25.4.18

W T-barach przez Świat - III - Henryków

Kontynuując tradycję cotygodniowych wycieczek po Dolnym Śląsku, ostatnio zdecydowałyśmy się na bliską, ale spektakularną destynację jaką był Henryków. Jakoś biedaczyna ginie na tle informacji o Lubiążu i Krzeszowie, a szkoda, bo jest to miejsce, które warto odwiedzić.  

    Do Henrykowa z Wrocławia dojechałyśmy pociągiem. Wysiadłyśmy na stacji i oczywiście nie mogło być łatwo, bo jak to na Dolnym Śląsku bywa, stacje kolejowe oddalone są od miejscowości nieraz 2, nieraz 3, a czasem nawet 6 kilometrów. W tym wypadku było to 2,5 km, więc całkiem przyzwoicie. Pogoda była cudowna, więc okazja do spaceru była samą przyjemnością. Dwie panie i cudowny jamnik szorstkowłosy proponowały nam nawet podwózkę, ale podziękowałyśmy i ruszyłyśmy do klasztoru. Drogi były dwie: jedna wiodła przez park, właściwie las, druga była asfaltową drogą. Zdecydowałyśmy się rzecz jasna na opcję numer jeden i nie pożałowałyśmy.
 Las, pełen starych drzew, z których parę wydrążyły uderzające w nie pioruny, był naprawdę niesamowity. Intensywność zieleni była powalająca. Udało nam się usłyszeć pierwszego w tym roku dzięcioła i jeść mój ukochany szczawik zajęczy. Poza tym marzanny, zawilce, kaczeńce i mnóstwo skołowanych wiosną ptaszków.

 W parku nietrudno zabłądzić, bo nie do końca wiadomo jak iść dalej do klasztoru, ale na szczęście miejsce jest tak przyjemne, że można się włóczyć wychodząc w różnych miejscach i natrafiając na kolejne cuda natury, za to prędzej, czy później natrafi się na Henryków, bowiem tak duże założenie raczej trudno ominąć.
  Opactwo w Henrykowie znane jest przede wszystkim z Księgi Henrykowskiej, swego rodzaju kroniki spisanej po łacinie jakoś po mongolskiej inwazji i stanowiącej spis dóbr klasztornych. Dlaczego jest taka ważna? Pojawia się tam zdanie w staropolszczyźnie: Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai, czyli na nasze w wolnym tłumaczeniu: Daj, niech ja pomielę, a ty odpoczywaj. Miał tak powiedzieć rycerz Boguchwał z Czech do swojej żony, która stała przy żarnach. Mielenie było uznawane za zajęcie typowo kobiece, toteż biedny Boguchwał był nazywany Brukałą, a jego ziemię Brukalicami. Doniosły moment dla języka polskiego. Niemniej księga jest zabytkiem bardzo ważnym i znajduje się obecnie we Wrocławiu w Muzeum Archidiecezjalnym.
   Za to historia opactwa na tym się nie kończy, o czym świadczy jego wybujała, barokowa przebudowa i wnętrze, nad którym pracowali najlepsi z najlepszych. Po wojnie trzydziestoletniej, kiedy Henryków nawiedziły kolejne wojska obu drużyn, a potem zaraza, rozpoczęła się intensywna odbudowa dóbr. Gotyckiej bryle nadano nowy, barokowy kształt. Jednak to nie on urzekł mnie najbardziej, ale obrazy, które stworzył Willmann i rzeźby, wśród których znajdują się dzieła mojego absolutnego ulubieńca, pochodzącego ze Szwecji, Thomasa Weissfeldta, którego dzieła można też podziwiać w kościele pocysterskim w Kamieńcu Ząbkowickim. Weissfeldtowe postaci mają to do siebie, że łączą w sobie gotycką smukłość i grację z typowo barokowym dynamizmem. Są nie do podrobienia, od razu rzucają się w oczy, a twórczości tego artysty nie da się absolutnie z nikim innym pomylić. To, że tak bardzo się go nie docenia i nie ma żadnych opracowań na jego temat, to jest naprawdę jakaś porażka.



    Rekomendować twórczości Willmanna, której w Henrykowie jest naprawdę bardzo dużo, chyba już nie muszę. Twórca ten na szczęście doczekał się uznania, na jakie w pełni zasługiwał, chociaż nie ukrywajmy, że jego płodność i wielki talent nie wynikały wcale z wielkiego uduchowienia, ale ze zmysłu do robienia pieniędzy i brania najbardziej opłacalnych zamówień. Zresztą, by zarabiać więcej hajsików dość wcześnie zmienił wyznanie z protestanckiego na katolickie. Co urzeka mnie w Willmannie to prymat sił natury, czy sił nadprzyrodzonych, wobec których, nawet postacie biblijne, czy święci, wydają się jacyś nieznaczący i schodzą na drugi plan aurze niesamowitości i tajemnicy. Wydaje się, że Willmann świetnie odnalazłby się w romantyzmie i trudno nie zauważyć pewnych zbieżności pomiędzy nim a Casparem Friedrichem, czy resztą niemieckich romantyków snujących się wokół ruin w Oybin. 


Swoją drogą strasznie śmieszą mnie te wszystkie płaczki pokroju Stop barokizowaniu budowli gotyckich, którzy nie widzą bardzo ciemnej, mrocznej nawet odsłony baroku, która jest znacznie ciekawsza formalnie, a przy tym bardzo zbieżna ze sztuką gotycką, także pod względem ikonograficznym (tańce śmierci, śmierć i dziewczyna, motywy Sądu Ostatecznego... no jest tego trochę). Barok to nie są grube baby Rubensa, ani wymyślne włoskie fantazje. Najciekawszy barok to obszar, który doświadczył wojny trzydziestoletniej. To barok odreagowujący traumy tego wielkiego nieszczęścia, zarówno w muzyce (Schein, Scheidt, Schuetz, potem nawet Bach), jak i w sztukach plastycznych. Podobnie jak dziś, tak i kiedyś kultura była wentylem, wyrażającym pewne społeczne fobie, czy próbą odpowiedzi na nurtujące pytania. 
  


Czym innym było jednak pogodne rokoko. Swoją drogą w Henrykowie jest też parę rokokowych kaplic, ale jedna z nich była zasłonięta takim o kuriozum:

Nie wiem, nie można postawić polskich elementów, tak, żeby nie zasłaniały rzeczy o wiele bardziej wartościowych artystycznie? Czy koniecznie trzeba po prostu zasłaniać całą kaplicę karakanem, który kompletnie nie pasuje do reszty? Czy wszędzie na Dolnym Śląsku, elementy niemieckie, austriackie, czy czeskie muszą być przykryte Papą JP2, Jeżu Ufam Tobie i kolejną tandetną kopią MB Częstochowskiej, ewentualnie jakimś patriotycznym, czy antyaborcyjnym paskudnym plakatem? Czy naprawdę coś estetycznie spójnego w Polsce po prostu nie może istnieć i trzeba to rozwalić? 
  Na szczęście w Henrykowie był to tylko jeden taki element. Poza tym udało się uchronić wnętrze od jakiejś masakry i ton bibuły. 


 Po wizycie w klasztorze zostało przejść się po miejscowości. Niestety widać, że bieda piszczy i to mocno, duża część poniemieckich domów sypie się, dość mocno. Co ciekawe chodniczki i drogi są odnowione, ale wydaje się, że to sami mieszkańcy za bardzo nie dbają o obejścia, że fundusze gdzieś tam są. Razi też brak jakiegoś zaplecza turystycznego: gastronomii, noclegów, czegokolwiek. Sami lokalsi za to potraktowali nas dość niemiło. Szukając jakiegoś miejsca do zjedzenia, usłyszałyśmy od przemiłego pana, tekst: Czego tu szukacie... Tak się nie robi turystyki mili państwo.
   W południowej części miejscowości znajduje się wielki kamień, na którym znajduje się pomazana sprayem i markerami (POLSKA DLA POLAKÓW - sic!) upamiętniających henrykowian poległych w I wojnie światowej. Najbardziej razi ta Polska dla Polaków. Odważne słowa jak na kogoś, kogo dziadkowie przyjechali tu pod przymusem w bydlęcych wagonach, gdzieś z terenów obecnej Ukrainy.



Jeśli wpis się podobał, będę wdzięczna za małą, urodzinową kawę.

No comments:

Post a Comment