23.4.16

Aksamitne znalezisko

Nie kupuję często w lumpeksach. Nie wynika to z tego, że się brzydzę, czy uważam to za niegodne. Nic z tych rzeczy. Lumpeksy w swoich założeniach są bardzo dobre, jednak stosowane deratyzatory są chyba coraz mocniejsze, bo nawet po wypraniu, często założenie przeze mnie ciuszka z second-handu kończy się zaczerwieniami i wysypką. Dużo bardziej wolę nabywać rzeczy z drugiej ręki od osób prywatnych, ale rzadko kiedy w Polsce natrafiam na coś ciekawego.
W tym miesiącu udało mi się jednak upolować prawdziwy skarb na vinted. Jest to sukienka uszyta z aksamitu w kolorze bordowym. Absolutnie fantastyczna, wyglądająca jak wyciągnięta z przełomu lat 30-tych i 40-tych. I chyba rzeczywiście na ten okres datowana. Sukienka była szyta dość domowymi sposobami, o tym, że jest dość stara świadczą szwy i fakt, że do obszycia zapasów nie użyto overlocka, ani nawet ściegu overlockowego, a ktoś zapewne dłubał to ręcznie, albo na starusieńkiej maszynie. Stary zdaje się też niezwykle krótki ekspres (czy jak wolą mieszkańcy Polski poza aglomeracją łódzką suwak), metalowy, nieco pordzewiały. Wygląda na to, że trafił mi si się niezły okaz. Niestety ma on jedną, straszną wadę. To właśnie ekspres, który jest tak krótki, że nie sposób wkładać to cudo z wielkimi trudnościami.
Dziewczyna, która mi ją sprzedała musiała mnie ratować, kiedy próbowałam ściągnąć z siebie sukienkę. O dziwo nie jest ona nigdzie ciasna, ani za szczupła i leży idealnie. Z tym, że trudno się ją wkłada i zdejmuje. A wygląda tak:

18.4.16

Spódnica z Burdy - a la lata 40-te

    Moja mania szycia trwa w najlepsze. Najnowszym tworem, który wyszedł spod maszyny mojej babci (częściowo pomagała mi przy wszywaniu ekspresu i paska, bo ja nie mam cierpliwości do jej maszyny, która ma już dobre pięćdziesiąt lat i związane ze swoim wiekiem wszelakie dolegliwości) jest spódnica z Burdy z roku 2011 (chyba 1 nr o ile dobrze pamiętam), gdzie była cała kolekcja stylizowana na lata czterdzieste. Ubranka były tam różne, jedne bardziej, inne mniej udane, ale spódnica od razu przykuła moją uwagę i po prostu musiałam mieć taką samą. Zrobiłam wszystko by dobrać kolor tkaniny, tak by jak najbardziej przypominał oryginał. Chyba nie poszło mi z tym bardzo źle.
   Oto efekt prac:

8.4.16

Szyję i dziergam - spódnica nr 2, sweterek rozpinany

Narobiłam się ostatnio. Uszyłam kolejną spódnicę, o kroju z lat trzydziestych, stworzoną z tego samego wykroju co jej ciemnozielona poprzedniczka. Nic zaskakującego w sumie, ale i tak się wam pochwalę:
Jakieś dziwne zdjęcie nam wyszło, wyglądam jak ofiara fotoszopa, a jedyne co poprawiałam to kontrast.
Przejdźmy jednak do sweterka. To kolejny twór z Lanygold, która stała się moją włóczką najulubieńszą. Tym razem kolor herbaciany. Wzór swetra pochodzi z książki Stich in Time, której autorką jest Susan Crawford (zapożyczony z lat trzydziestych). Jest zapinany na siedem guzików. Wzdłuż swetra płyną warkocze. Moje pierwsze warkocze. Ich robienie jest zaskakująco łatwe. Za to jak to fajnie wygląda.
Beauty filter bez beauty filtra. Coś się robi z aparatem :D 


Co sądzicie o moich wytworach?

6.4.16

Lesbijki poszły protestować i nie mogłam dojechać do Zary - O życiowych amebach

      Utarło się, że blogerki to istoty bezrozumne. Taki plankton, bez żadnych poglądów na cokolwiek, którego zadaniem jest reklamować ubrania i ładnie wyglądać. Nie jest to jednak do końca prawda, bo są osoby, które znają się na wielu kwestiach i chcą zabrać głos w sprawach nieco poważniejszych niż nowe kolekcje w śmieciówkach (pardon sieciówkach). A popularne blogerki nie piszą o rzeczach dzielących ludzi, ze względu na to, że im się to nie opłaca. Ktoś się na nie obrazi, odlajkuje, a za tym idzie mniej wejść. Bycie ideologicznie przezroczystym jednak się opłaca.
     Należę do nich ja. Co prawda staram się unikać poruszania politycznych treści zarówno tutaj jak na Płowej Bestii, jednak niekiedy mój poziom zdenerwowania powoduje, że po prostu muszę z siebie wycisnąć co mi leży na wątrobie. Tym razem chodzi o projekt ustawy antyaborcyjnej. I owszem można mi zarzucać, że nie pisałam o wielu innych sprawach, takich jak wycinka Puszczy Białowieskiej, ostatnie newsy w sprawie elektrowni wiatrowych, aferę z Trybunałem Konstytucyjnym, afery taśmowe poprzedniego rządu, Amber Goldy i inne. To nie jest tak, że nie są to dla mnie sprawy ważne. Są i wkurzają mnie równie mocno co problem, o którym dzisiaj wam piszę.
 Ustawa antyaborcyjna jest dla mnie kuriozalna. Podobnie jak wszystkie inne kwestie, które kościół katolicki i związane z nim organizacje, chcą narzucić osobom o odmiennej wierze, tudzież niewierzące w nic. Szczerze mówiąc nie wiem, czemu mam w jakikolwiek sposób stosować się do przepisów, które narzucić próbuje mi grupa kapłanów, których bóstwa nie uznaję i nie wierzę. Sorry. Pomijając już oczywistą oczywistość jaką jest fakt, że nakazanie rodzić kobiecie, której życie jest zagrożone, jedenastolatce, która padła ofiarą gwałtu i wielu innym przypadkom, to zwykłe okrucieństwo, którego wcześniej dopuszczały się najgorsze reżimy i tyrani. Czegoś takiego, w kraju, który tak bardzo obawia się barbarzyńców stojących u bram i doniesień o gwałtach w Kolonii, gdzie co drugi Sebix pcha się do obrony kobiet, przed tym strasznym obcym, przechodzi coś takiego, a ludzi, którzy sprzeciwiają się całkowitemu zakazowi aborcji, nazywa się histerykami, nazifeministami i innymi epitetami. Łącznie ze śmiechami chichami, że feministki są brzydkie i tym sfrustrowane. Bo korwinowe kuce nie są... iksde.
      Jest to dla mnie taka skala Kosmosu, że nie ogarniam. Jak śniady gwałci to źle, ale jak gwałci biały, to już powstało życie święte. Szkoda, że przestaje być świętym jak już wyjdzie z brzucha. Jak urodzi się niepełnosprawne umysłowo i wyprasza się je z kościoła podczas mszy, albo nazywa lemurkiem.
Ale największe kuriozum spotkało mnie pod własnym dachem. Po powrocie do domu w niedzielę, razem z Kasią miałyśmy nieszczęście słyszeć rozmowę naszych współlokatorek, które, bądźmy szczerzy, są typowymi pustymi laskami. Ale teraz przegoniły same siebie i wszystko co do tej pory słyszałyśmy w sprawie zaostrzenia prawa aborcyjnego: Boże, głupie lesby robiły protest i nie mogłam dojechać do Renomy do Zary po bluzkę. 
Zgniłam.
      Poziom świadomości tego, co się wokół dzieje, level over 9000. Niestety biernych ignorantów jest bardzo wielu. I przez takie barany trudno zatrzymać kolejne pomysły rządu, jakikolwiek by on nie był. Nie jestem ani specjalną fanką PO, ani PIS i w przypadku obu ugrupowań mam ogromne zastrzeżenia.
     Dam wam tylko radę: nie bądźcie takimi laskami. Warto wiedzieć, co się dzieje w kraju i na świecie, chociaż to wielokrotnie rzeczy straszne i kuriozalne. Ale lepsze to, niż narzekać, że nie dostało się kawałka szmaty zszytej za marne grosze w głodującym Bangladeszu. A potem płakać, że jest się w zagrożonej ciąży z gwałtu. Nie dajcie się zabić.
I'm out. Zostawiam was z moją facjatą, jak każda prawdziwa blogerka.
Zdjęcia z Gołuchowa w uszytej przeze mnie (i częściowo babcię, bo maszyna dostawała wścieku, ale o tym pisałam) spódnicy.

Jak Wam jest super smutno z powodu tego, co się wyrabia, to polecam wam dwa fajne filmy, które ogrzewają serduszko: Shankar Dada Zindabad (wersji oryginalnej w hindi nie widziałam, podobno lepsza) i Bajrangi Bhaijaan. Może i oba naiwne, ale naprawdę, robi się po nich lepiej.