25.3.18

Prochowice - zamek

    Wiosna nadeszła z lekkim poślizgiem. Na szczęście udało się jej dotrzeć na Dolny Śląsk. Jak dla mnie to sygnał to wyjazdów dłuższych i trochę dzikszych niż ma to miejsce zimą. Tym razem padło na Prochowice. A właściwie to na Lubin.

    Pierwotny plan zakładał uderzenie na Lubin i spędzenie tam całego dnia. Jako, że moim życiowym planem jest zwiedzenie wszystkich powiatowych miast Dolnego Śląska, to i tam chciałam się udać, a nie udawało mi się to ze względu na niechęć Kasiełę - rodowitej legniczanki - do TYCH (dowolny stek inwektyw) z Lubina. W końcu jednak udało się ją przekupić żeby znienawidzony Lubin zobaczyć. Powiedzmy sobie szczerze miasto jest zadbane, mieszkańcom się wiedzie, ale nie ma tam nic do oglądania prócz kuriozalnych patriotycznych murali. Co jeden to lepszy, naprawdę, samo złoto, ale oszczędzę Wam tych widoków. Mój ulubiony jest z blokowiskami wyrosłymi na odwiecznie słowiańskich ziemiach. Złoto.
  Żeby jednak wyjazd nie okazał się klapą wysiadłyśmy w podlegnickich Prochowicach, które zachwyciły nas z okien busika dość okazałym zamkiem i okalającym go parkiem. Jak się okazało wizyta tam była strzałem w dziesiątkę. Miasteczko jest doprawdy urocze i to nie tylko za sprawą niezwykle słodkiego herbu w postaci syrenozajączka, ale samą zabudową z przełomu XVIII i XIX stulecia. Niezwykle piękny, ale niestety niedostępny do zwiedzania jest kościół ewangelicki, wzniesiony przez ród von Zedlitz, na ścianach którego znaleźć można stare epitafia. W środku, jak udało się wyczytać w internecie i zobaczyć zdjęcia, znajdują się dużo okazalsze płyty nagrobne, należące do członków śląskiego rodu. Jest tam też drugi po Osieku, nagrobek schwenckfeldysty (członka sekty działającej na Śląsku w dawnych wiekach, swoją drogą mającej dość ciekawe założenia, warto poczytać! Do tej pory zostało 3000 wyznawców w USA) w Europie. Niestety, kościół znajduje się w fatalnym stanie, jego otoczenie jest zarośnięte a w chaszczach roi się od butelek trunków tak tanich, że nie skalałabym się ich piciem nawet w okresie gimnazjalnym, kiedy to picie Specjału Poziomkowego było dla mnie normą. Trochę lepiej jest z samym zamkiem, który w 2015 przeszedł częściową renowację, która zapewne uratowała go od całkowitego zniszczenia. Warownia von Zedlitzów, przetrwała wszystkie wojny, z różnym szczęściem, jednak, podobnie jak multum śląskich zabytków, omal nie dokonała żywota przez Polaków, którzy pozostawili ją na pastwę losu. Na szczęście trochę udało się ten obiekt podratować. Miejmy nadzieję, że w kolejnych latach właściciel przywróci mu świetność.
  Nadal jest tam sporo do roboty, ale wejście robi bardzo pozytywne wrażenie, podobnie jak zrekonstruowana balustrada z renesansowymi ozdobnikami. Naprawdę warto zwrócić na nią uwagę. Można przejść się nad dawną fosą, która zaczyna już porastać pojedynczymi kwiatami. Zapewne w kolejnych miesiącach roślinność stanie się kolejną ozdobą tego bardzo urokliwego zakątka. Urokliwy jest także park przyzamkowy, z którego w krótkim czasie można przedostać się na PKS, z którego możemy wrócić do Wrocławia, Legnicy (jedzie tam miejska linia nr 10) czy Lubina. W samym miasteczku, nieopodal centrum znajduje się też inna ciekawostka. Mały lokal z napisem Domowe Wypieki, w którym serwowane są, jak sama nazwa wskazuje ciasta. I to naprawdę przepyszne. Udało nam się załapać na ostatnie kawałki chałwowca. Cudo.









Nie zapominajcie o kawie: Klik!

No comments:

Post a Comment