10.9.17

Vintage Trauma - Pierzemy wiskozę

Udało nam się upolować piękną sukienkę z lat czterdziestych, która nie nadaje się do noszenia: jest brudna, szara, śmierdzi second-handem, albo jest nasączona deratyzatorem. Co robić: Prać czy nie prać?
Ilustracja z magazunu Praktische Mode - rocznik 1941

     Wiskoza, czy jak kto woli: rayon, jest dość kapryśnym materiałem. Pięknie się prezentuje, ale cały proces dbania o niego może okazać się problematyczny, szczególnie jak mamy do czynienia z ubraniem sprzed osiemdziesięciu czy siedemdziesięciu lat, które mogło przeleżeć w niesprzyjających warunkach, gdy tylko znudziło się poprzedniej posiadaczce.
     Takimi warunkami mogło być albo przesadne zawilgocenie, albo nasłonecznienie, ale także inne, które sprawiły, że włókna mogą nie być pierwszej trwałości. Dlatego kolekcjonerzy ubrań vintage, szczególnie ci, skoncentrowani na latach trzydziestych, czy czterdziestych, odradzają jej pranie na własną rękę. W zamian tego, proponują by udać się do pralni. I tu zaczynają się schody. O ile w USA, czy Zachodniej Europie znajdzie się mnóstwo przybytków specjalizujących się w dbaniu o odzież vintage, to w Polsce jest z tym trudno i o ile nie znamy kogoś, kto zajmuje się renowacją odzieży, musimy działać sami: ubrania w końcu trzeba prać. Oczywiście można ryzykować i oddać ubrania do jednej z sieciówkowych pralni, chociaż miejcie jedno na uwadze: obsługa to często studenci, którzy zapewne pierwszy raz będą mieć kontakt z sukienką z lat czterdziestych, reasumując: są w to równie zieloni, co i wy. Wiadomo, że przeszli jakieś przeszkolenie z zakresu dry cleaning, które wcale nie jest dry ;), ale szanse, na to, że wasza sukienka, czy bluzka, wrócą bezpiecznie do domu, są 50/50. Sama bałam się ryzykować i po prostu zraszałam moje sukienki mieszaniną wody i środka czyszczącego, ale długo tak zajechać się nie da. W końcu podjęłam ryzyko i po prostu je uprałam. Samodzielnie. Stało się to dzięki tym poradom: KLIK!, skoro tylu ludzi pierze wiskozę to czemu mi ma się to nie udać?
    Vintage wiskoza dramatycznie się kurczy przy najlżejszym kontakcie z wodą, tak, że będąc nieostrożnym po prostu ją zniszczycie. Dlatego pranie w pralce, nawet w trzydziestu stopniach, po prostu odpada. Jedynym sposobem jest: pranie ręczne, albo bardzo krótki program w pralce (zazwyczaj trwają one od 9 do 11 minut). Nazywa się on albo: Eko, albo ekonomiczny, albo ekologiczny. Nie bójcie się tego, że wasz ciuszek stanie się sztywny. Zapewne przy okazji wypłynie z niego rzeka szarości. Tak niestety musi być. Jeśli pierzecie ręcznie nie róbcie tego zbyt długo. Z pralką na szczęście nie ma takich przebojów. Zamykacie bęben i możecie na 10 minut zapomnieć. Jeśli jesteście w stanie, bo ja zawsze siadam na posadzce i gapię się jak moje ubranko smętnie wiruje, a ja nic nie mogę z tym zrobić. To jest absolutnie najgorszy moment całej operacji. Drugim, równie podłym, jest wyciągnięcie ciuszka, czy to z wody, czy to z bębna. Program eko ma jedną dobrą stronę, dzięki wirowaniu, ubranie jest już w dużej mierze pozbawione wody!
   Po takiej kuracji ciuszek należy osuszyć ręcznikiem. Ja polecam zawinąć w ręcznik i przez taką warstwę ochronną zacząć już prasować, by uniknąć skurczenia się ubrania. Gdy nasz przedmiot eksperymentu trochę się odsączy, należy zacząć go po lewej stronie, wyprasować, dopóki faktura materiału nie zniknie i nie będzie wyglądała jak przed zabiegiem. Nie nagrzewajcie przy tym żelazka do czerwoności, bo możecie przepalić ciuszki! Tak bawimy się, dopóki całkowicie nie wysuszymy ubrania. Następnie można je odwiesić do szafy
   Zapewne zauważycie w tym czasie, że wasza sukienka, koszula, bluzka, cokolwiek, po prostu śmierdzi. Śmierdzi dość nieprzyjemnie chemiczno-piwnicznym zapachem. To jest niestety normalne. Zapach ten, to oznaka, że w przeciągu swojej siedemdziesięcioletniej kariery, ubranie było prane chemicznie. I to było prane chemicznie jakoś bardzo dawno temu, kiedy używane do dry cleaning związki chemiczne były dużo ostrzejsze. Tego zapachu zapewne nie wywabicie i musicie z nim żyć. Po wyschnięciu będzie on mniej i mniej odczuwalny, ale po każdym praniu, sukienka będzie na powrót śmierdzieć starością. Taki urok. Przy pierwszym noszeniu może też wydawać się trochę skurczona, ale efekt ten niweluje się po godzinie/dwóch, od jej założenia. Musi się przyzwyczaić.
  Przyznam szczerze, że panicznie bałam się prać moją wiskozową kolekcję. Jak się okazało: niepotrzebnie. Temu zabiegowi poddałam choćby jedną z moich ukochanych sukienek z lat czterdziestych, Nimfę. Absolutnie nic jej się nie stało! Jednak, to czy zdecydujecie się podążyć wskazówkami z polecanego przeze mnie linka, czy wybierzecie pralnię chemiczną, jest już waszym wyborem. Jeśli pójdziecie drogą dry cleaning, to bardzo chciałabym przeczytać o tym, jak skończyła się wasza przygoda.
     W odzieży retro, czyli stylizowanej na vintage, takiej jak bluzki z The Seamstress of Bloomsbury, tego typu problemów nie ma. Być może wystąpią za kilkanaście/kilkadziesiąt lat, ale można je spokojnie prać w trzydziestu stopniach i nie obkurczają się jakoś szczególnie.


PS. Absolutnie nie oddawajcie jakichkolwiek ubrań z cekinami sprzed lat pięćdziesiątych do pralni! Najczęściej były one zrobione z żelatyny i narażanie ich na kontakt z temperaturą około 80 stopni skończy się ich roztopieniem. I eleganckimi glucikami na waszej sukni/bluzce. Niektóre z nich były na tyle delikatne, że roztapiały się na przykład podczas tańca, kiedy partner trzymał na nich swoją dłoń. Dlatego uważajcie.

No comments:

Post a Comment