28.11.18

Polskie Piękno - Karolina Żebrowska

    Dzisiaj w pracy, po skończeniu pisania o wytycznych odnośnie zwolnień z aresztu prewencyjnego w roku 1938, zabrałam się i przeczytałam książkę Polskie Piękno, Karoliny Żebrowskiej znanej jako Domowa Kostiumologia.


    Na początek taka refleksja: skoro przy rzeszy zawodowych historyków, także takich badających modę, o modzie w Polsce najlepiej pisze blogerka (nie umniejszając rzecz jasna), a o modzie we Francji doktor filologii (francuskiej co prawda), to bardzo wiele mówi to o stanie studiów historycznych i historycznosztucznych w Polsce.
   Przejdźmy jednak do clue sprawy: Książka Żebrowskiej jest naprawdę udana.
   Dlaczego uważam, że ta książka jest bardzo dobra?
Dlatego, że zauważa kilka kwestii, które były ignorowane w podobnych pozycjach dostępnych na rodzimym rynku: fakt, że dominującą warstwą społeczną w międzywojniu byli chłopi, a moda z żurnali była zarezerwowana w dużej mierze dla osób zamożnych. Dlatego, że jakoś dało się w niej opisać sytuację Żydów w czasie okupacji, nie uciekając się do tłumaczenia, że do pisania o Żydach i getcie potrzeba jakiś tajemniczych "innych narzędzi" - jako osoba prowadząca kwerendy historyczne mogę powiedzieć, że jest to tzw. g*wno prawda. I Żebrowska tego dowodzi bardzo dobitnie, tak jak palącej dla Polski kwestii: ograniczeniach ekonomicznych i politycznych, którymi poddawana była moda, a które z różnym, lepszym, bądź gorszym skutkiem próbowano pokonywać, czego pokłosiem były nieraz rzeczy, które równie dobrze mogłyby się znaleźć na kartach książki Olgi Drendy Wyroby - którą, nomen-omen, też bardzo polecam - rzeczy, które starały się kopiować zachodnie wzorce i odzwierciedlały pewne tęsknoty, ale które czasami wychodziły jak Brzydka Miki, czy wszelakie bootlegi disneyowskich figurek, które Drenda zresztą bardzo pięknie opisuje: Pamiętam dziwne wrażenie, jakie wywarł na mnie, wówczas czteroletniej wychowance przyklasztornego przedszkola, które najwyraźniej cieszyło się sympatią zagranicznych darczyńców, porządnie wykonany, oryginalny amerykański Goofy z przyjemnego, miękkiego tworzywa, o twarzy koloru faktycznie cielistego, a nie bladej jajecznicy. Do tamtej pory byłam wierną i zadowoloną użytkowniczką sympatycznych zabawek edukacyjnych produkcji krajowej i radzieckiej, niestety w porównaniu z błyszczącym miękkim winylem amerykańskim dotychczasowi ulubieńcy nieco jednak przybledli. Importowany Goofy, pomalowany starannie i równo, pozbawiony zeza i obszarpanych krawędzi charakterystycznych dla produkcji rodzimej, był pierwszą tak dobitną lekcją o tym, że istnieje jakiś świat pierwszy i drugi, i o niesprawiedliwości mierzonej tym, komu w udziale przypadają ładniejsze zabawki.- Wyroby s. 142-143.  Podobnie ma się sprawa z polską modą, wpatrzoną w Zachód i próbującą ją doścignąć, czego efektem nie były rzeczy standardowo piękne, ale pomysłowe (kolejny przymiotnik, który zapożyczam tu od Drendy, pomysłowy-analogowy, stojący w kontrze do cyfrowej kreatywności), które twórcy, tu krawcowe i te profesjonalne i amatorskie, powoływali do życia w celu upiększenia - siebie i świata wokół. Polskie Piękno to trochę takie właśnie Wyroby, opowiadające historie pokoleń pomysłowych osób, tworzących w tym wypadku stroje. Bo nie ukrywajmy, moda w Polsce nigdy tak naprawdę nie była na światowym poziomie, ale jej siła tkwiła w tym olbrzymim talencie do samoróbstwa i ciągłego przerabiania rzeczy starych na nowe (przez co nie mamy zbyt wiele polskich vintydżów, jednak jesteśmy mistrzami twórczego recyklingu). A piękno? Piękno jest w oczach obserwującego, jak mawiają Anglosasi. Żebrowska zrywa z wieloma mitami, które pojawiają się u tzw. poważnych autorów. Zaczyna się już od gorsetów, które nie zniknęły w latach dwudziestych, tłumaczy wyraźnie różnicę między stereotypową wizją 1920sów, a rzeczywistością, czy wskazuje, że niektóre mody w ogóle do Polski nie dotarły i nie stanowiły legendarnego stylu naszych mam/babć/prababć. To jest bardzo ważne w epoce filmików z serii 100 lat mody gdzieś tam, które zresztą Karolina skrytykowała w jednym ze swoich świeższych, jutubowych dokonań. W celu obalania różnych nieprawdziwych, bądź podkolorozywanych twierdzeń, Polskie Piękno spisuje się naprawdę świetnie. I czyta się je bardzo dobrze, bo jest napisane bardzo lekko. Dlatego ta lektura nada się doskonale dla młodszego czytelnika zafascynowanego światem historii mody, przy czym go nie ogłupi i na pewno skłoni do dalszych poszukiwań. Jeśli ktoś, już coś tam o modzie wie, to będzie stanowiło to miłe uzupełnienie. Przy okazji zawsze miło na Karolinę popatrzeć. Zresztą dobór zdjęć jest kapitalny, bo nie widzimy tylko obrazki z żurnali, ale sporo prywatnych zdjęć normalnych kobiet i ich strojów, które dobitnie pokazują to, że nie każdego było stać na podążanie za modą. I to jest także bardzo na plus. Generalnie album ten jest zdecydowanie bardziej wart uwagi niż większość książek o modzie na polskim rynku, prócz może mojej ukochanej Mody w Okupowanej Francji Krzysztofa Trojanowskiego. Zdecydowanie książka Żebrowskiej jest milion razy bardziej udana niż Moda w Okupowanej Polsce, w której wiele cennych informacji utonęło w niestrawnym sosie polityki historycznej i słabego riserczu (odnośnie samego wydarzenia jakim była druga wojna światowa i ograniczenia Polski do Warszawy i okupacji niemieckiej, bo okupacja radziecka w ogóle nie została poruszana- wszystkie grzechy Mruk, Żebrowska jednak naprawia bardzo koncertowo), czy lepsza i przyjemniejsza w odbiorze od Mody w Przedwojennej Polsce Sieradzkiej, która nie była zła, ale nie była też zbyt dobra. Żebrowska ewidentnie lubi temat, o którym pisze i umie to robić tak, żeby było wesoło i niegłupio, a dodatkowo stara się uwzględniać różne mniejszości, klasy społeczne i tak dalej. Ma się wrażenie, że naprawdę obcuje się z kompleksowym podejściem do tematu.
  A teraz rzeczy, które zgrzytnęły.
    Z tego co mi wiadomo autorka studiowała ongiś filmoznawstwo (to wcale nie będzie wycieczka w stronę filmoznawstwa w Krakowie XD), ale bohaterka Błękitnego Anioła, to w żadnym wypadku nie jest Lili Marlena, ale Lola-Lola! Lili Marlene to popularny przebój z 1939 roku, który śpiewała Lale Andersen i dopiero później przeszedł do sztandarowego repertuaru Dietrich. Druga sprawa to Kodeks Haysa - a i owszem stworzony w 1930 roku, ale wprowadzony w życie w roku 1934. Przecież w ciągu tych czterech lat powstało całkiem sporo Pre-Code talkies!
 Inna sprawa, którą chcę wytłumaczyć, jest to, że autorka zastanawia się czy rzeczywiście zapotrzebowania na futra w III Rzeszy, nawet na najmniejsze skrawki, było tak duże. Tak, jak i na wełnę było. Gospodarka nazistowskich Niemiec była dramatycznie niewydolna nawet przed wojną i wszelakie obostrzenia dotykały nawet najzamożniejszych. Przykładem tego mogą być wspomnienia Liny Heydrich, która była osobą niezwykle zakochaną w materialnym aspekcie życia i największymi dramatami dla niej było zawsze coś związanego z utratą pieniędzy i dobytku (jaskrawy przykład: o śmierci męża akapit, o tym, jak mąż oddał Goeringowi teren łowiecki: prawie dwa rozdziały). Lina pisała o tym, jak w 1939 roku familia musiała się pożegnać z samochodem prywatnym i wieloma zbytkami, a w roku 1941 musieli oddać część swoich rzeczy dla żołnierzy na front. Przy czym Reinhard za wszelką cenę starał się zatrzymać swoje skarpety narciarskie (dla niezorientowanych: facet był szefem Korpusu Bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy, na które składała się Służba Bezpieczeństwa [SD] i Policja Bezpieczeństwa [Sipo - w skład której wchodziło Gestapo i Kripo]). Po prostu naziści przeszarżowali i stąd miały miejsce różne akcje mające na celu konfiskaty nie tylko futer, ale też kawy, czy mąki. Odnośnie tego jak bardzo niewydolną gospodarką była Trzecia Rzesza można przeczytać w Cenie Zniszczenia Adama Tooze. To swoją drogą świetna lektura, także demitologizująca cud gospodarczy Hitlera, którego nigdy nie było. Wracając jednak do Polskiego Piękna, to jeszcze jedna, finalna uwaga: na prowincji, z dala od miast, w czasie okupacji, wcale nie było spokojnie, czego przykładem może być także moja rodzina, którą wyrzucono z domu i osadzono w ich miejsce niemieckich osadników. Proceder ten był praktykowany bardzo szeroko w tzw. Kraju Warty i sytuacja na polskich wsiach i małych miastach wielokrotnie była dużo bardziej dramatyczna niż w Warszawie, gdzie działały normalne kawiarnie, kina, czy nawet dom mody. To są takie małe uwagi, które mi zgrzytnęły, ale nie psują one odbioru książki. Po prostu w takich publikacjach trudno dopilnować wszystkich sformułowań tak, by nie popełnić żadnego błędu - jest to po prostu niemożliwe. W książce Żebrowskiej jest ich naprawdę malutko i nie dotykają one głównej sfery książki, czyli mody.
  Bardzo polecam Wam lekturę i czekam na Wasze przemyślenia. :)


2 comments:

  1. Ponieważ ręce mam pełne roboty jak lis w kurniku, jestem dopiero w 'drugiej dekadzie' książki Karoliny. Niestety, jestem tuż po lekturze książki Trojanowskiego, która mocno mnie zepsuła od strony formalnej, i np. trochę mnie razi jakość ilustracji z lat 80. i 90. Ja wiem, że jakość papieru, ale jakoś ciężko mi uwierzyć, że nie dało się wyszukać nic innego niż zeskanowane zdjęcia z gazet z przebijającym drukiem z następnej strony. Język też mi troche przeszkadza, autorka trochę sobie strzela w stopę, bo przez przeróżne aktualne aluzje to może nie być ponadczasowa książka (ale w zasadzie to samo mówiono o Wielkim Gatsbym). Biogramy też mogłyby być konkretniejsze od strony modowej, po przejrzeniu najlepiej na razie wypada Tuszyńska, może też Rodowicz. Na plus - dużo trzeźwych obserwacji, co podkreślasz, mnie uderzyły na przykład obserwacje na temat roli rozpowszechnienia sportu, i sporo istotnych detali. No i faktycznie zdjęcia Karoliny, która ma kompletnie niedzisiejszą twarz:-)

    A, i dopiero teraz do mnie dotarło, że Ty piszesz o tym Reinhardzie z HHhH. Czy Lina lubiła męża, czy nieprzesadnie?

    ReplyDelete
    Replies
    1. HHHH to jest jedno z najgorszych gówien jakie czytałami jakie widziałam. I film i książka nie ma zadnego zwiazku z historią - nie wiem jakim cudem te dwa twory zdobyly jakakolwiek popularnosc. :D Moglabym pisac dniami i nocami o merytorycznych glupotach jakie tam sie podobaja.
      A Lina to lubiła pieniadze tylko i wylacznie, nic innego. "Wspaniała" kobieta, nawet jedno z dzieci, ktore mialam przyjemnosc poznac mowilo o matce niezbyt przychylnie, w przeciwienstwie do ojca. Ale to inny temat zupelnie :D Temat ktory mnie duzo bardziej interesuje niz vintydże, ale odkad padlam ofiara dosc chamskiej kradziezy kontentu usunelam swojego bloga historycznego o Heydrichu i sluzbie bezpieczenstwa III Rzeszy.

      Wydaje mi sie, ze jezyk jest taki, bo ksiazka jest raczej kierowana dla nastolatkow niz dla doroslych. Przy czym nie jest to specjalnie nic zlego, chociaz rzeczywiscie czasem bylo to zgrzytajace, ale moze tak da sie pewne rzeczy mlodszemu czytelnikowi bardziej przejrzyscie wyjasnic.
      Biogramy, szczegolnie Poli Negri to byly najslabsze momenty moim zdaniem :D

      Delete