Zdjęcia: https://www.instagram.com/motyl.fotografia/ |
Z wierzchu praktycznie nie było z nią większych problemów, za wyjątkiem przedniego panelu, w którym znajduje się jedno pęknięcie i dziurka. Problemem o wiele większym była zdecydowanie podszewka z delikatnego jedwabiu, który zdążył przemienić się w strzępy w okolicach pach. A to mogło zagrażać wierzchniej części sukienki uszytej z dość delikatnej tkaniny w aksamitne, blado-łososiowe kwiaty o pięknym połysku. Podszewka była do wymiany. Podobnie, jak zrobiony z tego samego jedwabiu pasek na biodrach, który postrzępił się szczególnie mocno w okolicy dużej, metalowej klamry wysadzanej kryształkami. Zdecydowanie nie podjęłabym się sama takiej operacji, więc oddałam sukienkę do krawcowej i zniknęła mi na ponad miesiąc, ale wróciła w pięknym stanie. Wszystkie dziurki i problemy zostały odpowiednio zabezpieczone, nowy, jedwabny, pasek i podszewka zarówno pod względem koloru, jak i faktury materiału nie różnią się od tego, co było oryginalnie. Największym wyzwaniem dla mnie było właśnie dobranie odpowiedniego jedwabiu, który wyglądałby możliwie jak najbardziej podobnie do oryginału. Szczęśliwie udało mi się go znaleźć we Wrocławiu w Feniksie.
Naczekałam się, ale zdecydowanie było warto. Sukienka wygląda po prostu pięknie, chociaż raczej niezbyt dobrze wygląda na mnie - była szyta z myślą o szerszej i niższej ode mnie osobie. Przez to, całkiem niehistorycznie mam w niej nieco odsłonięte kolana i nawet w biodrach na mnie wisi. Zresztą, bardzo trudno dobrze wyglądać w latach dwudziestych i powiedzmy sobie szczerze, że mało kto potrafi to dobrze ograć. Sukienka natomiast na pewno zostanie ze mną na bardzo długo. Wniosek: jeśli samemu się nie umie czegoś zrobić, lepiej udać się do profesjonalisty, którego zdolności jesteśmy pewni. Z takimi rzeczami nie warto iść do pierwszej lepszej osoby szyjącej w okolicy.
Zdjęcie: https://www.instagram.com/motyl.fotografia/ |
Swoją premierę miała w Krakowie, dokąd pojechałyśmy z Kasiełę w celu spotkania się z dziewczynami z The Vintage Dolls i dodatkowo by poroznosić zamówienia krakowiankom. I tu czekała nas bardzo miła niespodzianka, bo trafiłyśmy do restauracji La Campana przy Kanoniczej 7 (nie mylić z Kanoniczną 7), do Kamili, która skołowała nam fotografa w postaci pana Motyla.Tym sposobem napiłyśmy się prosecco z pięknych kieliszków w doborowym towarzystwie polskiego vintage i jeszcze mamy z tej okazji cud zdjęcia. A biedna Aneta czekała gdzieś na Kazimierzu ;( (ale spokojnie doszłyśmy do niej! i zobaczyłyśmy się potem ze wszechwiedzącym okiem polskiej mody, Gabrielą).
Do tego wszystkiego mamy tutaj jeszcze kolejną kreację z kolekcji, która zdecydowanie jest na Kasiełę i Kasiełę wygląda w niej nieziemsko. To cudo dostałyśmy od Charlotty L. - jednego z trzech słoneczek polskiego vintydżu obok wyżej wspomnianej Karoliny i niewspomnianej w tej notce, ale wspominanej wcześniej Kasi Fistasi. Sukienka z wczesnych lat trzydziestych, czarna, z pięknymi falbankami i ozdobnymi guziczkami. Zrobiła szał na berlińskiej burlesce, zrobiła szał i teraz.
Zdjęcia: https://www.instagram.com/motyl.fotografia/ |
No comments:
Post a Comment