Losy tej sukienki są doprawdy fascynujące. Przyleciała do mnie z daleka, kupiona za niewielką cenę w stanie agonalnym. Obecnie prezentuje się tak:
I teraz parę niespodzianek. Sprzedająca kupiła ją jakiś czas temu na targu staroci. Wówczas sukienka, którą widzicie miała kolor intensywnej fuksji. Tak: była wściekło różowa. Pani wzięła ją do domu, ponosiła trochę i uprała. Okazało się, że sukienka była farbowana naturalnymi barwnikami w latach czterdziestych i oryginalnie uszyto ją z tkaniny wcześniejszej: może nawet z lat dwudziestych, na co wskazywała jej szerokość. Oryginalnie owa surowa bawełna była brzoskwiniowa. Co wyszło na jaw po nieszczęsnym praniu. Pani bała się ryzykować dalej i postanowiła opchnąć kieckę za 10 funtów komuś, kto się nią zajmie.
Padło na mnie. Cena zachęcała do urządzenia rzeźni. Kupiłam sukienkę, poszłam po Simplicol do Piotra i Pawła (w polskich Rossmannach mają tylko czarny, w niemieckich całą tęczę, w PiP trzy kolory) i zakupiłam granatowy barwnik. Że to bawełna w 100%, zamka nie ma tylko są haftki, to pomyślałam, że nic nie może pójść źle. No i nie poszło źle. Po 50 minutach kolorowania i kolejnych 40 prania, sukienka zabarwiła się na kolor o jakim marzyłam: ciemnośliwkowy.
Simplicole sobie bardzo chwalę, bo nie blakną z praniem i sukienka może spokojnie dalej służyć długie dziesięciolecia. Pewnie jacyś koszerni rekonstruktorzy chcieliby mnie za to powiesić, ale trudno, to było moje 10 funtów z kosztami przesyłki i 30 zł za barwnik. :D
Przepiękna sukienka, a i kolor wyszedł niesamowity!
ReplyDeleteDziękuję ;)
Delete