29.4.17

Mój Vintage - Jesienna Łąka

Hej, hej. Ostatnio moja szafa wzbogaciła się o parę epokowych strojów. Już wcześniej zapoznaliście się z niezapominajkową sukienką z lat trzydziestych, która przeszła gruntowne spa i stała się prawdziwą ozdobą szafy ( i mnie przy okazji). Niedługo po niej, w jednym z wrocławskich second-handów udało mi się upolować podobne cudo: rozkloszowaną sukienkę z wczesnych lat pięćdziesiątych.

     Podobnie jak poprzednim razem, nikt nie zwracał na nią uwagi i nikt nie wiedział, że jest to dość stary i dość unikatowy przedmiot. Kosztował mnie około 10 zł (chyba trochę mnie, nie pamiętam dobrze. Sukienka mogła odstraszać normalne osoby dość zaskakującym, syntetycznym materiałem, z którego została uszyta. Osoby, które ją dotykały, o ile w ogóle takie były, zapewne odrzucały ją myśląc, że będzie ona kompletnie nieprzewiewna. Wzór nie był za to na nasze czasy. Moją uwagę przykuł od razu. Początkowo myślałam, że sukienka pochodzi z lat czterdziestych, jednak udało mi się ustalić, że jest o dekadę młodsza. Jak udało mi się to ustalić?
     Szwy i metalowy zamek na boku sugerowały mi lata czterdzieste, jednak dziwny, syntetyczny materiał był źródłem wielu domysłów. Także dość duży klosz sukienki sugerował lata pięćdziesiąte, albo późne czterdzieste. Na metce jedynymi informacjami były wymiary sukni w calach - wyrób anglosaski. By ostatecznie rozstrzygnąć z czym mam do czynienia zdecydowałam się na próbę ognia.


    Brzmi to dość dramatycznie, ale cała zabawa polega na tym, by odciąć mały kawałek materiału z jakiegoś nieinwazyjnego miejsca. Najlepiej z zapasu. Jak to zrobić? Należy odwrócić ciuszek na drugą stronę, znaleźć miejsce, gdzie przy szwie mamy dość spory zapas materiału, najlepiej jeśli nie jest on obrzucony czy wykończony w jakikolwiek inny sposób (jeśli jest, to nie ryzykujcie, bo jeszcze zniszczycie sobie ubranko). Mały kawałek zapasu należy po prostu wyciąć. Chodzi o prawdziwą ociupinkę, nie trzeba przy tym parocentymetrowego kawałka. Drobinkę należy podpalić (nie trzymać materiału w łapce, ale w szczypcach, chyba, że lubicie poparzenia). Następnie wynik eksperymentu skonsultować ze stroną Vintage Fashion Guild gdzie mamy piękną tabelę, która pomoże nam ustalić, z czym mamy do czynienia. U mnie  kawałeczek spłonął, sam wygasł i pachniał dość chemicznie. Zrobiła się z niego ciemna, twarda kulka o regularnym kształcie. Zapewne poliester, albo nylon. Choć ubrania poliestrowe występowały już w latach czterdziestych, to na szeroką skalę weszły do użycia z pierwszą połową lat pięćdziesiątych w krajach anglosaskich (1953 w USA, 1955 w Wielkiej Brytanii), choć nie jest wykluczonym, że jest odrobinę młodsza, to jednak zważywszy na to, że wygląda na wyrób seryjny to jej metryka to 1950-coś.


Co do samego noszenia: mój mały syntetyk okazał się być całkiem wygodny i przez cały dzień w pracy ( razem wyszło 10 godzin, bo ja bardzo lubię nadgodziny + do tego akrylowy sweterek - byłam królową syntetyków) nie zapociłam się w nim, ani nie odparzyłam - co w sumie mogłoby się stać, przy tak kapoczkowatym materiale. Mimo tego, że zdaje się być nieprzyjemny w dotyku, to ma, prócz tego, że człowiek się w nim nie poci jak prosiaczek, inną zaletę: nie wyblakł. Kolory kwiatów i listków są bardzo żywe, jednak widać po nich, że nie należą do dzisiejszego wzornictwa.

4 comments:

  1. Piękna sukienka. Zazdroszczę oka i cierpliwości do wyszukiwania takich perełek!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję :D
      Akurat mam bardzo mało czasu na to, ale dużo szczęścia ostatnimi czasy. Tfu, tfu.

      Delete
  2. Nie wiem czy to kwestia makijażu, ale wyglądasz inaczej... nie jak rozpoznawana przeze mnie zawsze dextella :/

    ReplyDelete
    Replies
    1. A może to kwestia dość wyniszczającej boreliozy, o której parokrotnie tu pisałam?

      Delete