda na to, że będziemy musiały obejść się smakiem. 
Co do samej sukienki: Wykonana jest ona z ciepłej, solidnej dzianiny o ciemnoturkusowym kolorze. Oryginalnie posiada ona zamszopodobny pasek, jednak ze względu na małą ilość dziurek zamieniłam go na czarny z sukienki od Restyle. Jedynym minusem ubrań od Miss Candyfloss jest właśnie ta skandalicznie mała ilość dziurek. Mam w pasie około 60 cm i przy rozmiarze S pasek spada mi na biodra. Co do reszty elementów nie mam żadnych zastrzeżeń. Ubranko jest zwyczajnie przepiękne i doskonale się w nim czuje. Ma dość głęboki dekolt, który wewnątrz wykończony jest podwójną warstwą materiału, przez co nie świeci się biustem na prawo i lewo. Baskinka dodatkowo podkreśla talię. Pod sukienką żadną miarą nie da się zainstalować pinupowej, czy loliciej halki, tak jeśli ktoś w ogóle by próbował. Nie ten krój. Rękawy zapinane są na dwa guziki, które zostały bardzo mocno przyszyte, więc nie ma obaw, że odpadną po pierwszym założeniu.

Outfit:
Sukienka: Miss Candyfloss
Buty: Deichmann
Toczek: Vintage
Kolia: Orsay
Pierścionek: Sklep indyjski
Pasek: Restyle






18.2.15

Ever after High - Duchess Swan

       Dużo wody upłynęło w Odrze zanim zakupiłam kolejną Everkę. Dość długo nosiłam się by kupić Lizzie Hearts (zrobię to wkrótce), ale ciągle wypadało coś, co absolutnie musiałam zdobyć i mimo tego, że dzięki dość dobrze płatnej pracy na nic nie brakuje, to zwyczajnie nie nadążam za przelewaniem z konta na paypal. A ostatnio jak na złość wyskakuje coraz to więcej książek, gazet, archiwaliów, które są mi niezbędne do pisania biografii Heydricha. Lalki musiały zatem poczekać.
     Zrobiłam jednak jeden wyjątek i w tym tygodniu, zaraz po wypłacie nabyłam Duchess Swan. Spontanicznie. Zobaczyłam ją w sklepie i wróciła ze mną do domu. 
Duchess jest córką Księżniczki Łabędzi. Jej historia ma się zakończyć tragicznie, jednak Duchess za wszelką cenę pragnie tego uniknąć. Mimo, że jej matka, pokorny Biały Łabędź nie należała do specjalnie charakternych osób, Duchess zdaje się być jej przeciwieństwem i mieć więcej z Czarnego Łabędzia. Rozdarcie pomiędzy białym a czarnym dość widocznie zaznaczone zostało na designie lalki. Od czarno-białych włosów, poprzez wzór na spódnicy, gdzie widzimy białe jak i czarne pióra, aż po elementy biżuterii: częściowo srebrzyste, częściowo czarne. 
Duchess jest nieco wyższa od pozostałych Everek z mojej kolekcji. Ma też inny mold. Jest on mniej pyzaty, przez co wygląda bardziej dojrzale. Jest zdecydowanie najładniejsza z dotychczasowej kolekcji. Kolor jej skóry jest jaśniejszy nawet od Apple White i Raven Queen. Policzki zaznaczone zostały dodatkowo poprzez delikatny róż.
Ozdoba do włosów Duchess składa się z czarnych pereł, opaski i ozdoby z piór w kolorze bladofioletowym (tu wygląda bardziej na różowy, jednak aparaty fotograficzne mają pewien problem z łapaniem odcieni fioletów). Szczęśliwie dla Duchess i mnie włosy nie zostały pokryte gumą, którą Mattel uwielbia usztywniać pukle swoich produktów. U Duchess są one idealnie ułożone i bez użycia klejącego paskudztwa.
Biżuteria Duchess rzecz jasna jest inspirowana łabędziami, stąd w jej uchu znajdują się pierzaste, srebrzyste kolczyki.

Motyw łabędzia widoczny jest także na pierścionku Duchess. Choć z początku trudno to dostrzec, to przedstawia on łabądka z koroną na głowie. Zakładany jest na dwa palce lalki.
Ten sam łabędź widoczny jest na bransoletce Duchess.
Buty lalki inspirowane są baletkami. Rzecz jasna, jak to w Ever After High bywa są one na koturnie. Pokryte są ornamentami, w centrum których widnieje motyw kokardki. Baletki są wiązane na kokardę w kolorze bladofioletowym, analogicznym do ozdoby, którą Duchess nosi na głowie. 
Kolejną ozdobą lalki jest element garderoby przypominający nieco gorset. Nie posiada on jednakże klasycznego kroju, jego środkowa część została wykrojona (co pomaga nakładać Duchess na stojak). W dolnej partii gorsetu widoczna jest lamówka z czarnych piór.
Czarna jest także kolia Duchess, na niej również znajdują się pióra, ale także kryształ i perełki, podobne do sznura biegnącego przez czoło lalki. 

Duchess podobnie jak pozostałe Everki wyposażona została także w torebkę. Jest to falbaniaste cudo, którego większa część jest koloru bladofioletowego. Zapięcie ozdobione zostało łabądkiem w koronie.

Duchess Swan, podobnie jak jej koleżanki, wykonana została bardzo starannie. Powiedziałabym nawet, że prezentuje się ona nieco lepiej od reszty. Jej głowa wykonana została z mocniejszego tworzywa. Na plus wymienić można po raz kolejny brak klejącego żelu we włosach, a także nowy, bardziej wdzięczny mold.