Pisanie relacji z koncertów nie jest moją mocną stroną, więc
póki trzymają mnie emocje opowiem wam jak było na Tarji we Wrocławiu. Nie
ukrywam, że spotkało mnie podczas tego gigu (a właściwie zaraz po nim) sporo
szczęścia. Ale o tym później.
ja w oczekiwaniu na koncert |
Pierwszy raz widziałam i słyszałam Tarję na żywo w 2005 roku
w Chorzowie podczas Mystic Festiwalu (byłam więc skandalicznie młoda i
towarzyszył mi mój tatełę). Gwiazdą wieczoru było wówczas Iron Maiden, a oprócz
nich i Nightwisha, grał jeszcze Dragonforce (spiekota była straszna a oni
zaczynali jakoś o 12 czy 14… współczuję), Behemoth (sic!), Kreator i chyba
jeszcze jakaś polska kapela. Niemniej… to było tak dawno temu, że nie pamiętam.
Przyjechałam przede wszystkim żeby usłyszeć Tarję. Był to mój pierwszy większy
koncert i miałam praktycznie cały czas rozdziawionego dzioba z zachwytu nad
panią Turunen. Od tamtych wydarzeń minęło 11 lat ze sporym kawałkiem.
W tym czasie widziałam Tarję jeszcze raz na żywo i ponownie
spędziłam koncert z rozdziawionym dziobem, bo nie ukrywam, że solowe dokonania
wokalistki znacznie bardziej podchodzą mi niż nightwishowe potupaje. Cały czas
zresztą twierdzę, że dzień, w którym została wyrzucona z Nightwisha otworzył
przed nią morze możliwości, po którym od lat udaje jej się bezbłędnie żeglować.
Bo Tarja wyrosła ze śpiewania tekstów o martwych chłopcach,
duszach oceanu, elfich ścieżkach i ekshibicjonizmie Holopainena. Śmiem
twierdzić, że taki niespotykany głos marnował się w tym
disnejowsko-zimmerowsko-pseudometalowym anturażu i zasługiwał na coś znacznie
więcej. Co zresztą dostał dzięki ciężkiej pracy.
Bo Tarja nie przyciąga już jedynie fanów Nightwish, ona ma
magnes sama w sobie i nie potrzebuje tego firmować dokonaniami kogokolwiek
innego. Broni się sama, promuje się sama. I wydaje mi się, że razem ze swoim
mężem umieją w prowadzenie kariery i robią to naprawdę dobrze. Bo widząc Tarję
na scenie i poza nią, czytając i oglądając ją z nią wywiady, a także patrząc po
różnych współpracach z artystami, to nijak nie da się uwierzyć w oskarżenia wystosowane
kopę lat temu przez sfrustrowanego Holopainena. Tarja ani nie wygląda na
goniącą za pieniędzmi za wszelką cenę (który artysta spoza kręgu klasycznych
zboczeńców zdecydowałby się na nagranie kilkunastu mało znanych wersji Ave Maria?), ani nie zachowuje się jak
zimna, lodowata diva, która ma w dupie swoich fanów. Wręcz przeciwnie. Razem z
opuszczeniem zespołu, Tarja zrobiła wszystko żeby tą łatkę z siebie ściągnąć. I
jej się to udało. Dobry PR robi naprawdę sporo, bo niestety jeśli jesteś
utalentowany, ale jesteś bucem i pokazujesz to całemu światu, to ludzie prędzej
czy później przestaną słuchać twoich dokonań. Tarja to wie. Tarja nie jest
bucem (tzn. może jest prywatnie jakaś straszna, ale szczerze powiedziawszy to
mi się nie wydaje), Tarja na swoich koncertach bawi się lepiej od swoich fanów.
Po prostu widać, że to, co robi sprawia jej wielką frajdę, a na to się dobrze
patrzy, a dodatkowo: tego się bardzo dobrze słucha.
I Tarja się nie boi. Logika nakazywałaby jej iść w kierunku
metalu symfonicznego by nie stracić dawnych fanów, ale Tarji nie to gra w duszy
i wybrała zupełnie inną drogę. I bardzo dobrze się stało, bo jej muzyka jest
niezwykle różnorodna, czego doskonałym przykładem są jej trzy ostatnie albumy
rockowe (Colours in the Dark, The Brightest Void i The Shadow Self). No ale
właśnie, czy to jest aby na pewno tylko rock? Pobrzmiewają tam i wątki
psychodeliczne, kabaretowe, New age’owe, bardzo subtelnie użyto etnicznych
instrumentów (piękny duduk w Medusa,
czy sitar w Love to hate), tak, że nie
brzmią one jak jakaś chamska, przaśna folkowa potańcówka. Są jak dobrze użyte
przyprawy, w małej ilości, ale takiej, która nie przytłumia smaku dania, tylko
go wzbogaca. To wymaga pewnej subtelności i świadomości muzycznej, której w jej
starej kapeli nie ma, nie było i nie będzie. Tarja nie boi się elektroniki,
którą również umie dawkować w odpowiednich porcjach i przy użyciu odpowiedniego
sprzętu. Jest to jakieś takie… lakaienowskie. A ja bardzo Deine Lakaien lubię,
bo to zespół, który również kreuje pewien rodzaj klimatu, przy użyciu minimum
środków, ale maksymalnie dobrze wykorzystanych. I oczywiście tak jak i u
Lakaienów, tak i u Tarji, utwory brzmią doskonale w aranżacji na orkiestrę, to
bronią się wykonywane przez garstkę muzyków, a nawet akustycznie. Nie potrzeba
ich zalewać nachalnymi orkiestracjami czy tonami syntezatorów, one płyną sobie
same.
Tarja cały czas się rozwija i nie poprzestaje na tym co już
osiągnęła. Zadziwia mnie, że daje radę zarówno pchać do przodu swoją karierę w
muzyce rozrywkowej i klasycznej. To idzie dwoma torami i idąc na koncert
klasyczny słyszmy jak używa zupełnie innego głosu niż na jej koncercie
rockowym. 2w1 jak jakiś Head’n’shoulders. Osobiście lubię bardzo obie jej
odsłony jednakowo. I tak oczywiście zarówno w klasyce, jak i w rozrywce znajdą
się od niej dużo lepsze technicznie wokalistki, ale Tarja ma niesamowitą
osobowość sceniczną i cały czas próbuje czegoś nowego (jej chest voice
ostatnimi czasy jest naprawdę imponujący!). Dotyczy to zarówno jej techniki
klasycznej, jak i estradowej. Wiele osób na to narzekało, że nie jest tak jak
kiedyś. Nie każdemu podchodzi ten chest voice, bo jest dość ciemny (mogą być
jeszcze ciemniejsze vide: Diamanda Galas) i praca nad nim wymagała paru lat. Ale
się udało. Podobnie wiele osób smęci na wymowę Tarji, że śpiewa foriver zamiast forever i czemu? Otóż, śpiewanie e tak, żeby ładnie rezonowało jest praktycznie niemożliwe, stąd w
śpiewie klasycznym po angielsku wymowa jest naprawdę strasznie dziwna
(posłuchajcie sobie haendlowskiego Mesjasza,
Sea Symphony Williamsa czy oryginalnego wykonania Walking in the air śpiewanego przez
małego Brytyjczyka) i trochę taka Raszyn
Inglisz. No tak już jest. I można na to bólodupić, ale to nie jest wina
Tarji. Zresztą powszechnie chwalona Floor w Stargazers śpiewa zamiast heavens to iiivens i
zamiast beholders to bijolders… Więc jak macie narzekać na
czyjąkolwiek wymowę bądźcie w tym konsekwentni. Albo zacznijcie uczyć się
śpiewu klasycznego i zacznijcie rozgrzewać się na E (dość dobrze z e radzą
sobie Lori Lewis i Chiara Malvestiti (Showdown
Enemy of Reality to piękny przykład jej e,
nie da się tego zaśpiewać, a jej się udaje, naprawdę, ona musi jechać na jakiś
kodach), ale one obie są wykształcone w technice operowej, a nie klasycznej). A na i swoją drogą nie jest łatwo (paradoksalnie mi się udało i szybko ogarnąć, bo uparłam się na
śpiewanie Sancta Terra Epiki i
rozśpiewywałam się na i, wszystko
robiłam na i, w ramach czego nie
umiem śpiewać a).
Tl dr: Nie ma się o co uczepić Tarji. Naprawdę.
Rozumiem, że zmiany nie każdemu mogą się podobać, że ludzie
chcieliby klimatu dawnego metalu symfonicznego, ale po co Tarję zmuszać do
robienia czegoś wbrew sobie? Zresztą pod wpływem oskarżeń pt: Tarja nie ma
żadnego hitu, powstał Hit Song – czyli
dość żartobliwa odpowiedź na zapotrzebowanie jakiegoś super chwytliwego
kawałka, w którym ostra elektronika spotyka się z metalową pralką. I tu znowu
muszę nawiązać do Lakaienów. Na płycie White
Lies znajduje się utwór Stupid
utrzymany w podobnie humorystycznej konwencji. Jest to odpowiedź na oskarżenia
wobec obu panów, że ich teksty trącą banałami i są głupie. Veljanov śpiewa więc
o tym, że to wszystko prawda powtarzając od czasu do czasu jak mantrę Stupid, Stupid. A Horn stworzył do tego
prostą, zapętloną melodię. I to lubię: jeśli ktoś ma jakieś wąty do ciebie, to
najlepiej zamień to w żart.
Wiecie do czego piję ciągle wspominając Lakaienów?
Marzy mi się duet Veljanova z Tarją. Bardzo. Chyba się
znają, a na pewno o sobie słyszeli, bo nagrywali z Schillerem płytę. Zresztą
bardzo udaną (dużo hitasków tam było, pamiętacie największy hit z tego krążka?).
Zdjęcie z koncertu mamy jedno, bo zamiast cykać fotki przeżywamy jak głupie |
Ale. Miałam przecież pisać o koncercie!
Koncert nie dość, że wypadł w Mikołajki, to w fiński Dzień
Niepodległości. Z tej okazji wzięłam do roboty kawał płótna malarskiego, czarną
i niebieską farbę i odmalowałam flagę Finlandii z życzeniami z okazji Dnia
Niepodległości. Po fińsku. Kiedyś uczyłam się tego języka i kojarzyłam jak jest
Dzień Dobry, a potem znalazłam na necie jak jest niepodległość. Mam nadzieję,
że obyło się bez błędów ;). Zaraz po pracy spotkałyśmy się z Kasią na
Świdnickiej i pojechałyśmy na Stadion. Wiało strasznie, a jeszcze z przystanku
trzeba było skandalicznie daleko dybać, a samo wejście do odpowiedniej sali
było tak skitrane, że traciłam nadzieję, że dojdziemy na ten koncert wcześniej
nie zamarzając.
Ale udało się. Ochrona bardzo w porządku, grzecznie i miło,
można było wnieść nawet duże aparaty, chociaż my takowego nie miałyśmy, to
jednak wiele osób popylało z lustrzankami albo jebitnymi kompaktami.
Sala, w której odbywał się koncert była dziwna. A jeszcze
dziwniejszy był absolutny brak czegokolwiek do jedzenia. Nie było nawet
paluszków (stały punkt każdego oczekiwania na koncert u mnie to wcinanie
paluszków). Chipsów też nie, ani automatu z batonikami. Kasia cały dzień w
robocie nic nie jadła, ja podobnie. Żeby nie umrzeć z braku wartości odżywczych
wypiłyśmy piwo (Tyskie, fuja!) za 10 zł.
Impreza nie zapowiadała się na pyszną jak na scenę weszły
suporty, które były… Straszne. Pierwszy szczęśliwie grał krótko, ale przy
drugim, żeby nie musieć go słuchać, ukryłyśmy się w łazience.
Po tym jak panowie z Immersion usunęli się, podreptałyśmy
pod scenę, zajęłyśmy miejsce w dość komfortowej strefie i czekałyśmy na koncert
Tarji.
Zaczęło się punktualnie o 21:30 od intro i kłębów dymu. A
potem było już naprawdę fantastycznie. Kiedy Tarja wkroczyła (wskoczyła,
wbiegła, cokolwiek zrobiła było to bardzo energiczne) na scenę i zaczęła
śpiewać poczułam się lepiej, niż wtedy kiedy miałam 14 lat i widziałam ją po
raz pierwszy. Totalnie porwała mnie jej radość ze śpiewania. Było jej wszędzie
pełno. Podziwiam swoją drogą za umiejętność śpiewania klasycznie w czasie
podskakiwania, bo to jest coś co nie mieści mi się w głowie. Świetnie wypadły
utwory z The Shadow Self. Szczególnie
podobało mi się Love to hate (pisałam
już o tym, że ta piosenka moim zdaniem opowiada o Hitlerze w 1945 roku? Sitar niby wskazywałby na Himmlera,
ale book where anger writes the pages… ).
Ten utwór jest już doskonały w wersji studyjnej, ale na żywo ma jeszcze
więcej mocy. Doskonale wypadł Undertaker,
któremu osobowość Tarji dodała niezwykle
dużo energii, a kontrast pomiędzy spokojnymi zwrotkami, a energicznymi
refrenami dobrze działała na publikę. Fantastyczne były improwizacje muzyków
podczas Calling of the Wild,
strasznie dobrze się tego słuchało. Swoją drogą gitarzysta Tarji, Alex, jest bardzo
uzdolniony, a do tego charyzmatyczny, bez problemu porwał tłum. Mam nadzieję,
że ich współpraca będzie trwała jak najdłużej. Podobnie zresztą jak z resztą
muzyków, bo są naprawdę dobrzy. Gdyby mieli grać set instrumentalny bez Tarji, to
bym wcale nie była obrażona. Miało się
wrażenie, że to nie jest tylko Tarja plus jacyś randomowi kolesie, ale
prawdziwy zespół, gdzie każdy ma się czym popisać. Urokliwy był set akustyczny
(wykonywany przez zespół w czapeczkach Mikołajów, które dostali od fanów),
szczególnie fragmenty z Mystique Voyage,
jednego z moich ulubionych utworów w
solowej twórczości Tarji. Grany pod koniec, przed bisami Too many też zalicza się do
tego grona. To jest świetna kompozycja. Ludzie zarzucają jej powtarzalność, ale
ta powtarzalność wpisuje się w tekst opowiadający o osobach niezdolnych do
realizacji własnych marzeń i uwięzionych w marazmie. Końcowe wokalizy były
naprawdę miłe, ale chętnie posłuchałabym jak Tarja wykonuje ostatnie wersy a
capella. Nie jestem fanką Die Alive
czy Until my last breath, ale na żywo
one są po prostu super i wyrywają tłum do góry. Bardzo widowiskowe było Supremacy, które odśpiewała nam Tarja,
mimo tego, że jest obecnie chora na grypę (dzieci nie róbcie tego w domu). I w
tym wszystkim znalazł się Nightwish medley.
Ludzie się dobrze na tym bawili, zagrane to było lepiej niż wykonuje to
oryginalny band (Alex jest jednak dużo zdolniejszym gitarzystą, niż Emppu, który
ma problemy z poprawnym odegraniem solówki w Sleeping Sun), ale cholera i Ever
Dream i Slaying the dreamer wypadają
tak nędznie przy tarjowym materiale z Colours in the Dark i The Shadow Self, że
dużo bardziej ucieszyłabym się z jakiejś klasyki (O Mio babbino caro , może aria do księżyca z Rusałki śpiewana
przesłodkim czeskim by Tarja, albo jakaś kolęda), albo po prostu jakiś song od
Tarji, mogłaby być Diva, fajny bujany
utwór, albo nawet Eagle Eye, z rzeczy
totalnie wymarzonych: Medusa, albo Deliverance. Niemniej koncert był
naprawdę świetny, Tarja ujmująca zarówno głosem jak i osobowością. Aż mi było
szkoda, że to koniec, mimo, że cały show Tarji trwał niemal dwie godziny!
Po koncercie chciałyśmy rzecz jasna upolować autografy, ale
okazało się, że Tarja nie wyjdzie do tłumu, bo jest chora i musi odpocząć.
Kasieł jednak uznał, że nie ma mowy żebyśmy wróciły bez fantów. Tarja musiała
przecież jakoś opuścić Stadion. Chodziłyśmy wokół, aż w końcu natrafiłyśmy na
bus na niemieckich tablicach stojący za kratami. Czekałyśmy tam chwilę, po czym
Kasia poszła się skonsultować z ochroniarzami. W tym czasie dołączyła do nas
pięcioosobowa grupa fanów Tarji, którzy też stwierdzili, że bez zobaczenia się
z idolką nie wracają. Tak sobie czekaliśmy pod busem i przez kraty patrzyliśmy
czy ktoś nie idzie. Przy busie zjawił się szanowny pan małżonek Tarji, co
wskazywało, że obstawialiśmy dobry bus (swoją drogą stanę w obronie pana Cabuli. Ja wiem, że mnóstwo osób go nie cierpi. Niektórzy uważają, że przez niego rozpadł się NW [za co byłabym mu wdzięczna, lol], albo, że odciąga Tarję od fanów, ale Marcelo widział wiele razy do czego zdolni są różni ześwirowani ludzie: stalking, ataki na scenie, czy groźby śmierci i jako kochający mąż zapewne musi się cholernie o nią martwić, więc zrozumiałe, że traktuje fanów z rezerwą. Wiadomo, że fanów to boli, że rzadko kiedy można Tarję dorwać, ale z dwojga złego wolę żeby ktoś miał nią na oku, niż gdyby miało się dziać coś takiego jak z Nightwishem w 2000 roku, kiedy Tarja została zaatakowana na scenie przez jakiegoś debila, a zespół grał dalej i zupełnie się tym nie przejmował. Co do jego chciwości: no kurde, facet jest managerem, taki ma zawód. I tak jest dobrze, że nie kasuje 100$ za członkowstwo w fanklubie jak Emilie Autumn, albo nie organizuje Vip spotkań za analogiczną sumę xD są gorsi od niego w tym biznesie). Po chwili przyszła i Tarja opatulona
pod szyją. Myślałam, że pójdzie prosto do busa, ale podeszła do nas i przez
kraty podpisując płyty, bilety i inne fanty. Podałam jej bilet a łapki mi się
trzęsły jak głupie i byłam bardzo tym wszystkim wzruszona. Potem przyszła pora
na foteczki. I tym sposobem mam niezwykle dramatyczne zdjęcie z Tarją za
kratkami. Podziękowaliśmy za czas nam poświęcony i Rybą taxi porozjeżdżaliśmy
się do domów.
Zamiast spać oczywiście przeżywałam całą noc koncert.
O 9:45 wyszłam do pracy. Od 10:30 siedzę w robocie.
Napisałam w tym czasie dwie strony książki o Heydrichu traktujące o
Einsatzgruppen. O 12 zaczęłam pisać niniejszą relację. Czuję, że jak tylko
wrócę do domu prześpię resztę dnia (nie, żartuję, znając siebie będę grzebać w
papierach słuchając przy tym Tarji).- lol, jednak spałam od 15 do 17.
Btw. Kolejnym powodem, dla którego Tarja powinna nagrać
utwór z Veljanovem, jest fakt, że i z nim i z nią mam zdjęcia. W obu
przypadkach załatwione cudem dzięki sprytowi Kasiełę.
Historia z Veljanovem jest jeszcze bardziej kolorowa. W
czasie koncertu lakaienów na Castlu parę lat temu, Kasieł ustawiła naszą grupkę
pod barierkami przy miejscu gdzie gwiazdy wchodzą i schodzą. Kiedy panowie
skończyli grać i udawali się do wyjścia, Kasieł i parę innych osób dramatycznie
zaczęli nawoływać Veljanova. Miał już iść, ale zawrócił i zrobił sobie z nami
foty chwaląc, że jesteśmy beautiful
polish girls. Potem ekspresowo się zmył, bo też był chory (mam coś
szczęście do przeziębionych gwiazd).
Tak swoją drogą to ja jestem strasznym frajerem jeśli chodzi
o załatwianie autografów i zdjęć idoli. Zawsze się zmywałam w obawie, że wyjdę
na głupka, albo stałam jak słup soli, kiedy inni robili sobie selfiki z
muzykami. Na szczęście Kasiełę pomaga mi to ogarnąć.
No comments:
Post a Comment