Znów będzie o książkach. Tym razem będę się wyżywać trochę mniej, bo i pozycja jest bardziej dopracowana i tak naprawdę to czytało się ją bardzo dobrze, z małymi "ale...". Mowa o książce Moda w przedwojennej Polsce, której autorką jest Anna Sieradzka.
Okładka książki, źródło: https://ksiegarnia.pwn.pl/ |
Zacznijmy od tego, że dawno, dawno temu odwiedzając mamełę w łódzkiem pojechałyśmy do Łodzi na książkowy shopping i w ramach prezentu stanęłam przed wyborem: Moda w okupowanej Francji kontra Moda w przedwojennej Polsce. Zdecydowałam się na tą pierwszą, czego zdecydowanie nie żałuję, często do niej wracam i stawiam za wzór tego, jak powinno się pisać o historii mody czy ubioru - co do drugiej, to obiecywałam sobie do niej kiedyś zajrzeć.
No i jakoś parę tygodni temu udało mi się ją wypożyczyć w jednej z wrocławskich bibliotek. Przede wszystkim wielkim plusem było to, że autorka zauważa, że Polska to nie tylko Warszawa i elity. I często przypomina o tym, że porady z epokowych podręczników stylu były często nie do przełożenia na sytuację chłopek i robotnic. Tak! W końcu ktoś zauważył, że większość polskiego społeczeństwa lat dwudziestych i trzydziestych to nie paniusie z pieskami i panowie w mundurach. Chwała! Szkoda jedynie, że nie ma rozdziału o ubiorach roboczych właśnie. Autorka nie idealizuje też międzywojennej Rzeczpospolitej jako krainy mlekiem i miodem płynącej. Daje to trochę szersze spektrum i może obudzi w części osób lampkę, że ooo, to znaczy, że kiedyś nie było wcale tak fajnie i Poland wtedy też cannot into space. Dużo w Modzie przedwojennej Polski poświęcono osobom aspirującym do stania się klasą średnią, choć jak się przeczyta, o ilości bielizny (3/2 sztuki dla kobiet, brr! na pół roku w niemieckiej marynarce tego okresu dawano zdecydowanie więcej gaci), a także o dość swobodnym podejściu do higieny to włos się jeży na głowie, szczególnie, że wygląda to nader mizernie na tle innych europejskich krajów. Brudno było i bieda była, choć nie jest to tak wprost opisane, jednak da się to dość łatwo z tekstu wyłuskać. Bardzo dobrze widoczne jest to w modzie dziecięcej, do której Polacy nie przywiązywali wielkiej wagi. Ważne żeby mamełę i tatełę fajnie wyglądali, a dzieciaki mogą łazić w byle czym. Grunt to frunt.
Fantastyczne są też zdjęcia pochodzące z prywatnych kolekcji. Prezentowane ubrania i dodatki są naprawdę bardzo piękne i zróżnicowane (nie wiem tylko na ile rzeczywiście są to rzeczy made in 1920s/30s in Poland). Mamy i parasolki i sukienki i biżuterię i wszystko, czego dusza zapragnie - szkoda, że są one jedynie zdawkowo opisane i nie dowiemy się zbyt wiele o ich konstrukcji, sposobie wykończenia. Słowem: nie dowiemy się, jak to wszystko wygląda od wewnątrz, co dla kolekcjonera jest wiedzą niezwykle istotną. Książka niestety nie skupia się na tym aspekcie i tu zaczynają się z nią pewne problemy.
O ile naprawdę dobrze się ją czyta, to ma się dość przykre wrażenie, że około 60-70% tekstu to cytaty z epokowej książki pióra Jadwigi Suchodolskiej. Są to na tyle obszerne fragmenty, że jest zadziwiającym, że coś takiego przeszło do druku i nie zostało poddane jakiejś większej edycji, czy obarczone obszernym komentarzem. De facto czytamy podręcznik Suchodolskiej z małymi wstawkami od pani Sieradzkiej i uważam, że książka ogromnie na tym traci, bo o ile rzeczywiście, zdarzają się takie cytaty, które podczas pisania trzeba przytoczyć, bo samemu nie da się pewnych rzeczy oddać w 100%, to tu następuje pewne przegięcie. Jadwiga Suchodolska wżera się w tekst, dominuje nad nim i wcale nie chcę go oddać. O ile uszłoby to, gdyby był to podręcznik Suchodolskiej obarczony komentarzem krytycznym, to jeśli autorką jest Anna Sieradzka, to coś mocno tu nie gra. Wydaje mi się, że gdyby zostawić truchłowatą pozycję Suchodolskiej, to Moda w przedwojennej Polsce odżyłaby znacznie i pozwoliła sobie na coś więcej niż dość zachowawcze uwagi, które zapewne tak się miały do tamtejszej rzeczywistości, jak obecne podręczniki savoir-vivre do naszego życia codziennego. Czyli: na pewno była grupa fanatyków, która w takie pierdoły wierzyła, ale większość ludzi miała na to, całkiem słusznie, wywalone - co dość mocno widać na zestawieniu cytatów ze zdjęciami z epoki, gdzie niektóre panie nie mają kapeluszy, są dość mocno opalone, noszą dużo biżuterii, a nie jedynie skromne perełki, a nóżki ozdabiają im bardzo wymyślne sandały.
Inną, często cytowaną pozycją jest książka popełniona przez Konstancję Hojnacką - której uwagi były jeszcze bardziej irytujące niż Suchodolskiej i jeszcze bardziej kontrastujące z fotografiami.
Dość dziwacznie wypada stwierdzenie, że obdarzona nader aniołkowatą urodą Clara Bow była ówczesnym wampem (sic!), co znaleźć możemy już na samym początku książki. Ale to jest dość niewielki problem. Większym są przypisy. A raczej ich brak. Jak ja tego nie lubię. Komu te przypisy nieszczęsne aż tak przeszkadzają?
Podsumowując: książkę można przeczytać bez większego bólu, ale nie jest ona w żadnym wypadku must-have na Waszych półkach. Na pewno jest dużo bardziej udana niż Moda kobieca w okupowanej Polsce, ale nie dorasta do Mody w okupowanej Francji. Najlepiej wypożyczyć z biblioteki i nie narażać się na wydatek rzędu około 90 zł. Można je wydać na lepsze pozycje.
niestety w książce pojawia się też dużo podstawowych błędów, które chyba wynikają z nieznajomości u Sieradzkiej tego, co się działo wówczas w modzie światowej - rzekome "skrócenie spódnic" w 1915 roku, podczas gdy trend ten rozwijał się już od 1908, "rosnąca popularność bieli w latach 20.", która tak naprawdę dopiero wtedy chyba została strącona z piedestału po latach bycia podstawowym kolorem sukni epoki edwardiańskiej, podsumowanie kapeluszy dziennych w latach 20. jednym modelem - podczas gdy przeszły one wtedy całą metamorfozę, od szerokich, płaskich, będących pozostałością po czasach belle epoque, przez nakrycia głowy typu turban czy chusta, po klosz, no i wreszcie próba rozprawienia się z rzekomym "mitem" noszenia przez kobiety spodni w latach 30., podczas gdy pod koniec dekady "slacks" święciły triumfy, już dawno nie kojarząc się tylko ze strojem sportowym czy plażowym. po takich smaczkach odłożyłam książkę. może do niej wrócę, bo autorka dotarła do ciekawych źródeł, ale po prostu kiepsko się to czyta, bo trzeba każde stwierdzenie poddawać w wątpliwość i sprawdzać.
ReplyDeleteNie mam seledynowego pojęcia o modzie sprzed 1920 roku dlatego dziękuję za cenne uwagi i wydaje mi się, że jej zdanie o piżamach plażowych wynika z tego, że odnosi to do sytuacji polskiej przede wszystkim - i do gotowych podręczników przedstawianych z dość konserwatywnej strony, które na takie nowinki reagowały w dość ostry sposób. I właśnie wydaje mi się, że jej źródła są strasznie nieciekawe, bo mam wrażenie, że czytam Suchodolską, nie Sieradzką. Te jej źródła są tak naprawdę jednak dość skromne, może nie tak skromne jak w innych "przedwojennych" potworkach, ale jednak jak na książkę osoby o profesorskim dorobku to trochę kaszanka.
Delete