To srebrne cudo to produkcja niemiecka z lat pięćdziesiątych. Świadczy o tym zarówno metalowy zamek z boku marki Zipp, jak i bardzo oryginalne wkładki pod pachami (takie poduszeczki umieszczano do wczesnych lat sześćdziesiątych po to, by nie pobrudzić potem, a właściwie mieszaniną soli glinu z potem, samego ubrania).
Ta pieczątka jest doprawdy zastanawiająca. Czcionka wygląda jak gotyk pisany kursywą, co wskazywałoby na lata czterdzieste (taka ciekawostka, czcionka gotycka tak często i gęsto utożsamiana z nazistami w 1941 roku została uznana za żydowską i Bormann nakazał jej wycofania z prasy, ale następowało to etapami). Niemniej sukienka jest zdecydowanie tworem lat pięćdziesiątych. Być może użyto po prostu starych poduszeczek.
Sukienka jest uszyta z lśniącego, przyjemnego materiału w kwiatki. No właśnie znowu kwiatki. Widziałam mnóstwo sukienek z lat pięćdziesiątych i były głównie gładkie, w pasy, albo kwiaty. Oczywiście zdarzały się i ludziki i miasteczka, koniki, inne zwierzaczki, ale groszki, które dominują wśród sukienek firm inspirujących się latami pięćdziesiątymi takimi jak Collectif czy Lindy Bop, należą do rzadkości. Ot, ciekawostka.
Sukienka, o której dziś mowa trafiła do mnie trochę na siłę. Licytowałam ją na allegro jako jedyna, bowiem zdjęcie z aukcji było wyjątkowo niesatysfakcjonujące. Prosiłam o zdjęcia szwów czy zamka, ale niestety, sprzedający mi ich nie udostępnił. Postanowiłam zaryzykować, opierając się na małym rozpikselowanym skrawku, na którym dostrzegłam typowe dla lat pięćdziesiątych wykończenie dołu spódnicy. Jak się okazało opłaciło się, bo za 14,99 dostałam wyjątkowo piękną sukienkę koktajlową. Ale było z nią sporo problemów. Przede wszystkim opis wskazywał na stan bardzo dobry, przy czym kiecka śmierdziała piwnicą (magiczna siła Domolu trochę to zneutralizowała), miała rozdarcia w pasie i na rękawie, a dodatkowo niestety po obu bokach jest zdekoloryzowana od słońca: zabarwiła się na lekko rdzawy kolor. O ile drobniejsze plamy udało się usunąć bez najmniejszych problemów, a dziury zaszyć, to rudawe boki pozostały. Szczerze mówiąc nie widać tego zupełnie przy noszeniu, ale kładąc sukienkę na płasko widać jakby była hologramem. Modnie.
Dwóch powyższych problemów już nie ma, ale pozostał trzeci, z którym muszę żyć. Nie jest to dla mnie jakiś wielki feler jeśli mam być szczera, ale wszystkich tych, którzy buszują na Allegro, muszę ostrzec: licytując ubranka od tych 14,99, liczcie się z tym, że opis może znacząco odbiegać od tego co do Was przyjdzie. I o ile dla mnie siedzenie ze starym ciuchem i przemienianie go w klejnot, jest samą przyjemnością, to większości z Was może nie odpowiadać, bo zapewne czekają Was wielogodzinne zabawy z odplamiaczem i maszyną do szycia. Ja tam z mojej sukni jestem bardzo zadowolona.
No comments:
Post a Comment