13.11.18

Women in Weimar fashion - Mila Ganeva

W ramach odskoczni od moich książkowych obowiązków i niekończących się kwerend, pozwoliłam sobie na czytadełko o modzie w Replublice Weimarskiej. Okazało się, że czytadełko było całkiem ambitną i zgrabną pracą naukową, której lektura była samą przyjemnością.


Mowa o anglojęzycznej Women in Weimar fashion pióra M. Ganevy. Nie jest to kolorowy album z toną ilustracji, ani kolejna, eksploatacyjna historia Republiki Weimarskiej, romantyzująca historię Niemiec w okresie międzywojnia. Raczej, jest to analiza mody od strony kulturo- i językoznawczej, niepozbawiona krytyki feministycznej. Opowiada bowiem o roli kobiet w kształtowaniu niemieckiej kultury, za pomocą nowego medium, jakim obok filmu, teatru, czy literatury, stała się moda. Moda, która przenikała do pozostałych dziedzin kultury i która stała się, przynajmniej do połowy lat dwudziestych, formą metajęzyka, którym posługiwały się kobiety, a konkretniej, nowa warstwa społeczna: wykształconych i niezależnych pracownic intelektualnych, zatrudnianych w biurach, redakcjach, radiach, czy produkcji filmowej. To właśnie one, a szczególnie niemieckie dziennikarki modowe, zatrudnione w Der Uhu, czy Die Dame, tworzyły w opozycji do francuskiego haute couture, stawiając na nowoczesność, przy jednoczesnej praktyczności stroju, który jednakże nie miał być pozbawiony funkcji estetycznej, z tym, że, nie miał cieszyć oglądających kobiety mężczyzn, ale same właścicielki i bardzo często kreatorki, owych ubiorów. One są bohaterkami książki Ganevy, choć nie tylko, prócz nich pojawia się rząd bezimiennych modelek, które pragnąc wyrwać się z nizin społecznych zatrudniały się jako osoby mające prezentować w butikach odzież, czy to indywidualnym klientom, czy, w formie spektaklu paradować po sklepowych witrynach. Ganeva przedstawia ich losy, odsłania kulisy bardzo ciężkiej pracy, która z jednej strony stanowiła dla tych dziewczyn formę nobilitacji, z drugiej: narażała na odczłowieczenie i uprzedmiotowienie. Rozdział o żywych manekinach to jeden z lepszych punktów programu, który pokazuje niezwykłą złożoność problemu, jakim był świat weimarskich modelek.
   Ganeva zrywa z wieloma mitami odnośnie historii niemieckiej mody: to nie naziści ukrócili niezależność kobiecych dziennikarek i projektantek, ale decyzja jednego z większych wydawców (Ullstein), do którego należała poczytna Die Dame, by dotychczasową redaktorkę naczelną zastąpić zakochanym w modzie paryskiej redaktorem z Wiednia, który skutecznie ukrócił niezależność swoich podwładnych, proponując w zamian kolejne relacje ze stolicy Francji. A było to w drugiej połowie lat dwudziestych. Ganeva zauważa, że kolejne rządy konserwatystów były ograniczeniami dla kobiecej kreatywności, a nazizm, był jedynie następnym stopniem, nie żadną rewolucją w tym temacie. Interesującym jest, przynajmniej dla mnie, rozdział o powiązaniach mody z filmem i teatrem, który sięgał epoki wilhelmińskiej, kiedy prominentne domy mody reklamowały swoje produkty na deskach scen, czy taśmach filmowych. Tradycja ta była kontynuowana w Republice Weimarskiej, nasilając się i sięgając po znane nazwiska, takie jak zjawiskowa Brigitte Helm, która nader atrakcyjnie prezentowała na sobie kreacje. Kto widział Alraune, czy Gold, musi przyznać, że rzeczywiście było w niej coś magnetyzującego, zaś jej suknie na długo pozostają w pamięci - swoją drogą, to naprawdę piękna i utalentowana kobieta była.
  Podejście Ganevy, by uznać modę, jako część składową kultury, jak kino, teatr, czy literaturę, też bardzo mi się podoba. Moda bowiem, nie zawsze, ale w wielu wypadkach, była formą wyrazu artystycznego, pewnym sprzeciwem wobec utartych schematów, bądź po prostu, przyjemnością, taką samą, jaką dla ludzi jest dobry film, czy album muzyczny. Moda została uznana za płytką, bo była kobieca, a więc, niebędąca tak istotną jak bardziej zmaskulinizowane działy kultury. Z jednej strony stanowiła próbę gettoizacji kobiet, tak by nie przeszkadzały w poważnych dziedzinach, z drugiej stała się bronią w kobiecych rękach i formą emancypacji.
  Ilustracji w książce Ganevy nie ma zbyt wiele, ale uwierzcie mi, to nic złego. Treść jest naprawdę nasycona bardzo ciekawymi opowieściami, które bardzo miło można rozwinąć, prowadząc poszukiwania na własną rękę. Zdecydowanie jest to ciekawsze, niż kolejny album z Diorami i Chanelami, opatrzonymi czołobitnym tekstem. Bardzo polecam Wam lekturę i mam nadzieję, że doczekamy się w Polsce podobnych książek - chociaż patrząc po ostatnich Służących do wszystkiego (też gorąco polecam lekturę!!!)- chyba nadchodzi pora na zerwanie z cukierkową wizją życia kobiet w dwudziestoleciu międzywojennym. Ale o książce Joanny Kuciel-Frydryszak opowiem przy innej okazji. Polecam też wszystkim, którzy uznają niemiecką modę za nieciekawą i siermiężną, by zrewidować swoje poglądy i trochę się odkleić od zachwytu Paryżem. Warto.

3 comments:

  1. Brzmi fajnie i feministycznie! Powiesz, skąd ściągnęłaś swój egzemplarz (bo chyba masz niebiblioteczny) i za ile? W mojej księgarni pierwszego wyboru jest za 108 zł, co boli. Chętnie bym o tym doczytała, bo kiedy szukałam zdjęć Annemarie Schwarzenbach trafiłam na uderzające zdjęcia Niemek, właśnie chyba przedstawicielek tej nowej klasy, o której wspominasz w tekście.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jest fajnie i feministycznie a co najważniejsze niegłupio. Ja dorwałam swój na bookdepository za około 80 zł z przesyłką :) O Annemarie Schwarzenbach nie ma zbyt wiele, za to pojawia się Yva ;)

      Delete