12.5.16

Bawełniana w róże

       Dorobiłam się w końcu sprawnej maszyny. Na kwadracie z Kasią mamy ich co prawda już cztery, ale dotychczas trzy nie działały, ale po godzinach napraw udało się nam przywrócić je do życia. Niemniej i tak otrzymałam od mamełe w urodzinowym prezencie nowego, wściekle różowego Łucznika (model Alicja), po którego pojechałam na Kromera. Na razie sprawuje się bez zarzutu.



Wspominałam o trzech innych maszynach. Dwie z nich to miniaturki, na których da się szyć jedynie ściegiem prostym. Trzecią dostałyśmy od sąsiadki, której Kasia w windzie opowiadała o naszych perypetiach z szyciem. Nasza sąsiadka, starsza pani, miała na zbyciu starego Łucznika, na którym szył jej mąż. Jako, że niestety zmarł on dwanaście lat temu, maszyna stała i nie miał kto na niej robić. Postanowiła więc nam ją oddać. Prezent to był bardzo fajny, jednak po parunastu latach bez ruchu maszynę trzeba było naoliwić i porozkręcać. Mordowałam się z tym zadaniem dwa dni. Czasami maszyna załapywała i szyła bez zarzutu, by zaraz potem, bez szczególnej przyczyny zatrzymywać się i udawać martwą. Z pomocą przyszedł nam nasz przyjaciel, który ze starym Łucznikiem porozmawiał. O dziwo człek ten dobrze zna się na psychologii maszyn do szycia, bowiem monolog skierowany w stronę Łucznika odniósł skutek i maszyna działa. Naprawdę. Tym sposobem mamy w domu cztery maszyny: Tatę (starego Łucznika), Mamę (nowy Łucznik Alicja), Jasia (mała maszynka ze ściegiem prostym) i Justynkę (jeszcze mniejsze cudo do fastrygowania).

    Przejdźmy jednak do tytułu notki. Bawełniana w róże. Chodzi o sukienkę. Jest to moja pierwsza w pełni samodzielnie wykonana sukienka, toteż cudów nie ma. Za to parę błędów się znajdzie. Wzór zaczerpnęłam z niemieckiej gazety z lata roku 1939. Owa kiecuszka przeznaczona była dla młodych dziewcząt. Oryginalna wersja miała drapowany dekolt, ale ze względu na dobór materiału (100% bawełna) i małego skilla, bałam się kombinować. Toteż ją uprościłam. Jeśli chodzi o materiał. Powiem szczerze, o ile wiedziałam, że 100% bawełny się gniecie, to nie myślałam, że aż tak. Miałam mnóstwo bawełnianych koszul bez domieszki elastanu i faktycznie, dość często musiały być prasowane, to z sukienką jest o wiele gorzej. Wystarczy wyjść i chwilę gdzieś usiąść, żeby wyglądała na wygniecioną. No cóż następnym razem kupię wiskozę (jestem fanatykiem wiskozy!).
 
Okazało się, że rozmiar idealny dla mnie to niemieckie 0 z lat 30-tych, czyli rozmiar dla młodych kobiet przed ślubem i dziećmi. Pozostałe rozmiary niestety muszę zwężać i to w niektórych przypadkach bardzo. Obecnie szyje bluzkę, która w oryginale była rozmiaru 3 (dla kobiet dojrzałych), po każdej stronie zwężałam ją po 6 cm, dodałam zaszewki, a nadal pozostało sporo wolnego miejsca. Problem w tym, że to właśnie dojrzałe modele najbardziej mi się podobają.
Prawdziwym horrorem w różanej sukience było dla mnie wszywanie ekspresu (czy jak kto woli: suwaka). Kompletnie nie wiedziałam jak się za to zabrać, ale suma sumarum, wielkiej tragedii nie ma. Chyba.
Oryginał zapinany był na zaledwie dwa guziki. Nie wiem jak to możliwe, żeby bez dodatkowego wiązania czy suwaka było możliwe w ogóle się w nią zmieścić, ale może to jakaś stara niemiecka technika, której nijak nie ogarniam.
     Swoją drogą szycie z niemieckich żurnali modowych z lat 30 i 40-tych to duże wyzwanie. Rzadko kiedy znajdują się tam jakiekolwiek szczegółowe wskazówki odnośnie tego, jak co ze sobą pozszywać. To nieco komplikuje cały proceder. Za to same wykroje wyglądają jak plany ataku na Moskwę. Tylko, że w wersji jednokolorowej ;)


7 comments:

  1. Sukienka wyszła super! I nie rezygnuj z bawełny, poszukaj po prostu tkaniny ubraniowej (często te najbardziej kuszące wzory to tkanina pościelowa). Tkaniny oprócz składu różnią się tez splotem i sama bawełna występuje w kilku podstawowych odmianach: woal, batyst, etamina, kreton, gabardyna... i tak dalej - jedne gniotą się mniej, drugie bardziej. Ja jestem fanką kretonów bawełnianych, są idealne na letnie sukienki.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję ;D no ta była ubraniowa, kreton właśnie, stad napalilam sie jak szczerbaty na suchary powtarzajac sobie: bedzie dobrze :D
      a jeszcze mam straszne żelazko które nie działa i pluje kamieniami ;D stad moje bóle.

      Delete
    2. Niestety najfajniejsze kretony, z którymi miałam do czynienia, to były wiekowe tkaniny, które dostałam od babci. Super się nosi ubrania z nich i wcale mocno się nie gniotą. Zawsze jak napalę się w sklepie na jakąś tkaninę to ją macam i ściskam w ręku, żeby sprawdzić czy gniecenie w normie, czy za duże ;)

      Delete
    3. Ach coś o tym wiem, ale takich tkanin już nie ma, w lumpeksach zostały same stare zasłony

      Delete
    4. a w internetach same gnieciuchy!

      Delete
  2. Bardzo fajnie ci wyszła :). Ja osobiście dość lubię wszywanie zamków, za to nie wyobrażam sobie pracy z wykrojami, których totalnie nie rozumiem (swoją drogą, pokaż jak wygląda oryginał!) :D. No i yay dla wiskozy, też ją uwielbiam <3.

    ReplyDelete
    Replies
    1. :D masochistka z ciebie :D
      oryginał soon pokaze jak bede miala device dobry do sfocenia magazynow, na razie z tym ciezko ;(

      Delete