Jako, że ostatnio pozbyłam się paru elementów z mojej garderoby, to ich brak wynagrodziłam sobie dwoma sukienkami, które zamówiłam z TopVintage. Jako, że na razie nie wychodzę za bardzo z mojej nory, bo sesja już za mną, a większy wyjazd jakoś za tydzień, albo dwa (archiwa w Dreźnie), to nie uśmiecha mi się paradowanie po zimnie bez większego sensu. Dlatego dzisiaj zdjęcia sukienki są znów na plaskacza i będą oczekiwać na lepsze czasy sfocenia na mnie. Tak swoją drogą, za każdym razem z Kasią obiecujemy sobie porobić zdjęcia z wyjazdu, chociaż jakieś głupie, byleby były, a zawsze kończy się to tak, że w magiczny sposób o tym zapominamy, bo pochłonie nas coś w archiwum. Albo będzie taka groza i zimno, jak ostatnio w Dreźnie. A było nie do zniesienia, w dodatku w archiwum miejskim tradycyjnie nic nie załatwiłyśmy. To już kolejny rok pecha. Okazało się, że w archwium landu są bardziej ogarnięci ludzie i da się coś tam zdziałać. Skończmy jednak to złorzeczenie na zimę i Drezno i przejdźmy do sukienki.
Lindy Bop ciekawi wiele osobniczek. Ich asortyment jest bowiem podejrzanie tani jak na sukienki pin-up, czy retro. Coś po prostu w tym śmierdzi. Postanowiłam jednak zaryzykować. Prócz pięknej kiecki od Miss Candyfloss( http://topvintage.net/en/vintage-retro/40s-hanna-peplum-dress-in-petrol/), którą upolowałam na promocji (trafiło mi się jak nie wiem), to dodatkowo, jako, że na pierwszą z nich miałam wydać dwa razy tyle, postanowiłam kupić sobie drugi ciuch. A jeszcze do tego miałam zniżkę 15%. I tak trafiła do mnie Vivi od Lindy Bop. Jak zwykle w TopVintage przesyłka była u mnie w trzy, albo cztery dni. W każdym razie odbyło się to skandalicznie szybko. Dodatkowo, prócz sukienek otrzymałam uroczy gratis, o czym już wspominałam. Długopis w kształcie szminki. Co prawda przez kilka dobrych dni zastanawiałam się czy to się w ogóle otwiera, czy może to tylko taki gadżet bez większego zastosowania. W końcu jakoś majstrując długie minuty zdjęłam czerwoną część i moim oczom ukazał się długopis. Eureka.
Magia! |
Prócz długopisu w fioletowym woreczku znalazły się też słodycze. Zostały skonsumowane. Sukienka od Lindy Bop, wbrew moim obawom okazała się być bardzo ładnie rozkloszowana.
Co do długości przy moim wzroście nieco ponad 170 cm sięga mi trochę za kolano. A bałam się, że będzie dużo krótsza. W końcu przy takiej cenie nietrudno wszędzie szukać podstępu (chociaż oczywiście z perspektywy osób niealternatywnie ubierających się cena i tak jest dość wysoka, to jednak w swojej lidze jest to ubranie naprawdę podejrzanie tanie). Okazało się, że obawy są bezpodstawne i jest to bardzo ładne wdzianko w bardzo żywych i optymistycznych, wiosennych kolorach. Klasyczny krój nawiązujący do lat 50 idealnie komponuje się z halką, która sprawia, że powstaje piękny, kwiatowy klosz.
Do sukienki dołączono pasek bez dziurek i tego dzyndzla (pewnie ma on jakąś profesjonalną nazwę, ale wybaczcie nie znam jej, a google nie rozumieją moich zapytań), dzięki czemu mogę bez przeszkód regulować sobie talię jak chce bez ryzyka, że dziurek jest za mało (co mnie spotyka notorycznie).
Górna część sukienki posiada poliestrową podszewkę, przez co materiał nie gryzie. Góra jest trochę kimonowata i nie posiada guzików. Dekolt jednak nie rozchodzi się, ponieważ jest dość dobrze zaszyty.
Wewnętrzna część materiału nie została zadrukowana i to mnie trochę martwi, bo nie wiem jak będzie wyglądać po praniu, mam nadzieję, że nie będzie zacieków, czas jednak to zweryfikuje.
Skład wdzianka. Mimo, że jest on bliźniaczy do restylowego (wyjmując podszewkę, której w restylowej Coat Dress nie ma), to jest dużo cięższy i bardziej mięsisty. I nie łapie kurzu, włosków i innych okoliczności natury. Sukienka jest dzięki temu dość ciepła.
Większość szwów jest bardzo staranna i nie sterczą z nich nitki. Niechlujny wyjątek stanowi okolica suwaka, którą widzicie na powyższym zdjęciu. Złota maksyma mówi jednak grunt to frunt i nikt tych dodatkowych naszyć widzieć nie będzie, a i nie obcierają one nóg (tym bardziej jak się sukienkę nosi z halką).
Jeśli macie wybierać pomiędzy sukienkami z Hell Bunny, a Lindy Bop, to nie wahajcie się kupować tych drugich. Prezentują się zdecydowanie lepiej. Są cięższe i staranniej wykonane.
Zapraszam Was też do zalajkowania mojego fanpage'a:
Poli Loli na Facebooku
Zapraszam Was też do zalajkowania mojego fanpage'a:
Poli Loli na Facebooku
O..M...G...Zakupy takie piękne <3
ReplyDeletedziekuje <3
Deleteujęła mnie ta "pomadka", ciekawy i elegancki gadżet :D
ReplyDeletedzieki ;)
DeletePiękna suknia!
ReplyDeletedziekuje ;)
Deletea jaka jest cena dostawy Lindy Bop do Polski?
ReplyDelete9 funtów ;)
DeleteMam takie pytanie, noszę rozmiar 32...Czy warto zaryzykować i zamówić w Lindy Bop rozmiar 6 czy wypadają dużo większe i nawet nie ma co liczyć na drobne przeróbki??
ReplyDeletePrzy moich wymiarach (ok 90 -60 -90) ich najmniejszy rozmiar jest akurat, a nawet lekko przyduzy, tylko sweterki leza idealnie. Wszystko zalezy jak sie u ciebie wyglada sprawa z wymiarami w cm ;)
DeleteOjj, no ja mam dużo mniejsze wymiary. Szkoda, że nie ma nic mniejszego :( dziękuję za pomoc.
DeleteProszę bardzo. No niestety wszystkie retro łachy sa duze
Delete