7.12.16

Tarja we Wrocławiu - relacja... połączona z wynurzeniami

Pisanie relacji z koncertów nie jest moją mocną stroną, więc póki trzymają mnie emocje opowiem wam jak było na Tarji we Wrocławiu. Nie ukrywam, że spotkało mnie podczas tego gigu (a właściwie zaraz po nim) sporo szczęścia. Ale o tym później.
ja w oczekiwaniu na koncert


Pierwszy raz widziałam i słyszałam Tarję na żywo w 2005 roku w Chorzowie podczas Mystic Festiwalu (byłam więc skandalicznie młoda i towarzyszył mi mój tatełę). Gwiazdą wieczoru było wówczas Iron Maiden, a oprócz nich i Nightwisha, grał jeszcze Dragonforce (spiekota była straszna a oni zaczynali jakoś o 12 czy 14… współczuję), Behemoth (sic!), Kreator i chyba jeszcze jakaś polska kapela. Niemniej… to było tak dawno temu, że nie pamiętam. Przyjechałam przede wszystkim żeby usłyszeć Tarję. Był to mój pierwszy większy koncert i miałam praktycznie cały czas rozdziawionego dzioba z zachwytu nad panią Turunen. Od tamtych wydarzeń minęło 11 lat ze sporym kawałkiem.
W tym czasie widziałam Tarję jeszcze raz na żywo i ponownie spędziłam koncert z rozdziawionym dziobem, bo nie ukrywam, że solowe dokonania wokalistki znacznie bardziej podchodzą mi niż nightwishowe potupaje. Cały czas zresztą twierdzę, że dzień, w którym została wyrzucona z Nightwisha otworzył przed nią morze możliwości, po którym od lat udaje jej się bezbłędnie żeglować.
Bo Tarja wyrosła ze śpiewania tekstów o martwych chłopcach, duszach oceanu, elfich ścieżkach i ekshibicjonizmie Holopainena. Śmiem twierdzić, że taki niespotykany głos marnował się w tym disnejowsko-zimmerowsko-pseudometalowym anturażu i zasługiwał na coś znacznie więcej. Co zresztą dostał dzięki ciężkiej pracy.
Bo Tarja nie przyciąga już jedynie fanów Nightwish, ona ma magnes sama w sobie i nie potrzebuje tego firmować dokonaniami kogokolwiek innego. Broni się sama, promuje się sama. I wydaje mi się, że razem ze swoim mężem umieją w prowadzenie kariery i robią to naprawdę dobrze. Bo widząc Tarję na scenie i poza nią, czytając i oglądając ją z nią wywiady, a także patrząc po różnych współpracach z artystami, to nijak nie da się uwierzyć w oskarżenia wystosowane kopę lat temu przez sfrustrowanego Holopainena. Tarja ani nie wygląda na goniącą za pieniędzmi za wszelką cenę (który artysta spoza kręgu klasycznych zboczeńców zdecydowałby się na nagranie kilkunastu mało znanych wersji Ave Maria?), ani nie zachowuje się jak zimna, lodowata diva, która ma w dupie swoich fanów. Wręcz przeciwnie. Razem z opuszczeniem zespołu, Tarja zrobiła wszystko żeby tą łatkę z siebie ściągnąć. I jej się to udało. Dobry PR robi naprawdę sporo, bo niestety jeśli jesteś utalentowany, ale jesteś bucem i pokazujesz to całemu światu, to ludzie prędzej czy później przestaną słuchać twoich dokonań. Tarja to wie. Tarja nie jest bucem (tzn. może jest prywatnie jakaś straszna, ale szczerze powiedziawszy to mi się nie wydaje), Tarja na swoich koncertach bawi się lepiej od swoich fanów. Po prostu widać, że to, co robi sprawia jej wielką frajdę, a na to się dobrze patrzy, a dodatkowo: tego się bardzo dobrze słucha.
I Tarja się nie boi. Logika nakazywałaby jej iść w kierunku metalu symfonicznego by nie stracić dawnych fanów, ale Tarji nie to gra w duszy i wybrała zupełnie inną drogę. I bardzo dobrze się stało, bo jej muzyka jest niezwykle różnorodna, czego doskonałym przykładem są jej trzy ostatnie albumy rockowe (Colours in the Dark, The Brightest Void i The Shadow Self). No ale właśnie, czy to jest aby na pewno tylko rock? Pobrzmiewają tam i wątki psychodeliczne, kabaretowe, New age’owe, bardzo subtelnie użyto etnicznych instrumentów (piękny duduk w Medusa, czy sitar w Love to hate), tak, że nie brzmią one jak jakaś chamska, przaśna folkowa potańcówka. Są jak dobrze użyte przyprawy, w małej ilości, ale takiej, która nie przytłumia smaku dania, tylko go wzbogaca. To wymaga pewnej subtelności i świadomości muzycznej, której w jej starej kapeli nie ma, nie było i nie będzie. Tarja nie boi się elektroniki, którą również umie dawkować w odpowiednich porcjach i przy użyciu odpowiedniego sprzętu. Jest to jakieś takie… lakaienowskie. A ja bardzo Deine Lakaien lubię, bo to zespół, który również kreuje pewien rodzaj klimatu, przy użyciu minimum środków, ale maksymalnie dobrze wykorzystanych. I oczywiście tak jak i u Lakaienów, tak i u Tarji, utwory brzmią doskonale w aranżacji na orkiestrę, to bronią się wykonywane przez garstkę muzyków, a nawet akustycznie. Nie potrzeba ich zalewać nachalnymi orkiestracjami czy tonami syntezatorów, one płyną sobie same.
Tarja cały czas się rozwija i nie poprzestaje na tym co już osiągnęła. Zadziwia mnie, że daje radę zarówno pchać do przodu swoją karierę w muzyce rozrywkowej i klasycznej. To idzie dwoma torami i idąc na koncert klasyczny słyszmy jak używa zupełnie innego głosu niż na jej koncercie rockowym. 2w1 jak jakiś Head’n’shoulders. Osobiście lubię bardzo obie jej odsłony jednakowo. I tak oczywiście zarówno w klasyce, jak i w rozrywce znajdą się od niej dużo lepsze technicznie wokalistki, ale Tarja ma niesamowitą osobowość sceniczną i cały czas próbuje czegoś nowego (jej chest voice ostatnimi czasy jest naprawdę imponujący!). Dotyczy to zarówno jej techniki klasycznej, jak i estradowej. Wiele osób na to narzekało, że nie jest tak jak kiedyś. Nie każdemu podchodzi ten chest voice, bo jest dość ciemny (mogą być jeszcze ciemniejsze vide: Diamanda Galas) i praca nad nim wymagała paru lat. Ale się udało. Podobnie wiele osób smęci na wymowę Tarji, że śpiewa foriver zamiast forever i czemu? Otóż, śpiewanie e tak, żeby ładnie rezonowało jest praktycznie niemożliwe, stąd w śpiewie klasycznym po angielsku wymowa jest naprawdę strasznie dziwna (posłuchajcie sobie haendlowskiego Mesjasza, Sea Symphony Williamsa  czy oryginalnego wykonania Walking in the air śpiewanego przez małego Brytyjczyka) i trochę taka Raszyn Inglisz. No tak już jest. I można na to bólodupić, ale to nie jest wina Tarji. Zresztą powszechnie chwalona Floor w Stargazers śpiewa zamiast heavens to iiivens i zamiast beholders to bijolders… Więc jak macie narzekać na czyjąkolwiek wymowę bądźcie w tym konsekwentni. Albo zacznijcie uczyć się śpiewu klasycznego i zacznijcie rozgrzewać się na E (dość dobrze z e radzą sobie Lori Lewis i Chiara Malvestiti (Showdown Enemy of Reality to piękny przykład jej e, nie da się tego zaśpiewać, a jej się udaje, naprawdę, ona musi jechać na jakiś kodach), ale one obie są wykształcone w technice operowej, a nie klasycznej). A na i swoją drogą nie jest łatwo (paradoksalnie mi się udało i szybko ogarnąć, bo uparłam się na śpiewanie Sancta Terra Epiki i rozśpiewywałam się na i, wszystko robiłam na i, w ramach czego nie umiem śpiewać a).
Tl dr: Nie ma się o co uczepić Tarji. Naprawdę.
Rozumiem, że zmiany nie każdemu mogą się podobać, że ludzie chcieliby klimatu dawnego metalu symfonicznego, ale po co Tarję zmuszać do robienia czegoś wbrew sobie? Zresztą pod wpływem oskarżeń pt: Tarja nie ma żadnego hitu, powstał Hit Song – czyli dość żartobliwa odpowiedź na zapotrzebowanie jakiegoś super chwytliwego kawałka, w którym ostra elektronika spotyka się z metalową pralką. I tu znowu muszę nawiązać do Lakaienów. Na płycie White Lies znajduje się utwór Stupid utrzymany w podobnie humorystycznej konwencji. Jest to odpowiedź na oskarżenia wobec obu panów, że ich teksty trącą banałami i są głupie. Veljanov śpiewa więc o tym, że to wszystko prawda powtarzając od czasu do czasu jak mantrę Stupid, Stupid. A Horn stworzył do tego prostą, zapętloną melodię. I to lubię: jeśli ktoś ma jakieś wąty do ciebie, to najlepiej zamień to w żart.
Wiecie do czego piję ciągle wspominając Lakaienów?
Marzy mi się duet Veljanova z Tarją. Bardzo. Chyba się znają, a na pewno o sobie słyszeli, bo nagrywali z Schillerem płytę. Zresztą bardzo udaną (dużo hitasków tam było, pamiętacie największy hit z tego krążka?).
Zdjęcie z koncertu mamy jedno, bo zamiast cykać fotki przeżywamy jak głupie

Ale. Miałam przecież pisać o koncercie!
Koncert nie dość, że wypadł w Mikołajki, to w fiński Dzień Niepodległości. Z tej okazji wzięłam do roboty kawał płótna malarskiego, czarną i niebieską farbę i odmalowałam flagę Finlandii z życzeniami z okazji Dnia Niepodległości. Po fińsku. Kiedyś uczyłam się tego języka i kojarzyłam jak jest Dzień Dobry, a potem znalazłam na necie jak jest niepodległość. Mam nadzieję, że obyło się bez błędów ;). Zaraz po pracy spotkałyśmy się z Kasią na Świdnickiej i pojechałyśmy na Stadion. Wiało strasznie, a jeszcze z przystanku trzeba było skandalicznie daleko dybać, a samo wejście do odpowiedniej sali było tak skitrane, że traciłam nadzieję, że dojdziemy na ten koncert wcześniej nie zamarzając.
Ale udało się. Ochrona bardzo w porządku, grzecznie i miło, można było wnieść nawet duże aparaty, chociaż my takowego nie miałyśmy, to jednak wiele osób popylało z lustrzankami albo jebitnymi kompaktami.
Sala, w której odbywał się koncert była dziwna. A jeszcze dziwniejszy był absolutny brak czegokolwiek do jedzenia. Nie było nawet paluszków (stały punkt każdego oczekiwania na koncert u mnie to wcinanie paluszków). Chipsów też nie, ani automatu z batonikami. Kasia cały dzień w robocie nic nie jadła, ja podobnie. Żeby nie umrzeć z braku wartości odżywczych wypiłyśmy piwo (Tyskie, fuja!) za 10 zł.
Impreza nie zapowiadała się na pyszną jak na scenę weszły suporty, które były… Straszne. Pierwszy szczęśliwie grał krótko, ale przy drugim, żeby nie musieć go słuchać, ukryłyśmy się w łazience.
Po tym jak panowie z Immersion usunęli się, podreptałyśmy pod scenę, zajęłyśmy miejsce w dość komfortowej strefie i czekałyśmy na koncert Tarji.
Zaczęło się punktualnie o 21:30 od intro i kłębów dymu. A potem było już naprawdę fantastycznie. Kiedy Tarja wkroczyła (wskoczyła, wbiegła, cokolwiek zrobiła było to bardzo energiczne) na scenę i zaczęła śpiewać poczułam się lepiej, niż wtedy kiedy miałam 14 lat i widziałam ją po raz pierwszy. Totalnie porwała mnie jej radość ze śpiewania. Było jej wszędzie pełno. Podziwiam swoją drogą za umiejętność śpiewania klasycznie w czasie podskakiwania, bo to jest coś co nie mieści mi się w głowie. Świetnie wypadły utwory z The Shadow Self. Szczególnie podobało mi się Love to hate (pisałam już o tym, że ta piosenka moim zdaniem opowiada o Hitlerze w 1945 roku? Sitar niby wskazywałby na Himmlera, ale book where anger writes the pages… ). Ten utwór jest już doskonały w wersji studyjnej, ale na żywo ma jeszcze więcej mocy. Doskonale wypadł Undertaker, któremu osobowość  Tarji dodała niezwykle dużo energii, a kontrast pomiędzy spokojnymi zwrotkami, a energicznymi refrenami dobrze działała na publikę. Fantastyczne były improwizacje muzyków podczas Calling of the Wild, strasznie dobrze się tego słuchało. Swoją drogą gitarzysta Tarji, Alex, jest bardzo uzdolniony, a do tego charyzmatyczny, bez problemu porwał tłum. Mam nadzieję, że ich współpraca będzie trwała jak najdłużej. Podobnie zresztą jak z resztą muzyków, bo są naprawdę dobrzy. Gdyby mieli grać set instrumentalny bez Tarji, to bym wcale nie była obrażona.  Miało się wrażenie, że to nie jest tylko Tarja plus jacyś randomowi kolesie, ale prawdziwy zespół, gdzie każdy ma się czym popisać. Urokliwy był set akustyczny (wykonywany przez zespół w czapeczkach Mikołajów, które dostali od fanów), szczególnie fragmenty z Mystique Voyage,  jednego z moich ulubionych utworów w solowej twórczości Tarji. Grany pod koniec, przed bisami Too many  też zalicza się do tego grona. To jest świetna kompozycja. Ludzie zarzucają jej powtarzalność, ale ta powtarzalność wpisuje się w tekst opowiadający o osobach niezdolnych do realizacji własnych marzeń i uwięzionych w marazmie. Końcowe wokalizy były naprawdę miłe, ale chętnie posłuchałabym jak Tarja wykonuje ostatnie wersy a capella. Nie jestem fanką Die Alive czy Until my last breath, ale na żywo one są po prostu super i wyrywają tłum do góry. Bardzo widowiskowe było Supremacy, które odśpiewała nam Tarja, mimo tego, że jest obecnie chora na grypę (dzieci nie róbcie tego w domu). I w tym wszystkim znalazł się Nightwish medley. Ludzie się dobrze na tym bawili, zagrane to było lepiej niż wykonuje to oryginalny band (Alex jest jednak dużo zdolniejszym gitarzystą, niż Emppu, który ma problemy z poprawnym odegraniem solówki w Sleeping Sun), ale cholera i Ever Dream  i Slaying the dreamer  wypadają tak nędznie przy tarjowym materiale z Colours in the Dark i The Shadow Self, że dużo bardziej ucieszyłabym się z jakiejś klasyki (O Mio babbino caro , może aria do księżyca z Rusałki śpiewana przesłodkim czeskim by Tarja, albo jakaś kolęda), albo po prostu jakiś song od Tarji, mogłaby być Diva, fajny bujany utwór, albo nawet Eagle Eye, z rzeczy totalnie wymarzonych: Medusa, albo Deliverance. Niemniej koncert był naprawdę świetny, Tarja ujmująca zarówno głosem jak i osobowością. Aż mi było szkoda, że to koniec, mimo, że cały show Tarji trwał niemal dwie godziny!
Po koncercie chciałyśmy rzecz jasna upolować autografy, ale okazało się, że Tarja nie wyjdzie do tłumu, bo jest chora i musi odpocząć. Kasieł jednak uznał, że nie ma mowy żebyśmy wróciły bez fantów. Tarja musiała przecież jakoś opuścić Stadion. Chodziłyśmy wokół, aż w końcu natrafiłyśmy na bus na niemieckich tablicach stojący za kratami. Czekałyśmy tam chwilę, po czym Kasia poszła się skonsultować z ochroniarzami. W tym czasie dołączyła do nas pięcioosobowa grupa fanów Tarji, którzy też stwierdzili, że bez zobaczenia się z idolką nie wracają. Tak sobie czekaliśmy pod busem i przez kraty patrzyliśmy czy ktoś nie idzie. Przy busie zjawił się szanowny pan małżonek Tarji, co wskazywało, że obstawialiśmy dobry bus (swoją drogą stanę w obronie pana Cabuli. Ja wiem, że mnóstwo osób go nie cierpi. Niektórzy uważają, że przez niego rozpadł się NW [za co byłabym mu wdzięczna, lol], albo, że odciąga Tarję od fanów, ale Marcelo widział wiele razy do czego zdolni są różni ześwirowani ludzie: stalking, ataki na scenie, czy groźby śmierci i jako kochający mąż zapewne musi się cholernie o nią martwić, więc zrozumiałe, że traktuje fanów z rezerwą. Wiadomo, że fanów to boli, że rzadko kiedy można Tarję dorwać, ale z dwojga złego wolę żeby ktoś miał nią na oku, niż gdyby miało się dziać coś takiego jak z Nightwishem w 2000 roku, kiedy Tarja została zaatakowana na scenie przez jakiegoś debila, a zespół grał dalej i zupełnie się tym nie przejmował. Co do jego chciwości: no kurde, facet jest managerem, taki ma zawód. I tak jest dobrze, że nie kasuje 100$ za członkowstwo w fanklubie jak Emilie Autumn, albo nie organizuje Vip spotkań za analogiczną sumę xD są gorsi od niego w tym biznesie). Po chwili przyszła i Tarja opatulona pod szyją. Myślałam, że pójdzie prosto do busa, ale podeszła do nas i przez kraty podpisując płyty, bilety i inne fanty. Podałam jej bilet a łapki mi się trzęsły jak głupie i byłam bardzo tym wszystkim wzruszona. Potem przyszła pora na foteczki. I tym sposobem mam niezwykle dramatyczne zdjęcie z Tarją za kratkami. Podziękowaliśmy za czas nam poświęcony i Rybą taxi porozjeżdżaliśmy się do domów.
Zamiast spać oczywiście przeżywałam całą noc koncert.

O 9:45 wyszłam do pracy. Od 10:30 siedzę w robocie. Napisałam w tym czasie dwie strony książki o Heydrichu traktujące o Einsatzgruppen. O 12 zaczęłam pisać niniejszą relację. Czuję, że jak tylko wrócę do domu prześpię resztę dnia (nie, żartuję, znając siebie będę grzebać w papierach słuchając przy tym Tarji).- lol, jednak spałam od 15 do 17.

Btw. Kolejnym powodem, dla którego Tarja powinna nagrać utwór z Veljanovem, jest fakt, że i z nim i z nią mam zdjęcia. W obu przypadkach załatwione cudem dzięki sprytowi Kasiełę.
Historia z Veljanovem jest jeszcze bardziej kolorowa. W czasie koncertu lakaienów na Castlu parę lat temu, Kasieł ustawiła naszą grupkę pod barierkami przy miejscu gdzie gwiazdy wchodzą i schodzą. Kiedy panowie skończyli grać i udawali się do wyjścia, Kasieł i parę innych osób dramatycznie zaczęli nawoływać Veljanova. Miał już iść, ale zawrócił i zrobił sobie z nami foty chwaląc, że jesteśmy beautiful polish girls. Potem ekspresowo się zmył, bo też był chory (mam coś szczęście do przeziębionych gwiazd).

Tak swoją drogą to ja jestem strasznym frajerem jeśli chodzi o załatwianie autografów i zdjęć idoli. Zawsze się zmywałam w obawie, że wyjdę na głupka, albo stałam jak słup soli, kiedy inni robili sobie selfiki z muzykami. Na szczęście Kasiełę pomaga mi to ogarnąć. 

No comments:

Post a Comment