28.5.19

Dziki Poznań - z wycieczką

Odkąd tylko usłyszałam o powstaniu Muzeum Historii Ubioru w Poznaniu, to miałam wielkie marzenie, żeby zobaczyć na własne oczka. Niestety tak się składało, że ciągle byłam w rozjazdach, targach, imprezach, albo po tym wszystkim odpoczywałam i nie miałyśmy kiedy zajechać do Poznania. Udało się w zeszły piątek.
Zdjęcie robione aparatem Holeanty przez Kiti

   Kasieł już wcześniej ogarnał nam spotkanie z wyżej wymienioną Holeantą, więc tym bardziej ochoczo wypchnęłyśmy się do stolicy Wielkopolski. Bardzo cieszę się, że zdecydowałyśmy się jechać busem, bo droga jest naprawdę malownicza, a dodatkowo mieliśmy postój w Lesznie, w którym się zakochałam i moim lifegoalem jest pojechać do Leszna na dłużej i sobie pospacerować (jest bardzo zielono, są piękne kościoły i bardzo ładne kamienice - dużo secesji), a także mijać Głuchowo, gdzie z okien widziałyśmy naprawdę przepiękny pałac i to ładnie odnowiony, po ogrodzie którego pyrpyrał sobie pan na kosiarce.
   Sam Poznań zawsze wydawał mi się chaotyczny i zlepiony z paru różnych, osobnych bytów. Każda dzielnica ma swój własny rynek i osobną zabudowę. Każda kryje też sporo ciekawych second-handów, w których udało się wyłowić sporo perełek, w tym jedną sukienkę z lat pięćdziesiątych. Nagromadzenie ciuchlandów jest ogromne, jak we wczesnych latach dwutysięcznych w Łodzi. Aż się łezka w oku kręci. Niemniej jednak punktem głównym miało być Muzeum Historii Ubioru. I tu mission failed. Dzwoniłyśmy domofonem bez skutku z dobrych kilkanaście minut. Jak się potem okazało domofon jest zepsuty, a sąsiad prowadzący kancelarię prawną, to mega buc, który zamiast nam pomóc i odpowiedzieć jak człowiek na proste pytanie, czy muzeum jest czynne, zaczął warczeć i krzyczeć, że on nie jest muzeum. Wystarczyło zakomunikować, że domofon nie działa. W odpowiedzi dostał koncertową wiązankę od Kikeły, której nie przytoczę, ze względu na duże nagromadzenie wyrazów powszechnie uznawanych za wulgarne.  smutek wielki, bo potem dowiedziałam się od ludzi z Muzeum Historii Ubioru, że domofon ciągle się psuje. Miejsce podobno jest warte odwiedzenia, więc nie bądźcie jak my i jak macie szanse, to próbujcie się dostać za wszelką cenę. Może z pominięciem włamania. Muzeum nie zwiedziłyśmy. Za to poszłyśmy na warzywnego kebaba. I wymęczyłyśmy biedną Holeantę naszym tempem przerzucania kolejnych wieszaków. Łowy za to były nad wyraz udane, a na dworcu spotkałyśmy Karolinę Maras (wcześniej wizytowałyśmy jej drugą połówkę też zresztą sympatycznego osobnika w pięknym, zielonym garniaku) i jechałyśmy razem do Wrocławia - zadziwione byłyśmy szczerze jakie to dziewczę jest młode i normalne, bez nadęcia. Udało się przy kimś nie wyjść na barbarzyńców.
 Jak się okazało mimo rozstrzelenia terytorialnego Poznań to całkiem małe miasto. Na pewno jeszcze wiele razy wrócimy. No i odwiedzimy Leszno. Leszno jest piękne.

Ta piękna sukienka, którą ma na sobie Kiki to prezent ode mnie, który upolowałam podczas Old Fleas u pana z Rosji, który zaśpiewał za nią tylko 20 euro! Sukienka jest z lat trzydziestych, ma przepiękne dwa panele z haftami, które zostały wykonane ręcznie i chociaż są odrobinę asymetryczne to sprawiają, że sukienka wywołuje mocny efekt WOW!

No comments:

Post a Comment