21.1.15

Przemyślenia o gimnazjalnych fascynacjach muzycznych cz. I




Myślicie, że ten obrazek nie ma nic wspólnego z treścią wpisu?  Jesteście w błędzie.
Za czasów mojej bujnej młodości nastąpił wysyp przeróżnych zespołów, którym obecnie przypina się łatkę female fronted symphonic metal. Do najpopularniejszych wówczas należały Nightwish i Within Temptation. Jak grzyby po deszczu rośli również ich wierni naśladowcy. Gatunek ten pogardzany był przez tą mroczniejszą stronę metalowej braci, jednak większość jej przedstawicieli skrycie słuchała „Sleeping Sun” i wylewała rzewne łzy, że znów nie zaliczyli. Muzyka tego typu przewija się nieprzerwanie przez moje przeróżne playlisty od długich lat. I rzeczywiście wiele można temu gatunkowi zarzucić, ale znajdzie się w nim parę miłych ciekawostek, dla którego jednak nie warto przekreślać muzyki typu pseudometal z kobietą na wokalu. Niemniej chciałam się dzisiaj skupić na paru sprawach, które wędrować sobie będą dość swobodnym strumieniem. Ze względu na ogromny sentyment do Nightwisha czasem przeglądam sobie fora poświęcone tej grupie, czy wywiady z jej członkami. Rzuciło mi się w oczy coś niezwykle śmiesznego. Liderem grupy, jej kompozytorem i panem nad panami jest niejaki Tuomas Holopainen. Kiedy słuchałam jeszcze Nightwisha najbardziej emblematyczną członkinią zespołu była dla mnie pani Tarja Turunen. Nie czarujmy się, że to jednak nie Tuomas, który przypisuje sobie wielki sukces, niebotyczny talent kompozytorski (orkiestracji nie pisze sobie sam, więc traktujmy to z przymrużeniem oka), czy wszelakie inne zasługi sprawił, że ten band wybił się spośród wielu identycznych zespołów. Tuomas, obecnie nazywany i nazywający siebie per maestro, twierdzi inaczej, ale o tym później. Jak posłuchamy wczesnych płyt Nightwish, dokładnie trzech, w porywach do czterech pierwszych to zauważymy, że raczej nie jest to zbyt odkrywcza muzyka i cała jej siła tkwi w szczerości i pięknym głosie Tarji. Nikt z muzyków nie jest tam w żadnym wypadku wirtuozem. Kompozycje są łatwe i przyjemne. Szybko wpadają w ucho. Teksty, choć beznadziejne i niegramatyczne są wyśpiewane w sposób tak magiczny, że jakimś cudem to wszystko potrafi mnie do tej pory wzruszyć. Sytuacja ta ulega jednak zmianie przy Once, kiedy to Tuomas uwierzył, że jest maestro. I tu pojawiła się nieszczęsna góra orkiestracji, które zalały proste i przyjemne dźwięki. Istna Zimmeriada. Przy czym inspirowanie się Hansem Zimmerem nie oznacza niczego dobrego. Jest to kompozytor na wskroś wtórny, sztampowy i bazujący całą twórczość na huczeniu i tak zwanej „epickości”. Tuomas uwierzył, że będzie drugim Zimmerem i ukatrupił cały pierwotny wydźwięk Nightwisha. Te próby mordu są już słyszalne w Century Child, jednak to Once jest płytą, która zdecydowanie przelewa szalę goryczy. I tu wiele osób się nie zgodzi, powie, że dopiero wtedy Tuomas rozwinął skrzydła i pokazał swój absolutny geniusz. Nie, sporo utworów to typowe fillery, większość o budowie  zwrotka, refren, zwrotka, refren, bridge, refren, refren. Bronić może się Ghost Love Score, gdyby nie fakt, że Tuomas nie do końca umie pisać długie utwory i środkowa część GLS wieje nudą. Oczywiście da się stworzyć minimalistyczny, poruszający utwór, jednak liczne pasaże w GLS są zapychaczami, żeby stworzyć kompozycję mającą ponad 10 minut. Tuomas w kolejnych płytach podnosi sobie poprzeczkę coraz wyżej, chcąc robić coraz dłuższe kobyły. I z płyty na płytę są one coraz gorsze i brak na pomysł, jak dalej pociągnąć utwór Holopainen maskuje za pomocą tragicznych wierszy, pełnych angstu godnego nastoletniej mrocznej dziewuszki. No niestety nie każdy może być jak chłopaki z Dream Theater, czy wczesne Deep Purple i robić utwory ciągnące się po kilkanaście minut a jednak pełne zróżnicowania i prawdziwego kunsztu. W Nightwish tego nie ma, jest czyste wyrobnictwo, które nie przeszkadzałoby mi tak bardzo, gdyby Holopainen nie upierał się, że jednak chce być uznany za prawdziwego artystę. Może być to zabieg marketingowy, na który polecą młodsze fanki, jednak ktoś kto słyszał w życiu trochę więcej popuka się w czoło. Nie będę tu powoływać się na muzykę poważną, czy klasyków, ale nawet z podobnych gatunków kompozycje Holopainena są przystępne, ale nie będące absolutnie niczym ambitnym i zróżnicowanym. Przy choćby panu Wolffie z Lacrimosy, tuomasowe utwory wydają się być bardzo prymitywne. Zestawcie sobie Song of Myself, czy Poet and the Pendulum z Sanctusem (https://www.youtube.com/watch?v=OXppUrkeudw ) czy nawet z Hohelied der Liebe (https://www.youtube.com/watch?v=jAc7xkumRic chociaż to już nie jest tak mocna pozycja jak utwory ze Stille czy Elodii). Można się kłócić, że Lacrimosa jest gotykiem, a Nightwish to symphonic metal, ale zwróćcie proszę uwagę na pracę orkiestry i dopasowanie jej do gitar i perkusji, a także samego wokalu. Czasami mniej znaczy więcej. Bombastyczność nie oznacza wcale wielkiego zaawansowania samej kompozycji. Sztuką jest operowanie ciszą i umiarem. Holopainen tego zwyczajnie nie umie. Nie umie też rozpisywać swoich dziełek na orkiestrę, robi to mu niejaki Pip Williams. Oblewają oni prostą i miłą dla ucha piosenkę ciężkim syropem, przez co wszystkie elementy: wokal, gitary, perkusja, czy sama orkiestra, są sobą nawzajem przytłoczone. Stwarza to niesamowitą duchotę, która po wymianie Tarji Turunen na Anette Olzon, stała się nie do zniesienia. O ile Tarja ze swoim klasycznym (nie operowym!!!!!!) śpiewem potrafiła przebić się przez nieznośną ścianę dźwięku, to delikatny wokal pani Olzon został totalnie zagłuszony przez całą nightwishową bombastyczność. W twórczości solowej obie spełniają się znacznie lepiej i widać, że szeroko krytykowana Olzon potrafi śpiewać, ale zdecydowanie nie pasowała do byłego bandu. Po prostu nie ta skala głosu i widoczny brak treningu plus ogrom orkiestry i ostre riffy... ałć. Było czasem bardzo tragicznie. Ale to nie wina samej Olzon (chociaż mogła rzeczywiście ćwiczyć nad emisją głosu), ale Holopainena, który nie umiał pod nią pisać utworów. I o ile w studiu nie było bardzo źle, to wersja live obnażała wszystkie braki kompozytora jak i wokalistki. Chociaż wymiana wokalu w Nightwishu mnie bolała bardzo, to jednak z ręką na sercu przyznaję, że pani Olzon zrobiono krzywdę. Jak będzie z Floor? Zobaczymy. Po rozgoryczeniu jakie wywołał we mnie Nightwish lata temu skupiłam się znacznie bardziej na solowej karierze Tarji. Pani Turunen zdecydowanie nie boi się wszelakich eksperymentów i chociaż czasami nie są one najlepszymi pomysłami na świecie, to jednakże jej twórczość jest dużo bardziej świeża i odkrywcza niż Nightwish. Ostatecznie potwierdziła to płytą Colours in the Dark, gdzie nie bała się zaszaleć z nieco New Age’ową elektroniką, ormiańskim dudukiem i melorecytacjami. Bez bombastycznych orkiestracji, bez natłoku, za to z wielką klasą i wyczuciem muzyki (https://www.youtube.com/watch?v=vP0NIuzQ6Ww według mnie mistrzostwo). Mogłabym pisać same superlatywy jeszcze bardzo długo i dziękować Holopainenowi za wyrzucenie Tarji ze swojego zespołu, ale chciałam przejść do kolejnej kwestii. Często nazywa się jej głos operowym, co nie do końca jest trafne. Tarja sama wielokrotnie powtarzała, że wokalistką operową nie jest, a co najwyżej klasyczną (odsyłam do googli żeby złapać różnicę). I tak wiele jej naśladowczyń błędnie mówiło o sobie jako o „śpiewających operę” (sic). To, że ktoś śpiewa gardłem, nie znaczy, że nadaje się do opery. Śpiew klasyczny nie równa się śpiewowi operowemu. Mi zdecydowanie dobrze słucha się zarówno klasycznych jak i operowych śpiewaczek i stawiam je jednak trochę wyżej nad artystkami estradowymi. Tarji wielokrotnie zarzucano, że nie jest tak zróżnicowana w śpiewaniu jak Floor Jansen, ale interpretacje operowe/klasyczne Jansen są no... (https://www.youtube.com/watch?v=UeTyAZtV5wI ) nie za dobry, porównując go do Tarji choćby: https://www.youtube.com/watch?v=yLmDAL169Vc a ja najbardziej lubię wykonanie Sally Matthews https://www.youtube.com/watch?v=3GVdbuCwy38 , chociaż oczywiście możecie posłuchać bardziej popisoweh wersji choćby Montserrat Caballe. Polecam wam też obejrzeć sobie całego Gianniego Schicchi, bo jest to przezabawna opera. Wracając jednak do Floor, bardzo też lubię jej głos i cenię ją jako wokalistkę, ale nie jest to najbardziej utalentowana kobieta tego gatunku. Jest ktoś bardziej zróżnicowany i o potężniejszym głosie. Chóralnie odpowiecie mi pewnie Amanda Somerville. Nie. Słyszeliście kiedyś o Bridget Fogle? Jeśli nie to nic nie szkodzi. Ta niesamowita kobieta śpiewała choćby na płytach Luca Turilli (Luki Turillego? Jak to odmienić?), czy robiła chórki w Epice. Jej głos jest porażający. Jeśli chcecie zobaczyć jego wszelakie możliwe barwy i odmiany to zapraszam do przesłuchania https://www.youtube.com/watch?v=iqzVrEa_MdQ choć nie jest wymieniona z imienia i nazwiska jako wokalistka, to udzielała się na poprzednim krążku Turillego i zdecydowanie jest to ten sam głos. Wydaje mi się, że konkurować może z nią jedynie Lori Lewis, ale jest to moja własna opinia. Pani Fogle bez problemów radzi sobie z każdym dźwiękiem. Śpiew estradowy? Nie ma sprawy. Śpiew klasyczny? Bez problemów. Nawet totalnie pretensjonalną pieśń o zmarłym delfinie (Dolphin’s heart) Bridget Fogle śpiewa tak, że pęka serce, a oczy szklą się jak w czasach gimnazjalnych podczas słuchania Sleeping Sun. Czemu więc ta kobieta nie jest tak sławna jak Tarja, czy Simone Simons z Epici (która co prawda ładnie wygląda i ma głos, ale kompletnie go nie trenuje co pokazują występy live)? Czy może dlatego, że nie jest smukłą, bladą, czarnowłosą (alternatywnie rudą) metalową divą? Czy w metalu nie ma miejsca dla czarnoskórych? Przykra sprawa, na szczęście mroczne dźwięki to tylko część kariery pani Fogle, która śpiewa gospel, występuje na przeróżnych galach i gra w musicalach. Bardzo polecam wam zapoznanie się z jej twórczością.
W następnym odcinku skupię się na Xandrii i Within Temptation. 

Źródło zdjęcia:

6 comments:

  1. A to będzie cykl wpisów. Fajnie!
    Mroczne dziewczęta z liceum (taka stara jestem, że się nawet na gimnazjum nie łapie) słuchały, więc znam i doceniam, chociaż za młodu słuchałam raczej takiego garażowego darcia mordy (im brzydziej, tym ładniej - faza buntu, muza koniecznie na przeciwnym biegunie tego, co w domu heheh). Tarja wedlug mnie zdecydowanie na plus sama. Te nowe projekty N.to jakiś dramat. A czarnoskorej pani nie znałam. Faktycznie cos w tym jest, że brak bladawicy na tle gotyckiej czerni to już jest marketingowe wyzwanie w tym gatunku.

    Ah i teraz się przyznam i mnie zabijesz: lubię mjuzik Hansa Z. do Gladiatora, chociaż to patos nad patosy, film zresztą też, ale mam sentymenta osobiste. I podobnie muza do Piratów ma swój urok. Na swój sposób to są proste, niewymagajace, wpadajace w ucho ścieżki. Ale racja, pan tak po całości jest bardzo wtórny, sam od siebie zrzyna, w większej dawce strasznie męczy. Za niektore inne jego produkty bym wtrąciła do muzycznego piekła. Za Incepcje, na przykład.

    ReplyDelete
    Replies
    1. U mnie od poczatku w domu bylo bardzo mrocznie, bo mamuska sluchala zespolow w stylu sisters of mercy, a ojciec bardziej metalowo ;) stad mialam czarny poczatek. :D wiec u mnie to nawet bunt nie byl, bylam makabrycznym konformista i sobie odbijam <3

      Nightwishowy film polecam, masakra godna legendarnego The Room (napisalam az o tym esej zaliczeniowy rok temu), tak mna ten film wstrzasnal. Jest makabryczna megalomanska laurka holopainena :D boli

      Gladiator to byl chyba ten moment kiedy on sie stal taki topowy i wtedy to byl powiew świeżosci (chociaz wiele osob nucilo sobie motywy z karmazynowego przyplywu) a potem formula niestety sie wyczerpala i teraz jest coraz gorzej:D mi sie podoba utwor z lisa gerrard, bo lisa gerrard :D na soundtracku jeszcze w parze songow pojawiaja sie jej mroczne jęki :D Za to filmu ogladac nie moge, bo kiedys mialam faze na rzym tak silna jak na heydricha... no i chyba dalej nie musze tlumaczyc, czemu mnie to boli :D
      Incepcja jest straszna: dum dum dum dum dum łup łup... pauza DUM DUM DUM :D

      Delete
    2. A jakimś konkretnym okresem Rzymu się interesowałaś? Może zarzucisz jakimś ciekawym tytułem do podczytywania o czasach między III a V wiekiem?

      Gdy szłam na Gladiatora do kina, to musiało być jakoś 1999/2000, już nie pamiętam, ale jakoś początek liceum, moja wiedza na temat Rzymu była zdecydowanie niewystarczająca, by zauważyć zdaje się średniowieczne uzbrojenie (mają tam chyba wszystko w zbrojowni :D) czy w ogóle te dziwne ścieżki historii, którymi poszli scenarzyści^^ Cieszę się, że nie starali się zrobić filmu z łacińskimi dialogami (bo chyba były takie plany), bo strach pomyśleć jak wyglądałaby historyczna poprawność heheh Chociaż z językami akurat Ridley radzi sobie całkiem, całkiem (najlepsza scena Prometeusza, właściwie jedyne, co mi się podobało - nauka indoeuropejskiego w wykonaniu androida). Ten pan robi bardzo malarskie filmy i zawsze to doceniałam (chociaż nakręcił też mnóstwo zła hahah) a Gladiatora do dziś naprawdę bardzo lubię, chociaż oczywiście film się dla mnie mocno zestarzał i traktuję go dziś raczej jak ładnie nakręconą epickość z morałem :D Tak to już zresztą jest z takimi wspomnieniowymi gustami.

      Esej pisałaś o The Room czy o tym filmie, w którym się babrał Holopainen? :D Jeśli chodzi o opis fabuły, to fabuła filmu z panem Tomkiem mi się podoba, ale nigdy jeszcze nie odważyłam się sięgnąć po to dzieło (znam osoby, którym się podobało i takie, które miały mord w oczach, więc...) The Room jest, hym, specyficznym zjawiskiem :D Holopainen ma w sobie coś takiego, że od razu widać, że chce być kochany^^ Ah, przypomniałam sobie, że gdzieś kiedyś mi mignęło, że on bardzo lubi muzykę z Gladiatora. No i masz :D

      Delete
    3. Wczesnym cesarstwem i późną republika, ale sila rzeczy i o reszcie sie czytalo ;D wiec wiedze o wieku III a V mam z Jaczynowskiej i bardziej ogolnych opracowan, za to dobrze kiedys mi sie czytalo ksiazke w imie rzymu o najslynniejszych rzymskich dowodcach, bylo to lata temu nie czytalam jej ale pamietam, ze dosyc ciekawie opisany byl tam bizantyjski belizariusz <3

      Scottowe opus magnum dla mnie to łowca androidow, jakos inne filmy jego mi nie podchodza pod wzgledem tresci, jednak nie sposob odmowic im tej malarskosci wlasnie (ciekawe w jakim stopniu jest to zasluga jego operatorow)

      napisalam esej porownujacy the room i imaginareum - porownalam narcystyczne kreacje i autobiografizm :D okazalo sie ze to naprawde jedna historia ubrana w dwa rozne plaszcze :D i nawet fizycznie Wiseau i Holopainen mają coś z siebie.
      http://wyslijto.pl/plik/3jaiil0zgq - mozna sobie pobrac i poczytac.

      Delete
    4. Scott jest chyba malarzem z wykształcenia, o ile się nie mylę, więc operatorów sobie dobiera takich, którzy zrealizują jego "wizję" ;)

      Dzięki za linka, poczytam w wolnej chwili. Panowie podobni, fakt, ale w sumie wyglądu sobie nie wybierali, za to resztę już bardziej. Pojadę teraz prawdziwymi damskim szowinizmem :D ale jest dla mnie coś odstręczającego w facecie, który tak się sili na bycie zajebistym. To są "antypody" prawdziwej męskiej pewności siebie, którą akurat właśnie bardzo cenię w panach.

      Delete
    5. Chyba to jakas grafika byla albo cos nie pamietam dokladnie, ale masz racje ;) podobnie jak u andersona zreszta.

      Doskonale cię rozumiem :D takie Tomaszowe perły często do mnie pisza maile przez Płową i jak naprawdę mężczyźni mnie zupełnie nie pociagaja to kazdy kolejny mail od tego typu osobnikow sprawia, ze zaczynaja wywolywac wstret.

      Delete