16.5.18

Mój Vintage - Francuskie cudeńko + Notatki z mojego wykładu na Targach Kogel Mogel!

Targi Kogel-Mogel za nami! Bardzo dziękuję za zaproszenie i wszystkim słuchaczom za liczne przybycie i zainteresowanie moją prelekcją. Poniżej znajdziecie cały tekst wykładu. Najpierw jednak, absolutnie próżnie chciałabym się pochwalić łupem, a właściwie dwoma łupami, jakie udało mi się zdobyć na Koglu.

   Tak, to sukienka z lat dwudziestych, jedwab i wiskoza, dodatkowo bardzo bogato haftowana i zapinana u dołu na gustowną klamerkę wysadzaną cyrkoniami. Rzecz niebanalna i śliczna, porażająca wręcz detalami. W środku znaleźć można dwie metki, jedną informującą o rozmiarze pierwotnym czyli europejskim 44 (no cóż, już nie, ale czemu to powiem zaraz) i nazwą zakładu, który to cudo stworzył: Jany Paris.
Sukienka miała jednak parę problemów. Przede wszystkim odpinany przedni panel wykonany z bardzo delikatnego jedwabiu, który pokruszył się na skutek upływu czasu. Kruszał w rękach, dlatego bez żalu go usunęłam, tym bardziej, że przez niego sukienka była na mnie dużo za duża. W jego miejsce natomiast wszyłam metalowe haczyki, na które zapinam sukienkę.

Obecnie wygląda to tak jak na zdjęciu z berlińskiego Old Fleas. Pod spodem noszę kolejny łup z Kogla: również sukienkę z lat dwudziestą, wysadzaną cyrkoniami i z mnóstwem koralików, którą także trochę podreperowałam, ale to następnym razem. Innym wyzwaniem dla mnie, przy francuskiej kiecuszce były rękawy, które zaczynały się strzępić. Zrobiłam więc mały podkrój z grubawej wiskozy, a prujące się elementy po prostu do niej przyszyłam. Wygląda jak nowa.


   Wydawało się, że kiecka jest w bardzo złym stanie i nada się co najwyżej na manekin, albo jakąś wystawę. Na szczęście wiskozowa część była zupełnie nienaruszona, toteż udało się reanimować sukienkę do tego stopnia, że wygląda praktycznie na nową i przejechała ze mną trasę Berlin-Wrocław, przeszła się trochę po berlińskim centrum i wróciła do Wrocławia. I nic się nie stało. Spokojnie mogę ją nosić jak jej młodsze o 10 lat koleżanki.
   Oprócz niej, o czym wspominałam nabyłam jeszcze jedno cudo z lat dwudziestych i tu już będę robić poważniejszą operację. Trzymajcie kciuki. Prócz tego trafiła mi się jeszcze dzienna sukienka z lat trzydziestych/czterdziestych z wiskozy z bardzo uroczym kołnierzykiem, którą niebawem się pochwalę. Co taki wysyp cudowności na krajowych targach, które skupiają się zazwyczaj na latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych? Pojawiła się pani Kasia-Fistasia, która miała całe stoisko z przedwojennymi grzebieniami, a oprócz tego przywiozła cały wieszak pięknych rzeczy z lat dziesiątych do sześćdziesiątych, z naciskiem na lata dwudzieste. Miałam nie wydać na Koglu ani złotówki, a skończyło się na zakupowym szale (dziękuję mamie za wsparcie).
Tymczasem jednak przejdźmy do treści wykładu, bo wiem, że sporo z Was bardzo na niego czeka. Zatem voila:


Wielkie Wyzwania Małego Kolekcjonera

    Moda Vintage staje się coraz bardziej popularna. Dotychczas szła ona w ścisłej parze z estetyką pin-up, alb z drugiej strony ograniczała się tylko i wyłącznie do lat osiemdziesiątych, jednak daje się zauważyć coraz większe zainteresowanie różnymi dekadami XX wieku.
    Zainteresowanie to nie kończy się jednak już tylko nad współczesnymi wariacjami na temat – czym można by nazwać całą modę retro- ale coraz częściej Polki sięgają po autentyczne, epokowe ubrania.
Istnieje jednak jeszcze wiele do zrobienia w kwestii poszerzania świadomości na ten temat. W dalszym ciągu brakuje specjalistycznej literatury w języku polskim i musimy się ograniczać do dość pobieżnych opracowań opisujących tylko i wyłącznie sylwetki, tylko i wyłącznie ubrań klasy wyższej.  Historii mody XX wieku w Polsce, po prostu nie traktuje się zbyt poważnie, mając podejście, że są to po prostu babcine ubrania, a analizowanie tychże nie przystoi naukowcom. Oczywiście są od tego wyjątki, jak książka o modzie okupowanej Francji, ale zdarzają się też spektakularne buble, które zdają się być spisane na kolanie, powtarzają powszechnie znane mity (takie jak rzekome „zrzucanie gorsetów” w latach dwudziestych XX wieku), bądź biorą pod uwagę trzy pisma na krzyż i wyrabiają sobie na tej podstawie opinię o tym, co i jak noszono.
    Książki jednak nie są wszystkim, podobnie jak wystawy, na których ukazywane są nie tyle ubrania reprezentatywne dla epoki, co dzieła znanych projektantów, na które mogła sobie pozwolić garstka wybrańców z odpowiednio zasobnymi portfelami.
    Tymczasem takich ubrań w lumpeksach raczej nie znajdziemy, chyba, że mamy wyjątkowe szczęście, ale najczęściej są to rzeczy zakupione dawno temu przez bogatych ludzi i kupowane po latach na aukcjach przez innych bogatych ludzi. To jednak nie przekreśla szansy na znalezienie w second-handzie ubrań, których wartość może opiewać na setki złotych. Nie będą to jednak suknie Diora, ale ubrania z Horrockses, Lilli Ann, czy ILGWU.
    Najczęściej jednak trafimy na towar bez metek, uszyty przez krawcową, albo w domowych warunkach, co nie znaczy, że taka rzecz jest bezwartościowa, czy źle uszyta. Z powodzeniem może stać się ozdobą w waszej szafie, czy zastrzykiem gotówki dla waszego portfela. Czy zatem warto brać sukienkę vintage ze sobą, tylko dlatego, że jest powiedzmy z lat czterdziestych, a kompletnie na nas nie pasuje, albo jest zniszczony? Zawsze można ją odsprzedać, czy oddać komuś, dla kogo będzie ona miała jakąś wartość, czy to praktyczną, czy kolekcjonerską, a dodatkowo uratować przed przerobieniem na szmaty ładnego kawałka historii.
     Przygarniając takie cudeńko pod swój dach musimy zdecydować, czy z nami zostanie czy też nie. Jeśli nie sprawa jest prosta, wystarczy dokładnie opisać stan odzieży i puścić ją w świat. Jeśli zaś ma z nami zostać i chcemy ją nosić, to czasem będziemy musieli coś w niej naprawić.
    Najłatwiejszą sytuacją są pęknięte szwy. Nawet jak są bardzo duże wystarczy iść śladem, którym biegła nić i łatwo przywrócić ubranko do stanu pierwotnego.
    Bardziej problematyczne są dziury. Te maleńkie milimetrowe, których łatanie narobiłoby więcej szkody niż pożytku, najlepiej zabezpieczyć bezbarwnym lakierem do paznokci. Dzięki temu ubranie nie będzie dalej się niszczyć, nawet w praniu.
    Większe dziury możemy spróbować ukryć zaszewkami, na przykład przesuwając szwy, bądź załatać przytwierdzając do tyłu materiał o podobnym kolorze. Rozwiązaniem epokowym, zalecanym w wielu przedwojennych magazynach jest zasłonięcie dziur haftami (rada dla leniwych: można użyć gipiurowych aplikacji).
    Pod wpływem słońca ubrania często ulegają dekoloryzacji. Nie da się tego nijak doprać ani uratować odplamiaczem. O ile mamy do czynienia z włóknem naturalnym, bądź sztucznym – nie mylić z syntetycznym – będziemy w stanie zafarbować ubranko. Farbujemy oczywiście na kolor ciemniejszy niż pierwotny, w przeciwnym razie kolor ulegnie lekkiej zmianie odcienia a dekoloryzacje, czy uporczywe plamy nadal będą widoczne.  
    Podobnie męczące w usuwaniu są plamy pod pachami. Wbrew pozorom nie powstają one na skutek nadmiernego pocenia się… a przez używanie dezodorantów, czy innych środków zawierających aluminium. To właśnie glin brudzi ubrania na żółtawo, co w wielu przypadkach będzie bardzo trudne do usunięcia. Istnieją jednak środki, które mogą pomóc w walce z aluminium. Jest to na przykład odplamiacz Dr. Beckmann, który rozprowadzamy pod pachami, czekamy na godzinę, po czym pierzemy normalnie nasze ubranie. W większości przypadków plamy znikną, albo zbledną, nawet, jeśli mają 80 lat.
    W wypadku vintage’owych cekinów żelatynowych, które się roztopiły, najlepiej zetrzeć je na mokro szczoteczką do zębów z miękkim włosiem – nie trzeć mocno, bo to może uszkodzić materiał, do którego cekin był przyszyty.
    Kwestia suwaków jest dość specyficzna. O ile z metalowymi najczęściej nie ma większych problemów, czasem tylko są zardzewiałe i wówczas koniecznie trzeba wymienić je na nowe, tak by nie poplamiły na rudo całego ubrania, tak wczesne, nylonowe zapięcia mają tendencję do chodzenia bardzo ciężko, bądź nie chodzenia w ogóle. Są strasznie kłopotliwe. Oczywiście szukając na etsy można znaleźć ich epokowe zamienniki, chodzące równie ciężko, jednak można wymienić je po prostu na metalowe, czy współczesne, plastikowe. Chodzi o to, że w ubraniu mamy czuć się dobrze, a nie żeby było ono eksponatem muzealnym.
    Naprawy oczywiście są wielką trudnością, jednak, wpierw trzeba mieć co naprawiać. Najczęściej mamy do czynienia z odzieżą współczesną, z lat 90-tych, bądź 80-tych. Im starsze ubrania, tym trudniej je znaleźć. Odnośnie datowania już wielokrotnie się wypowiadałam i mogę was odesłać do swojego bloga. Problemem, który dzisiaj poruszę, będzie raczej to, że moda nie jest tak jednotorowa jak zdawałoby się myśleć. I tak lata dwudzieste to nie tylko stroje flapperek, lata trzydzieste nie tylko hollywoodzkie syreny, lata czterdzieste to nie tylko charakterystyczna linia ramion. Moda zmieniała się niezależnie od równych dziesięcioleci i była także uzależniona od warstw społecznych – wielokrotnie ludzi nie było stać na najnowsze trendy i z konieczności ekonomicznej zostawali przy starych ubraniach. Ubrania różniły się także w zależności od kontynentu czy kraju.  Ze względu na brak sieciówek we współczesnym rozumieniu trendy nie rozprzestrzeniały się globalnie, pozwalając na rozwój bardziej lokalnych stylów – niejednokrotnie inspirowanych folkiem – w przedwojennej Polsce była to moda na ludowe hafty.
     Sylwetki nie były więc tak ujednolicone jak wydawałoby się to odczytywać z różnych tablic na temat historii mody.  Niektóre trendy docierały w różne miejsca w różnym czasie. I tak w Polsce w 1938 roku sukienki były jeszcze dość długie, w przeciwieństwie do swoich równolatek z Francji, czy Niemiec, które bardziej wyglądały już jak stroje kojarzące się z latami czterdziestymi.  Określenie dokładnego roku powstania ubrania jest więc trudne, dekady często przenikają się ze sobą. Datowanie to więc bardziej powiedzenie, że to ubranie wygląda na takie i takie lata i powstały w okolicy tych lat.
      Problemów dostarczają też bardziej współczesne inspiracje. W latach sześćdziesiątych wróciły fasony stylizowane na lata dwudzieste. W latach siedemdziesiątych – moda na lata trzydzieste. W latach osiemdziesiątych – lata czterdzieste. W latach dziewięćdziesiątych niestety nie wróciły lata pięćdziesiąte.
     Ubrania te, z lat 1960-1980 można jednak odróżnić od swoich babć i matek.
     Jedną z cech determinujących, że mamy do czynienia z czymś nowszym jest zastosowanie poliestru, który pojawił się na początku lat pięćdziesiątych. Sukienka z poliestru wyglądająca na lata 40-te na pewno nimi nie jest.
     Kolejną wskazówką może być metka informująca o tym, jak dbać o dane ubranie. Pojawiły się one dopiero w latach siedemdziesiątych, toteż ubranie z lat trzydziestych na pewno nie będzie ich mieć.  Determinującym może być też szew overlockowy, który do lat sześćdziesiątych bardzo sporadycznie pojawiał się w odzieży damskiej.
    Najpopularniejsze są sukienki retro w stylu lat czterdziestych, wyprodukowane w latach osiemdziesiątych. Pełno ich na imprezach rekonstrukcyjnych. Dla laika są nieodróżnialne od ich pierwowzorów, jednak różnicę widać już w samym kroku. Sukienki z lat czterdziestych praktycznie nie występowały z gumką w pasie, chyba, że były to domowe fartuszki. Sukienki dzienne miały być maksymalnie dopasowane do sylwetki, toteż nie pozwalano sobie na użycie gumki, która sprawiała, że górna część ubrania była dość workowata.
    Poduszki w ramionach także były znacznie mniejsze i mniej przerysowane, nie deformowały sylwetki tak, jakby była wyrabiana na sterydach. Można łatwo zobaczyć różnicę między nimi. Te starsze były czworoboczne, często przypinane do ubrania za pomocą zatrzasków, albo lekko przyszytą – w praniu były po prostu usuwane. Upychano w nie watę, filc, albo skrawki materiału. Te nowsze są zrobione z gąbki i znacznie lepiej umocowane.
    Sukienki z lat siedemdziesiątych stylizowane na lata trzydzieste najłatwiej rozpoznać za pomocą metek i wykończenia overlockowego, którego w 1930sach praktycznie nie stosowano w odzieży damskiej. W samym kroju należy zwrócić uwagę na popularny w latach siedemdziesiątych kołnierz typu śledź, który stosunkowo rzadko występował w latach trzydziestych. Suwaki w latach siedemdziesiątych były już często nylonowe, albo bardzo długie metalowe. W trzydziestych ubrania zapinano jeszcze na zatrzaski i haftki, suwak, o ile występował, był krótki, metalowy i ukryty z boku ubrania.


Jeśli podoba Wam się moja radosna twórczość, będę wdzięczna za małą kawę:
KO FI!

5 comments:

  1. Dziękuję za umieszczenie tekstu, niestety nie mogłam zobaczyć prelekcji na żywo... Czy możesz mi podrzucić jakiś link/adres bibliograficzny a propos tych gorsetów w latach 20.? Bo chyba moja wiedza wymaga uzupełnienia!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hej :) Proszę bardzo. Co do gorsetów z lat dwudziestych to w reklamach pism z tego okresu jest mnóstwo reklam gorsetów właśnie, zupełnie innych niż dekadę wcześniej, ale nadal gorestów i gorsetami nazywanymi.
      https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/8d/65/17/8d6517bad9eec5fc5c8e8837381f81b2.jpg
      https://i.pinimg.com/originals/5e/d1/ae/5ed1ae3d0e3696e2113a7d9ed81647f1.jpg
      https://witness2fashion.files.wordpress.com/2014/07/1925-corselette-pattern-1925-bien-jolie-corsette.jpg
      "CORSETS AND UNDERCLOTHES Corsets were still well boned, but they were cut lower at the top and longer over the seat, and elastic inserts were used which contributed to a more comfortable garment." - E Collard " Women's dress in the 1920's"

      Delete
    2. Dziękuję! Człowiek uczy się przez całe życie ;). Mam nadzieję, że kiedyś powstaną książki w języku polskim, które zajmą się tymi marginalizowanymi zagadnieniami, wyprostują panujące mity... Blogerki vintage - Polska Was potrzebuje :D

      Delete
    3. Ja na razie nie bede nic o modzie pisac, bo mam rozgrzebana ksiazke o heydrichu :) i juz w stadium zaawansowanym, jak skoncze za pare lat moze wezme sie za mode.
      Albo za canarisa :D

      Delete
    4. No cóż, będę czekać i wypatrywać, może akurat się skusisz ;D. Pozostaje życzyć powodzenia w realizacji aktualnych planów pisarskich!

      Delete