Miałam napisać coś o poważnych sprawach, które są na językach wszystkich, ale chyba mi się zwyczajnie nie chce i wolę całkiem eskapistycznie udać się w rejony muzyczne.
Przeżywam silny renesans miłości do Rhapsody (obecnie Rhapsody of Fire). Jakoś się tak złożyło, że wraz ze znajomym omawiając hitowe zespoły, których razem słuchaliśmy, napomknęliśmy o tym włoskim bandzie. I okazało się, że to jest właśnie to, czego mi było trzeba. Smoki, anioły, jednorożce i niesamowity głos Fabia Lione, a wszystko polane barokowym sosem a'la Vivaldi. O ile Blind Guardian stabilnie był przeze mnie przesłuchiwany od gimnazjum, przez liceum aż po dziś, to Rhapsody w pewnym momencie gdzieś się zawieruszło. A szkoda, bo uważam, że reprezentują oni ten sam wysoki poziom co koledzy po fachu z Niemiec. O ile ślepi strażnicy polewają wszystko mroczniejszym sosem, to w Rhapsody rozwala mnie ta niesamowita szczera wesołość i świadomość kiczowatości, przy jednocześnie doskonałej jakości serwowanego produktu. Kompozycje, moim zdaniem i przed i po odejściu Turillego są naprawdę wspaniałe. W chórach wyraźnie słychać moją ukochaną Bridget Fogle, Christopher Lee świętej pamięci był doskonałym narratorem, a i w śpiewie radził sobie wspaniale (chociaż nie mogę z wykonania Magic of the Wizards Dream w wykonaniu Fabia na żywo, czysta przyjemność słuchania i jednocześnie wielki podziw dla niekończącej się skali głosu Lione).
Mogłabym się tu produkować bardzo długo o cudowności Rhapsody, ale radzę wam, posłuchajcie sobie sami.
Bardzo podoba mi się też Epka Xandrii Fire and Ashes, chociaż cover I'd anything for love, to koszmar. Oryginał też był koszmarny, więc nie można było spodziewać się cudów. Pozostałe kawałki bardzo fajne.
A teraz pochwalę się zdjęciami ze spaceru po Wrocławiu:
Podoba mi się ta kreacja :) Poza tym chyba każda miała w swoim życiu etap z Rhapsody :)
ReplyDeleteDzięki :)
DeleteMój etap miał przerwę, a teraz jest kontynuowany namiętnie