Moje włosy dawno nie wyglądały gorzej, niż podczas targów :D - wraz z Kasią i Pauliną |
Zaproszenie przyjęłam i podeszłam do tematu bardzo entuzjastycznie, zapominając jak bardzo stresujące są dla mnie wszelkie wystąpienia publiczne. A są i to bardzo.
Na Kogla jechałyśmy z Kasiełę z samego rana w niedzielę. Chciałyśmy mieć piękne loki co skończyło się niemałą tragedią na miejscu imprezy (rozplątało się to wszystko, dodatkowo wiatr potargał nas nieźle jak dybałyśmy pieszo z Dworca Głównego do Przestrzeni). Po drodze spotkałyśmy się z moją koleżanką Pauliną, z którą znamy się od mojej płowobestiowej strony.
W Krakowie pogoda była fatalna i miałam szok termiczny dokładnie taki sam, jak kiedy jadę z Wrocławia do Łodzi. Zimno, cimno do domu daleko. Chciałyśmy wypić sobie masalę chai w jednej z hinduskiej restauracji, ale pomimo pustego lokalu nas olano. No cóż, na Kogla poszłyśmy o suchym i zmarzniętym pysku.
Na miejscu na szczęście było bardzo ciepło: zarówno pod względem tego, że grzano, jak i ogólnej atmosfery. Poznałyśmy duże grono naprawdę fantastycznych dziewczyn i chłopaków. Naprawdę żałowałam, że nie mogłam posiedzieć sobie z różnymi osobami dłużej, ale trzeba było ogarnąć projektor, przypomnieć sobie co się właściwie miało opowiadać ludziom i trzymać na wodzy nerwy, bo okazało się, że mam perorować w głównej sali, a tam były dzikie tłumy, co wywołało prawdziwy kociokwik w moim umyśle.
Podobnie nie mogę odżałować tego, że nie mogłam zostać na wykładzie Domowej Kostiumologii (jej siostra + koleżanka jej siostry miały najpiękniejsze kiecki na imprezie, do tej pory mi się śni to ciemnoniebieskie cudo), bo raz, że wiem tak jakby nic o kapeluszach, prócz jakiś prawdziwych podstaw, a dwa, że dziewczyna jest po prostu tak niebotycznie wesoła, przyjemna, ogarnięta i roztaczająca pozytywną energię, tak bardzo, że chciałam się trochę w cieniu jej zajebistości poopalać. Niestety powrót Polskim Busem wyznaczony był na 18:15, a znowu trzeba było z buta przejść 3 kilometry i nie wystarczyłoby nam czasu na rozkoszowanie się wykładem. Schade!
Co do samego mojego wykładu: byłam w szoku jak wiele osób przyszło. Patrząc na ilość na wydarzeniu, myślałam sobie, ze tak tylko klikają, a jak przyjdzie co do czego, to będę miała 4 osoby, otóż nie. Ci, którzy nie mieli krzesełek stali z tyłu, a ja miałam strużkę potu biegnącą po szyi i mantrę w głowie: nie mogę się zapętlać i gadać głupot, bo zmarnuję czas tych biednych ludzi. Mam nadzieję, że nie zmarnowałam i udało mi się przekazać tyle wiedzy ile mogłam. Post factum przypomniałam sobie o tym, że nie wspomniałam, że symbole jak prać, czym prać i czy prasować (tak zwane care labels) pojawiły się w latach siedemdziesiątych. A to jest bardzo ważna informacja, która, mam nadzieję, że dojdzie do tych, co byli i do tych, których na wykładzie nie było.
Miałam strasznie mało czasu na przejrzenie oferty wszystkich wystawców. Zdecydowanie przykuły moją uwagę broszki od I love retro, stylizowane na popularne w latach pięćdziesiątych broszki z tworzywa sztucznego. Zresztą sama sprzedająca jest super urocza i ma równie pocieszne dzieciaczki. U Miss Vintage zauważyłam jedną, śliczną, pasiastą sukienkę z lat pięćdziesiątych w bardzo rozsądnej cenie. Jak się jeszcze ostała to może ją ktoś przygarnie.
Dużo więcej czasu poświęciłam na rozmowy i pajacowanie z nie-wystawcami, to jest: spotkanie z Vintage Dolls było czystą przyjemnością, radością i miłością. Jestem dziewczynami zachwycona i bardzo im kibicuję w kolejnych projektach- tak dużo energii i inicjatywy nie widziałam już dawno - chyba tylko u siebie jak pięć lat temu uznałam, że napiszę książkę o Heydrichu. Poza tym Daria miała najpiękniejszą fryzurę (i snooda) na świecie. Dostałam na nią tutorial, ale jestem lelawa i nie umiem w to. Nina Holly, która wydawała mi się typem: Królowa Śniegu, okazała się największym możliwym sweetheartem, podobnie jak jej koleżanka Aleksandra. Generalnie dużo osób z internetów (jak i osoby, które w internetach szerzej nie funkcjonują), które zdawały się być dość niedostępne, w realu były bardzo kochane i wspierające, szczególnie jak dygotałam jak galareta przed swoim wykładem. Postawiliście mnie na nogi jak budzik na pociąg do Drezna i otoczyłyście miłością i opieką jak Boginie Matki.
Wielki plus i tonę miłości ma ode mnie i od Kasiełę pan techniczny o imieniu Adam, albo Kuba - bez którego mój wykład by się nie odbył. Laptop się wysypał, były problemy z projektorem, ale Jakub Adam ze wszystkim sobie dzielnie poradził. I poczęstował fajką, a to dla byłego palacza, który się stresuje, jest jak waleriana dla kota.
Ciężko było z tej imprezy wyjść, bo było ze wszystkimi tyle rzeczy do obgadania, ale mam nadzieję, że to nadrobię z Wami w Katowicach 21 stycznia 2018 roku podczas warsztatów Cause I'm woman. Link do mojego pod-wydarzenia: Wykład o modzie Vintage podczas warsztatów: CAUSE I’M A WOMAN
A niżej dzielę się najgorszymi fotami, jakie miałam od czasu wizyty w 2011 roku w Panenskich Brezanach, gdzie sfotografowano mnie po 9 godzinach podróży z fają w łapie nad piwem (zależność: im lepiej się bawisz, tym gorzej wyglądasz). Z tą Bestią to pozdro dla kumatych. He. He.
No comments:
Post a Comment