12.9.16

Jarmark w Goerlitz

      W ostatni weekend sierpnia w Zgorzelcu jak i w Goerlitz odbywa się wielka impreza nazywana po naszej stronie Nysy Jakubami. Upamiętnia to niejakiego Jakuba Boehme, pierwszego niemieckojęzycznego filozofa, okultystę, z zawodu szewca.
      Boehme mieszkał w dzisiejszym Zgorzelcu, zaraz przy brzegu rzeki. Miał dość spore problemy ze wszystkimi możliwymi kościołami, przez co musiał się ukrywać i opuszczać Goerlitz, bywał między innymi w Świnach czy Dreźnie i dopiero właśnie tam zdobył uznanie. Czym jednak wcześniej tak podpadł? Swoimi wizjami i swoim dziełem Aurora, czyli Jutrzenka o poranku, które o rzeczonych wizjach opowiadało. Aurora  nie zachowała się w całości do naszych czasów, pozostały po niej jedynie fragmenty. Zagadnienia, które poruszał dotyczyły w głównej mierze teologii chrześcijańskiej i powiem szczerze, że są one dla mnie umiarkowanie zajmujące.
     Na jarmark jednak pojechałam wraz z mamełę, która odwiedziła mnie we Wrocławiu, zachęcone przez moją zgorzelecką koleżankę Razjel. Wizja regionalnych piw, kiełbasek, staroci i tandety wszelakiej, jeszcze w tak malowniczym anturażu jakim jest Goerlitz, do mnie zdecydowanie przemówiła.



   Do Zgorzelca zajechałyśmy z mamełę około 8:30, wymieniłyśmy pieniądz i przez most przedostałyśmy się do Goerlitz. Jak na dzień jarmarku było dość pusto na ulicach, toteż byłam nieco zaniepokojona, ale już o 9 zrobiło się całkiem tłoczno, pootwierały się kramy i zaczęło się szaleństwo.



     Otwarty był przepiękny kościół św. Pawła, który swoim ascetycznym wnętrzem, zdominowanym przez przepiękne organy i strojną ambonę, zwalał z nóg (co prawda wolę wnętrze innego goerlitzkiego kościoła, gdzie podziwiać można przepiękną, gotycką Złotą Madonnę, to i pawłowa świątynia robi ogromne wrażenie).

I tak od piwa do piwa, od miodu pitnego bananowego, do cynamonowego cydru, od stoisk z pocztówkami, pogańską biżuterią, do pamiątek z DDR-u, od przaśnych niemieckich szlagierów, przez siedemnastowiecznych grajków, po germańskie przedchrześcijańskie rogi. Wszystko, co kocham. A do tego wursty: białe, czerwone, brązowe... z pyszną, czerwoną kapustą, w bułce. Po drugiej stronie też było całkiem sympatycznie, co prawda nie było tak lokalnie: po moście chodziła łowiczanka, na straganach zaopatrzyć się można było w łaskiego Koreba (bardzo dobre piwa, polecam), przez co czułam się mniej więcej jak w łódzkim, ale to tam...
   Z tego kolorowego szaleństwa wyszłam z pocztówkami z 1915 roku: jedną z marynarzem i jego dziewoją, drugą z katedrą w Halle.

Jeśli nie macie co robić pod koniec przyszłych wakacji, o ile w ogóle zaczęliście je planować, bo ja już tak, to zdecydowanie warto mieć na uwadze tą imprezę. Oprócz tego odbywały się pokazy teatrów ulicznych, wyścigi gumowych kaczuszek i jakieś inne cuda wianki, niestety my przybyłyśmy na jeden dzień.
Do Goerlitz wróciłam tydzień później...

2 comments:

  1. Uwielbiam wszelakiego rodzaju targi lokalne, odpusciki i tym podobne :D Na pewno by mi się spodobało.
    Masz piękną kreację!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję :D
      jak lubisz te klimaty to to byl prawdziwy jarmarczny raj :D

      Delete