Ta notka to efekt wielu dyskusji z członkami różnych grup rekonstrukcyjnych, z uczonymi i mniej uczonymi, którzy piszą artykuły, czy książki z zakresu historii ubioru, a także z właścicielami vintage shopów - słowem z kawalkadą osób, która kiedyś, na jakimś etapie swojej kariery miała do czynienia z produkcjami filmowymi, do których potrzebne były kostiumy historyczne.
Mimo, że rozstrzał osób, z którymi miałam przyjemność o tym rozmawiać, jest bardzo duży, to mniej więcej wszyscy mieliśmy podobne spostrzeżenia i wnioski odnośnie tego, co sprawia, że w polskich produkcjach kostiumy wyglądają niezbyt dobrze, a najczęściej... po prostu źle.
Po pierwsze i chyba najważniejsze - brak pieniędzy, albo brak chęci do ich wydawania. Jeśli publiczne stacje dostają wsparcie w postaci naszych 2 miliardów złotych, a stacje komercyjne mają hajsik na opłacanie grubymi tysiącami osób skazanych za stręczycielstwo i promowanie dzieci znanych kryminalistów - to przepraszam, ale mowa o tym, że na porządne kostiumy w produkcjach historycznych, nie ma pieniędzy jest bardzo niewiarygodna. Pieniędzy wydawać się po prostu nie chce - lepiej inwestować je w wielkie nazwiska, a tło jakoś tam będzie wyglądać. W praktyce wiemy, że nie wygląda w ogóle. Podejście to skutkuje jeszcze dodatkowymi, paskudnymi praktykami. Spotkałam się z tym (i to bardzo częsta praktyka), że kostiumograf kupuje kostiumy z własnych pieniędzy jako osoba prywatna. Typową praktyką jest też proponowanie vintage shopom barteru - tzn. wy dajecie nam za darmo ubrania sprzed 50-80 lat, my robimy wam reklamę, bo umieszczamy waszą nazwę drobnymi literkami w napisach końcowych, których nikt nie ogląda. Młodzi właściciele vintage shopów: nie zgadzajcie się na to! Nigdy! To nie jest żadna forma realnej promocji. To jest wyzysk i liczenie na to, że jesteście na tyle naiwni, żeby się na to zgodzić. To, że oni są z telewizji, a wy macie sklep, to nie znaczy, że za waszą, ciężką pracę nie należy wam się normalny zarobek, jak od normalnego klienta. TV jest waszym regularnym klientem i nawet wielki zasięg oglądalności nie zwalnia ich z zapłaty za wasze dobra. Jeśli się na to zgadzacie, psujcie cały rynek i doprowadzacie do tego, że kostiumy pozyskiwane są wręcz w złodziejski sposób. Nie zgadzajcie się. Lepiej sprzedać coś do osoby indywidualnej, dla której będzie to prawdziwa radość i skarb, niż oddać to do stacji, której wcale nie zależy na promowaniu Was. Serio. Oni liczą na naiwniaków, którzy dadzą im za darmo coś, za co powinni zapłacić. Uwierzcie, skoro stać ich na opłacanie gwiazd za 20 000 zł za odcinek 30 minutowego show, i płacenie różnym dziwnym bezosobowościom, to tym bardziej stać ich na kupno Waszych ubrań.
Kostiumy z serialu Mad Men. Źródło |
Druga sprawa, która również jest praktyką nagminną to goniące terminy, albo udawanie, że termin goni. Zacznijmy od drugiego motywu. Dostajecie wiadomość, że macie natychmiast wysłać ubrania z takiej i takiej epoki, oni obiecują, że zapłacą później, ale zdjęcia zaczynają się w przeciągu dwóch dni i potrzebują tego na już. To kolejny pic na wodę i nie dajcie się na to zrobić - bo najczęściej nie zobaczycie za to żadnych pieniędzy, a najecie się mnóstwo nerwów przy próbach odzyskania ubrań. Ale rzeczywiście bywa i tak, że ubrania potrzebne są na już. Wtedy najczęściej dochodzi do tego, że kupowane jest byle co, byle gdzie, byle tanio, byleby coś tam przypominało - nie ma więc mowy o tym, żeby taki pośpiech dobrze wpływał na to, jak ubrania będą wyglądać w filmie. Ani nawet na to, że rzeczywiście znajdzie się coś porządnego.
Trzecia sprawa: przeżycia rekonstruktorów. Żeby było bardziej profesjonalnie (i taniej), zamiast poszukiwać statystów często filmowcy odzywają się do rekonstruktorów. Którym serdecznie współczuję. Przechodzą oni bowiem taką samą drogę jak vintage shopy: często słyszą, że mają to robić za darmo, bo to przecież ich hobby, a nie prawdziwa praca. Nie zwraca się im często za dojazd - z tego co wiem, obecnie, mało kto już na coś takiego się godzi. I bardzo dobrze. Jeśli jednak wszystko idzie zgodnie z planem, to na miejscu okazuje się, że może przestać iść zgodnie z planem. Dziewczyny w pięknych, oryginalnych sukienkach, z odpowiednimi fryzurami i makijażem natrafiają na: KOSTIUMOGRAFA Z WIZJĄ - a najczęściej typa/typiarkę, który nakupił nowych ciuchów z sieciówek i chce je sobie zatrzymać na później, dlatego każe się wszystkim przebierać w "odzież inspirowaną", co jak wiadomo kończy się tym, co widzimy często w tle produkcji TVP: pstrokacizną i ewidentnie współczesnymi ciuchami w akcji, których nijak nie da się obronić. W innym wypadku jest to osoba, która nie może się pogodzić z tym, że rekonstruktorzy wiedzą coś lepiej, bo ona przecież kończyła historię sztuki i miała całe pół roku wykładów o historii mody, tudzież pracuje w zawodzie czterdzieści lat i nie ma potrzeby poszerzania swoich kompetencji (zaczynała w Stawce większej niż życie, gdzie zgodność kostiumów pozostawia jeszcze więcej do życzenia), a co mogą wiedzieć jacyś śmieszni przebierańcy: - ten wariant kończy się na tym, że statyści chodzą w bistorach i wyglądają jak szalone lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte.
Problemem jest to, że kostiumografowie nie mają gdzie się kształcić: do historii ubioru w Polsce podchodzi się wszędzie po macoszemu, czy to na projektowaniu, kulturoznawstwie, czy na historii, czy na historii sztuki: moda i ubiór, to zawsze takie niepoważne tematy (podobnie jak w przypadku filmoznawstwa zagadnienie muzyki filmowej). Technika odzieżowe, których jest niewiele dzięki transformacji ustrojowej i pogodni za tym, żeby absolutnie każdy miał studia wyższe, także nie oferują w temacie historii zbyt wiele. Słowem, nawet jeśli ktoś chce, to nauczyć musi się na własną rękę. Z książek i to najczęściej ściąganych z zagranicy, bo i literatura odnośnie historii ubioru w Polsce jest nader skromna, chociaż są osoby, które bardzo chcą to zmienić. Taka praca jest jednak bardzo uciążliwa i kosztuje bardzo wiele wkładu własnego: a bądźmy szczerzy: nie każdemu się chce, nie każdy ma predyspozycje. - Ten brak edukacji skutkuje tym, co potem oglądamy na ekranie, czy deskach teatru, a także, co czytamy w różnych opracowaniach o historii ubioru, typu powtarzane w nieskończoność mordercze, łamiące żebra gorsety - ludzie po projektowaniu ubioru, studiach wyższych, są w stanie uparcie powtarzać takie bzdety jak katarynki, bez żadnej refleksji. W jednej z poważnych książek z zakresu mody XX wieku, polskiego autorstwa widziałam jeszcze inne kwiatki, typu: w latach dwudziestych nawet słowo "gorset" zniknęło z użycia: co jest o tyle dziwne, że gorsety reklamowano w gazetach na całym świecie przez kolejne kilkadziesiąt lat. I to pod nazwą "gorset". Takich rzeczy jest mnóstwo: są one powielane, ludzie w nie ślepo wierzą i co gorsza, są kompletnie zamknięci na cokolwiek, co jest w innym, niż polski języku. Przez to liczba źródeł cyrkulujących po środowisku jest po prostu śmieszna i wzrastają kolejne pokolenia osób powtarzających te same głupoty, a to rzutuje też niestety na kostiumy filmowe.
Kostiumy z serialu Wspaniała Pani Maisel źródło |
Problemem staje się nie dość, że niewiedza, to niemożność (czy raczej niechęć, bo jak się chcę to nauczy się też paru języków dla zdobycia wiedzy) tej zdobycia wiedzy. Dochodzi do tego brak możliwości finansowych, a raczej nieproporcjonalne pompowanie pieniędzy niekoniecznie tam, gdzie trzeba. W dyskusjach pojawił się także argument masowości produkowania seriali i filmów, szczególnie o tematyce okupacyjnej i przedwojennej, przez co wiadomo, że część tych produkcji będzie wyglądała słabiej niż wysokie budżety. Ale, problem w tym, że i wysokie budżety, jak choćby "Bitwa Warszawska", czy "Miasto 44" trapione są taką samą zarazą jaka gnębi seriale telewizyjne. Rozwiązaniem, przynajmniej częściowym, byłoby stworzenie biblioteki kostiumów, na wzór tego, czym dysponuje BBC - i tak, są tam też ubrania oryginalne i to, co mówi część polskich kostiumografów, że oryginały są niepraktyczne: serio, możecie sobie taki bullshit wsadzić w buty. Mam zaledwie 4 współczesne rzeczy, reszta to właśnie oryginały z epoki, w których chodzę na co dzień, w których czasami pracuję cały dzień i to trochę ciężej niż aktorzy na planie serialowym :) i wiecie co? Jakoś nie niszczę tych wszystkich oryginalnych sukienek. Pojawił się argument, że po 12 godzinach taka sukienka jest upocona. No jasne, to użyj antyperspirantu i wkładek pod pachę z Rossmanna, które są śmiesznie tanie (i powinny być przyjacielem każdego kostiumografa, nawet takiego, który pracuje we współcześnie się dziejących telenowelach) - wtedy można takiej sukienki używać przez dłuższy czas bez konieczności ciągłego prania. Kolejny argument: ubrania trzeba mieć na długo przed rozpoczęciem produkcji i oryginały się nie sprawdzą, bo przecież nie wiadomo, na jakim aktorze zostaną użyte. - Zaraz, ale dokładnie to samo można powiedzieć o ubraniach współczesnych. Wszystko, zawsze można dopasować. Vintage także. Większość mojej szafy jest mocno zwężona i ma pogłębiane zaszewki, nieraz nawet o kilkanaście centymetrów - te ubrania były tak szyte, żeby takie operacje można było łatwo i sprawnie przeprowadzić, bo kiedyś więcej osób szyło. Dodajmy, że mnóstwo zagranicznych seriali, ochoczo korzysta z vintage ubrań. Przykłady: Mad Men, Babylon Berlin, czy Wspaniała pani Maisel.
Swoją drogą, wcale nie trzeba tutaj używać oryginałów z epoki, skoro zachowały się stosy przedwojennych i wojennych wykrojów, które można łatwo wykonać, czy nawet przerobić lata osiemdziesiąte przypominające lata czterdzieste, na coś, co krojem będzie dokładnie takie, jakie być powinno, przy niedużym nakładzie pracy. Z oryginalnych wykrojów uszyto kostiumy w najnowszym hicie serialowym Ratched - trzeba przyznać, że są one po prostu powalające. Użyto także epokowych sukienek i fartuszków pielęgniarskich. A gdy nie było to możliwe szyto z wykrojów, albo tworzono kopie kupionych z vintage shopów ubrań i zmienianiu ich kolorów tak, by pasowały do postaci, albo znajdowano kostiumy z innych produkcji i przeszywano je. Kostiumografki pracujące przy serialu, w jednym z wywiadów przyznawały, że sporo udało im się złowić na instagramie i podczas vintage targów w Los Angeles, ale kluczowy był research: przeglądanie starych magazynów, wykrojów i katalogów.
Bez researchu ani rusz!
Niestety, żeby być w stanie stworzyć piękne kostiumy filmowe, które będą w zgodzie z epoką, a na widzach pozostawią wielkie wrażenie, trzeba wiedzieć, o tym, jak wyglądały w danej dekadzie ubiory, a nie tylko mieć wrażenie, że tak to wyglądało. Koniecznym jest poznać konstrukcję, zapoznać się z oryginałami, przeglądać stare zdjęcia, ryciny, żurnale, ale także to, co zachowało się w praktyce, czyli same stroje i dodatki. Do tego wszystkiego stworzyć sobie jakąś konkretną paletę danej postaci, czy grupy osób. Nie dobierać wszystkiego, byleby jakoś było. Ale wiedza. Wiedza jest kluczowa.
No comments:
Post a Comment