Zawitałam w rodzinne strony. Miał być to standardowy wyjazd do rodziny, żeby zobaczyć co u mamełę i tatełę słychać. Ale coś mnie zaskoczyło.
I nie był to Christian Dior, chociaż o tym będzie dalej w notce. Chodzi rzecz jasna o pożar w zgierskiej Borucie, jakoś 6 km od mojego domu rodzinnego. Do pożaru też przejdziemy.
26 maja, Dzień Mamełę, zaczął się u mnie z hukiem. Obudziłam się z drapiącym gardłem i jakąś dziwną suchością. 5:30 rano. Patrzę za okno, a tam jakaś wielka czarna chmura. Tylko, ta czarna chmura jakoś tak od gruntu leci. Coś się pali! Okazało się, że wczorajszej nocy ktoś w kilku miejscu podpalił wysypisko niebezpiecznych odpadów, które składowane były na terenach dawnej Boruty. Tak się składa, że stało się to parę dni po tym, jak powstał materiał wymieniający śmieciowisko, jako jedno z 9 najgorszych w Polsce. Ach, tak słodki Fallout na Borucie, który już w 2008 roku wyglądał jak jezioro błota, z którego unosiły się kolorowe gazy. Przerażające. W pobliżu elektrociepłownia, zakłady pracy, szpital. Syreny nie wyły w mieście, pojawił się jedynie komunikat, by nie otwierać okien. Nad niebem mamy pięknego grzyba atomowego, w górę wystrzeliwują kolejne kłęby dymu.
Mój tatełę miał dość niewdzięczne zadanie, polegające na odłączeniu napięcia w linii przebiegającej przez wysypisko, inaczej nie można było rozpocząć gaszenia pożaru. Na miejscu jest i było kilkadziesiąt wozów straży pożarnej. Dziadek ma problemy z płucami, babcia po operacji, drugie dziadki za to pojechały sobie na rynek, bo czemu nie, generalnie pierdolnik. Miasto powinno zarządzić ewakuację, ale gadają tylko bzdety o tym, że płonący plastik nie jest szkodliwy. Otóż jest. Powietrze pachnie kwasem.
I w tej radosnej atmosferze pojechałam z tatełę na wystawę Diorów w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. Jak się dzień zaczęło z wysokiego C, to tylko coś mocnego, mogłoby zadowolić. A czy było mocno na wystawie? Najmocniejszym punktem był widok na atomowego grzyba, doskonale widocznego z Białej Fabryki, z którego wystrzeliwują nadal kłęby pyłu. I ta atmosfera błogiego spokoju. Innego końca świata nie będzie...
Starajmy się jednak skupić na Diorze. Wystawa mieści się na trzecim piętrze budynku D. Czy był to jednak Dior, głównie jednak chyba inne wielkie nazwiska haute couture, czy szerzej mody wysokiej: Jacques Heim, Nina Ricci, Jacques Griffe, Lola Prusac, Pierre Balmain,
Jeanne Lanvin, Roger Vivier, Douillet Doucet, Jean Patou, Coco Chanel,
Elsa Schiaparelli, Hubert de Givenchy, Pierre Cardin, André Courrèges,
Paco Rabanne, Yves Saint Laurent, Thierry Mugler, Jean
Louis Scherrer, Ted Lapidus, Loris Azzaro, Philippe Venet, Olivier
Guillemin, Franck Sorbier, Christophe Josse. Wiem, że jestem modowy ignorant, ale części ludzi w ogóle nie kojarzę, bo jak wiecie w polu moich zainteresowań jest głównie ubiór codzienny szarych, zwykłych ludzi, niemniej jednak dobrze spojrzeć na to, jak się prezentuje na tym tle krawiectwo wysokie i jaki wpływ miało na kreowanie masowych gustów. Wystawa była reklamowana głównie pod kątem New Look, przy czym New Looku jest jak na lekarstwo. Mamy głównie rzeczy późniejsze. Późne lata czterdzieste i wczesne pięćdziesiąte, nie zajmują nawet połowy, nawet 1/4 wystawy, większość to jednak lata sześćdziesiąte (czyli tak naprawdę kiedy był to dom mody Dior, nie sam Christian Dior, jak wiadomo projektant zmarł w 1957 roku), czy późne pięćdziesiąte. Jeśli napalacie się na rozkloszowane sukienki, z którymi Dior jest głównie kojarzony, to niestety, ale spotka Was dość spory zawód. Jest tego naprawdę jak na lekarstwo, chociaż przykłady z kolekcji pana Leji (przepraszam, nie wiem jak odmieniać, wiem, że kolekcjoner ów nazywa się Adam Leja, więc logicznie odmienić byłoby Leji chyba, ale może ktoś mnie naprostuje, bo wszędzie występuje nieodmiennie i mam kociokwik), są dość ładne, ale dodatki i inne części odzieży są moim zdaniem ciekawsze. Oczywiście wszystko jest pięknie uszyte. Z drugiej jednak strony Dior i jego następcy pokazani są też od nieco innej strony niż te rozkloszowane, księżniczkowe suknie, które wszyscy bardzo kochają, a nie było to jedyne oblicze tego domu mody.
Największe wrażenie robią zdecydowanie żakiety, bo sukienki są dość... niewyróżniające się. Żakiety natomiast są po prostu wspaniałe i kunsztowne i to one, moim zdaniem, są głównym punktem programu. Warto spojrzeć też na gorset i wywróconą na lewą stronę sukienkę, ukazującą od kuchni kunsztowność diorowych zamysłów. I tak, Dior jest tą częścią ciekawszą i spektakularną, nawet te rzeczy, które estetycznie już mi nie podchodzą (te kostiumy jednak to nie mój klimat). Urocze są nakrycia głowy, czy inne dodatki, ale problemem jest druga część, gdzie znajdziemy Chanel, Laurent, Lanvin i inne wielkie domy mody. Niby miało to pokazywać przekrój przez dekady powojenne, ale jednak... jakoś kompletnie nie zgrywają się te rzeczy post-diorowskie z estetyką Diora i ma się wrażenie, że to zbiór wielkich nazwisk nieco chaotycznie wciśniętych, żeby połowa piętra nie świeciła pustkami (na plus wszystko od Schiaparelli). Niezbyt dobrze niektóre kreacje wyglądają na manekinach: niektóre są trochę przyduże i wyglądają workowato. Inne rzeczy są kiepsko wypracowane, w jednej kreacji podszewka podwinęła się do góry i wystawała spod pach. Dość drobne rzeczy, jednak obsługa powinna zadbać o to, żeby te, cenne rzeczy, były prezentowane w sposób odpowiedni i nie szkodzący im. Jednak ta podszewka trochę wprawiła mnie w konsternację. Podobnie jak strzępiące się krawędzi w jednej z błękitnych kreacji: ok, uchodzi to w moich kieckach za 5 zł z lumpeksu, jednak eksponat muzealny chyba powinien być lepiej zabezpieczony... Tak mi się wydaje, bo może się nie znam.
Wystawa też była zapowiadana jako setki eksponatów. I ok, może tak jest, ale eksponaty to głównie dodatki właśnie, a samych kreacji jest dość niewiele. I to trochę zawód. Niemniej jednak, jak jesteście w okolicy, to wybierzcie się żeby zobaczyć na własne oczy i wyrobić sobie własne zdanie.
Ja mam pewien niedosyt. Za to nadmiaru wrażeń w dalszym ciągu dostarcza mi pożar i to właśnie raczej płonącą Borutę zapamiętam lepiej, niż diorowe kreacje.
Podobało się?
Może kawa?
No comments:
Post a Comment