1.12.16

Recenzje symfoniczno-[pseudo]metalowe

    Jako, że jakaś miła dusza dała mi nadzieję, że ktokolwiek czyta moje wynurzenia recenzenckie, to postanowiłam zebrać do kupy kilka tekścików, które popełniłam jakiś czas temu i skompilować w jedno. Tak się złożyło, że druga połowa 2016 roku obfitowała w Fajne Rzeczy jeśli chodzi o pseudometal z babą na wokalu.
akurat tej płyty nie polecam

    Jednak nim przejdę do sedna zacznę od unpopular opinion: nowa Epica do mnie nie trafia. Bardzo podobała mi się TQE i często wracam do tego krążka, ale najnowsze dokonania Holendrów mnie nie porwały, w ogóle. Z pewnym wyjątkiem: akustyczne kawałki są boskie i przypominają mi Clare Fader, której często słucham w pracy i w chwilach kiedy akuratnio nie mam nastroju na nic będącego wyjącą babą w metalu, Rhapsody, Guardianami, jakimś smętnym odrzutem gotyku, czy muzyką barokową. Akustyki są cudowne! Dlaczego? A no dlatego, że w końcu znalazło się w nich miejsce dla wokalistki. Mam wrażenie, że w normalnych kawałkach została ona przyduszona nadmiarem chórów, orkiestracji i gitarami. Simone jednak dużo lepiej sprawdza się w innym rodzaju muzyki. Trzymam kciuki nad tym żeby wydała jakiś akustyczny solo krążek. Co do regularnych kawałków, to czasami miałam wrażenie przesytu jakie towarzyszyło mi przy słuchaniu japońskiego metalu i tworów spod znaku visual-kei. Dobre jako opening do anime, do słuchania na co dzień: niekoniecznie. Jedynie Dancing in a Hurricane wywołuje u mnie miłe w brzuchu. No, ale fanom się pewnie narażę. Przepraszam, wiem, że to nie jest zła muzyka. Ona po prostu nie jest dla mnie.



     Dużo bardziej dla mnie jest Arakhne greckiego zespołu Enemy of Reality. Na poprzednim krążku zaprezentowała się Androniki z Chaostara, a to dla mnie by wystarczający powód żeby słuchać ich w kółko, ale czegoś jednak brakowało w kompozycjach. Trochę się to wszystko ze sobą zlewało. Na Arakhne tak nie jest. To świetnie skomponowany, ale niezbyt dobrze zmiksowany krążek opowiadający historię mitycznej prządki i jej rywalizacji z Ateną. Pobrzmiewa w tym wszystkim Septic Flesh, w którym udzielała się swego czasu wokalistka Iliana Tsakiraki. Jest dość ciężko, bardzo dynamicznie. No i pojawia się dwójka moich ulubieńców: po pierwsze Fabio Lione, który ostatnio wyleciał z Rhapsody of Fire, żeby zaraz potem z Turillim i innymi dawnymi członkami stworzyć Rhapsody Reunion i planować trasę oryginalnego składu z wyłączeniem Alexa Staropoli, a po drugie Chiara Malvestiti, czyli mój ukochany sopran metalu, obecna wokalistka Theriona, która sprawia, że rozłąka z Lori Lewis staje się znośna a nawet przyjemna (a jeszcze przyjemniejszy jest fakt, że obie panie pojawią się w therionowskiej operze, hura). Obie te kolaboracje nie zawodzą. Zarówno Reflected jak i Showdown są perełeczkami, które powinny zachwycić każdego fana symfonicznego metalu. Dlaczego ten zespół jest tak mało znany? Proszę, koniecznie zajrzyjcie na ich spotify i posłuchajcie sobie Arakhne. Ale, ale... jeśli chodzi o mojego faworyta albumowego to zostaje nim Nouthetisis zaczynające się jak pieśń boskiej Diamandy Galas, a dalej przyjemnie rozwija się zalewając wszystko ołowianym ciężarem. Wspaniały album, jak na razie dla mnie faworyt roku.

    Kolejną perełką jest nowy album Diabulus in Musica hiszpańskiego zespołu z niebywale zdolną wokalistką o dość dziwacznym imieniu: Zuberoa Aznárez. Słyszałam ich wcześniejsze dokonania, czasami nawet coś mi się zapętlało na spotify, ale dopiero Dirge for the Archons sprawiło, że poczułam do nich miętę. Singlowy Crimson Gale mnie kupił. Jest to dla mnie definicja tego, jak powinien brzmieć symfoniczno-metalowy singiel: jest trochę śpiewu estradowego, trochę klasyki, trochę chórów, trochę growlu, dość ciekawa solówka i chwytliwy refren. Strasznie to przyjemne. Cała płyta naładowana jest wręcz hitami, które szybko wpadają w ucho i nie chcą z niego wyjść, ale najbardziej skradł mnie Ring around dark fairies carousel, który ma cudowne kabaretowe pasaże przypominające najlepsze dokonania Lacrimosy, ale do tego ma ogromny potencjał komercjalny dzięki dobrej, prostej i klarownej kompozycji. Zawodzą natomiast ballady, które są kosmicznie wręcz bezpłciowe i nijakie. Na szczęście są tylko dwie i można je sobie spokojnie darować. Reszta krążka: obowiązkowo do przesłuchania.

   Pora na Dark Sarah. To jest projekt, któremu strasznie kibicuję, mimo, że nie jestem wielką miłośniczką głosu Heidi i technicznie ma on naprawdę wiele niedoskonałości, ale ta kobieta umie komponować i nie da się jej tego odmówić (trochę tak jak z Lacrimosą, Wolffa się słuchać nie da, ale to jakie on utwory pisze i to jak cholernie się w nie wczuwa wynagradza to jak bardzo nie umie śpiewać). Drugi krążek Dark Sarah nie jest tak doskonały jak poprzedni. Jest dobry, momentami nawet bardzo, ale de facto rozwija się od drugiej połowy, chociaż nie mogę odmówić Little Men pewnego uroku i fantastycznego zastosowania sitaru (lepiej zrobiła to Tarja w Love to hate [offtop, ale uważam, że Love to hate jest o Hitlerze w 1945 roku]). W Dark Sarah zmiótł mnie super kabaretowy Dance with the Dragon, poprawiło Aquarium z wokalistką Delain, a na koniec rozmaśliła ballada, gdzie usłyszeć można dawny głos Xandrii: Manuelę Kraller. Warto posłuchać, ale warto śledzić ten projekt z innego powodu. Heidi osiągnęła coś, co wydawać się mogło szaleństwem. Zaczęła karierę solową odłączając się od mało znanego Amberian Dawn. Nie miała praktycznie żadnej większej sławy jak Tarja. Nie wiadomo było czego się można spodziewać, ale Heidi była uparta. Uzbierała kasę na kickstarterze, napisała do paru znajomych po fachu, zebrała atrakcyjnych gości: Manuelę z Xandrii, wokalistkę Van Canto i zioma z Sonaty Arctiki, nagrała płytę, wypromowała ją i zdobyła za to hajsy dodatkowo realizując swoje ambicję muzyczne. Podziwiam, szanuję, wspieram.

   I na deser nowa Sirenia: Dim days of Dolor. Fani zespołu dostali kociokwiku po tym jak Morten po raz kolejny zmienił wokalistki. Z zespołem pożegnała się urocza Ailyn, w jej miejsce pojawiła się mezzosopranistka Emmanuelle. I co z tego wyszło? Dość nierówny krążek, ale w sporej części nawiązujący do wczesnej Tristanii i dwóch pierwszych krążków Sirenii. Oprócz nieznośnego singlowego Dim days of  Dolor znajdziemy sporo przyjemnych kompozycji, które nie urzekną może fanów nowoczesnego metalu symfonicznego przeżartego duchem Hansa Zimmera, ale dla ludzi tęskniących za Theatre of Tragedy i późnymi latami 90-tymi, kawałki takie jak Veil of Winter, czy Playing with Fire, a nawet pierwszy singiel, czyli 12th hour mogą ucieszyć. Mnie, jako typowego nostalgia-faga cieszą niezmiennie. Niemniej mam z tym krążkiem problem, bo wydaje mi się, że z Emannuelle i jej potężnego głosu można wyciągnąć więcej i mam nadzieję, że Veland to w porę ogarnie zanim po raz kolejny wyrzuci wokal z zespołu.

2 comments:

  1. a co powiesz na temat niemieckiej formacji Beyond The Black i przesłodkiej Jennifer ? :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. To, ze dziewczyna ładna, ale głos ma jak wszystkie inne. Nie jestem fanką śpiewu estradowego.

      Delete