11.3.18

Vintage po berlińsku - Glencheck

 Berlin słynie z niezwykle dużej ilości sklepów z odzieżą używaną, w tym strice specjalizujących się w vintage, z okresu lat 80-tych i 90-tych. Są jednak miejsca, gdzie można zaopatrzyć się w dużo starsze ubiory. Nie znajdziemy ich jednak w pobliżu Alexanderplatz, ani na Kreuzbergu, słynących z różnych dziwnych butików z odzieżą alternatywną, ale na Charlottenburgu. Miejsce, o którym dziś będę pisać nazywa się Glencheck.


   Glencheck mieści się bardzo blisko stacji S-Bahn Charlottenburg, dokładnie przy Joachim-Friedrich-Straße 34 i otwarty jest niestety w dwa dni tygodnia: w piątek i sobotę, więc jeśli chcecie się tam udać, to pamiętajcie, że w tygodniu raczej obejdziecie się smakiem.
  Czym jednak jest Glencheck? To butik z odzieżą i akcesoria vintage, ale z okresu od lat dwudziestych do pięćdziesiątych. Nowszych rzeczy tam nie uświadczycie. Asortyment obejmuje stroje zarówno dla Pań, jak i dla Panów, od ubiorów dziennych, wizytowe i koszule nocne, bieliznę, obuwie, kapelusze, rękawiczki i wszelakie akcesoria, o jakich możecie sobie zamarzyć. Z tego co zauważyłam najwięcej odzieży jest z lat czterdziestych. Rzeczy są w doskonałej kondycji, tak, jakby dopiero zostały uszyte. Oczywiście taka dbałość o każdy szczegół wiążę się także z odpowiednimi cenami. Za sukienkę zapłacimy zazwyczaj od 70 euro wzwyż. Akcesoria to koszt około 20 euro wzwyż. Jednak mimo tych cen, nie da się ukryć, że w Polsce nie znajdziecie rzeczy z epoki, które byłyby tak piękne i w tak dobrym stanie z możliwością przymiarki.
   Właścicielka sklepu prowadzi go od ponad 20 lat i zdecydowanie widać jej wielką miłość do ubioru z dawnych dekad, a także ogromną dbałość, z jaką obchodzi się ze swoimi skarbami. Jest dodatkowo niebywale sympatyczną osobą. Gdy zdecydowałam się na zakup pięknej wiskozowej sukni z początku lat trzydziestych, nie dość, że dostałam rabat na 9 euro, to druga sukienka, która mi się podobała, urocza pasiasta ślicznotka z lat czterdziestych, uszyta z acetatu, została mi podarowana. Za darmo. Dlatego, że miała niewielkie rozdarcie (około 2 cm) na karczku, co pani właścicielka uznała za niedopuszczalne i pewnie i tak jej nikt nie weźmie. Tym sposobem wyszłam zamiast z jedną to z dwoma sukienkami. Wow. Ucieszyłam się jak dziecko.
  Pierwszy z łupów, dość sporą sukienkę z wczesnych lat trzydziestych już Wam prezentuje. Jest to bardzo piękna suknia z aksamitnymi makietami i kołnierzem, lekko obniżoną talią, zapinana jest na metalowy suwak. Ma niesamowite rękawy nietoperze, które sprawiają, że może je założyć osoba nawet z bardzo dużym biustem (którą nie jestem więc odrobinę ją zwęziłam). Wydaje się bardzo prosta, ale jej siła tkwi w detalach: licznych marszczeniach, które sprawiają, że wygląda niezwykle strojnie.




Lekki powiew wiatru sprawia, że dół sukienki tańczy lekko połyskując. Dzisiejsza pogoda we Wrocławiu dopisywała, by sukienka miała naprawdę godną premierę. Przypatrzcie się koniecznie jej detalom, które mogą Wam umknąć na zdjęciach, które niezbyt oddają kunsztowność tego wdzianka.


PS. Jeśli lubicie moje notki i bloga byłabym wdzięczna za postawienie kawy: Kawa dla Poli Loli

No comments:

Post a Comment