Przyjechałyśmy do Berlina w sobotę z samego rana żeby móc cały dzień szaleć po mieście. Odwiedziłyśmy mnóstwo second-handów i vintage shopów, czasem po to, żeby sobie pooglądać, czasem żeby kupić coś do sklepu, czasem, żeby kupić coś dla siebie. Ogrom asortymentu po prostu powala i naprawdę trudno było zdecydować się na cokolwiek, a przy tym nie zrujnować się kompletnie. Obowiązkowo odwiedziłyśmy Pick and Weight, na który trafiłam parę tygodni temu, a gdzie widziałam jedną z bardziej uroczych sukienek z przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych: uszytą z wielobarwnej wiskozy, z dość dużym kołnierzem i w naprawdę świetnym stanie. Po prostu musiałam namówić Kiki, żeby dołączyła ją do asortymentu, bo zasługuje na jakiś godny dom. Ceny w Pick and Weight nie są jednak zbyt atrakcyjne - delikatnie ująwszy. Mimo, że jest to odzież na wagę, to starsze rzeczy, to jest, lata pięćdziesiąte i w dół, ważone są po 95 euro za kilogram. Zdecydowanie taniej wychodzi wizyta w Humanie, czy Resales, gdzie można natrafić na różne perełki. Dużą wadą Pick and Weight jest niesamowite upchanie towaru na wieszakach, przez to po 10 minutach przeglądania ma się dość, szczególnie jak ma się jeszcze inne torby. Dodatkowo obsługa jest dość... posh, w negatywnym znaczeniu tego słowa. Niemniej jednak, można wygrzebać naprawdę ładne perełki, z tym, że trzeba się przygotować na spore uszczuplenie portfela. Dużo przyjemniej było chodzić po zwykłych Second Handach, w których obecnie trwają przeceny, dzięki którym można nabyć naprawdę fajne rzeczy, wymagające małych napraw, takich jak wymiana suwaków, czy guzików.
Wisienką na torcie była wizyta w Glencheck, o którym już wcześniej pisałam. Jest to zdecydowanie moje ukochane miejsce na vintydżowej mapie Berlina i po prostu nie ma opcji, żebym wyszła z pustymi rękoma. Tym razem padło, na sukienkę, którą widzicie wyżej. Cudeńko, niemieckiej produkcji, z lat wojennych, wykonane z przyjemnej, wełny, ozdobione sutaszowymi, rudymi wzorami, zapinane z boku na szereg haftek i szklane, bursztynowe guziczki z tyłu. Jak zwykle w Glenchecku, jakość ubrania i jego stan jest pierwszej klasy i absolutnie nie da się do niczego przyczepić. Sukienka jest po prostu idealna i wygląda jak nowa. Muszę przyznać, że podczas targów Old Fleas, robiła ogromne wrażenie, bo oczywiście musiałam ją ubrać. Jestem w niej po prostu zakochana. Dodatkowo ubranko jest bardzo cieplutkie i przyjemnie grzeje.
Co do samego Old Fleas, to jak zwykle odbył się w Ballhaus Berlin, bardzo przyjemnej sali, jeszcze przedwojennej, chociaż z odrobię unowocześnionym wnętrzem, jednak nadal, bardzo stylowym. Tłok był po prostu szalony. Podejrzewam, że to przez to, że na terenie całego Berlina wisiały plakaty reklamujące Old Fleas.
Były i na Charlottenburgu, Oranienburger Strasse, przy Alexie i Warschauer Strasse, a podejrzewam, że to nie wszystkie lokacje, gdzie je rozwieszono. Poskutkowało. Zazwyczaj jest dość tłoczno, ale tym razem kolejka, wylewała się z Ballhausu, ciągnąc przez cały ogródek i wychodząc na ulicę, gdzie nadal nie było jej końca. Jeśli chodzi o asortyment to do wyboru były piękne różności, szczególnie z okresu 1930-1950, ale i późniejsze. Klienci wygłodnieli byli także lat siedemdziesiątych, które kupowali chętnie i tłumnie. Ja sama, niestety byłam już totalnie spłukana po wizycie w Glenchecku i pozwoliłam sobie na kupno wymarzonej torby od Poppy Ray w kolorze burgundowym. Ze względu na specyfikę pracy, rzadko noszę eleganckie, małe torebki vintage, za to uwielbiam wszelakie dziadówki, w które mogę wsadzić dużą ilość książek, dokumentów, czy ubrań.
Uwielbiam atmosferę Old Fleas, mimo naprawdę dużej ilości wystawców i klientów, jest bardzo przytulnie i sympatycznie. Rozmowom nie ma praktycznie końca, szczególnie, że ludzie podziwiają wzajemnie swoje stylizacje, chcą posłuchać czegoś o asortymencie, bądź spotykają się na targach. Wiele osób poznaje się na zasadzie: Hej! Znam cię z instagrama!. W czasie poprzedniej edycji, spotkałyśmy fankę Karoliny Żebrowskiej, która bardzo się ucieszyła, że jesteśmy z Polski :) Jest to naprawdę przesympatyczna impreza i mimo ogromnego zmęczenia, bo umówmy się, targi to jest dość ciężka praca, wraca się z wielkim optymizmem i pozytywną energią. Naprawdę warto się wybrać, najlepiej z noclegiem.
Więcej zdjęć z tej edycji, znajdziecie u Retromanii.
Następny Old Fleas odbędzie się 12 maja 2019 roku, także w Ballhaus.
Następny Old Fleas odbędzie się 12 maja 2019 roku, także w Ballhaus.
Podobał się Wam wpis? Co powiecie na kawę?
No comments:
Post a Comment