Nasze ukochane TVP ruszyło z najnowszą produkcją osadzoną w latach wojennych, pt. "Ludzie i Bogowie". Nic o tym zupełnie nie wiedziałam, ani nie słyszałam, dopóki wczoraj nie zaatakowały mnie reklamy na stronie wp.pl Przejrzałam fotosy i już wiedziałam, że będzie wesoło i, że jak zwykle w kwestii kostiumów kobiecych nasza telewizja publiczna się nie popisała i znowu obserwujemy na ekranie jakąś radosną wariację i wyobrażenie na temat mody lat czterdziestych, przefiltrowane przez lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte z lekką nutą amerykańskiego pin-upu. Słowem: stylistyka z Wojennych Dziewczyn nadal żywa i nadal ma się dobrze. Przejdźmy jednak do szczegółowej analizy.
Widać, że serial ma dość mały budżet i stara się to maskować na różne sposoby. To w tle najczęściej widać kostiumowe niedociągnięcia i są one wręcz masowe. Trudno wyłapać jakąkolwiek kobietę, która ubrana byłaby zgodnie z epoką. Tutaj mamy jakieś szaleństwo lat sześćdziesiątych z pelerynką i podróżnym kufrem. Kolorystyka i krój zupełnie nie wyglądają na czas okupacji.
Tutaj mamy za to spotkanie grupy Daily Elegance - albo jakiś skromny pin-up. Sukienki na halce to lata pięćdziesiąte. Te nieszczęsne berety to też bardziej współczesne wyobrażenie o latach czterdziestych. Płaszcze również odbiegają od epokowych. Ten granatowy uszedłby w innym anturażu, ale przez to, że absolutnie każda rzecz jest z innej parafii to nic tutaj się nie broni.
Sceny w lokalu są po prostu szałowe. Natężenie zła przekracza wszystkie normy. Koronnym przykład to... To coś w kolorze malinowo-miętowym. Ten zestaw to jakiś koszmar, który trudno przyporządkować mi do jakiejkolwiek epoki. Nie wiem co było tu inspiracją, nie wiem, czemu ktoś pomyślał, że coś takiego może przejść jako lata czterdzieste. Dla mnie to bardziej styl country i strój dla zdesperowanej fanki Dolly Parton.
Panie kelnerki w tym lokalu noszą pończochy samonośne i stroje, które nie uchodziłyby nawet w domu uciech. Elastycznych pończoch samonośnych wtedy jeszcze nie było, a te stroje to trochę jednak stylizacja na Castle Party dla odważnej. Epokowo to zdecydowanie nie wygląda. Podejrzewam, że inspiracją były stroje Marleny Dietrich z "Błękitnego Anioła", ale coś mocno wysypało się po drodze. To po prostu wygląda tanio i źle. Trochę jak kostiumy z Leg Avenue.
80sdoes40s, czyli sukienka z lat osiemdziesiątych, która robi za lata czterdzieste. Nie jest to tak złe, jak panie kelnerki i pani w malinowo-miętowej impresji na temat country, ale jednak no widać, że zarówno kolorystyka, jak i wzornictwo są nieepokowe.
Pani artystka z elastycznymi, długimi rękawiczkami, współczesnym toczkiem i współczesnymi klipsami też wygląda bardzo współcześnie, tudzież rodem z impresji lat osiemdziesiątych o czasie okupacji. Takich rzeczy nie było. Te frędzle przy ramionach ewidentnie wyglądają na syntetyki, toczek byłby raczej ze słomy pokrytej farbą, albo obitej aksamitem i nie byłby z syntetycznej siatki - takich rzeczy wtedy nie było.
Nakrycie głowy jest ewidentnie współczesne. To nie jest kształt ani lat czterdziestych, ani trzydziestych. Uszłoby to jeszcze w latach pięćdziesiątych. I znów mam dziwne wrażenie, że część Kopfbekleidungu w tym serialu jest noszona odwrotnie...
Szalone lata pięćdziesiąte - sukienka na halce, kopertowy dekolt, płaszczyk też zdecydowanie o kroju powojennym. Mamy okupowaną Warszawę, a czuć trochę powiew Kalifornii. Albo powiew retro ciuszków spod znaku Collectif, czy Lindy Bop.
Trochę śmiechłam z tego co tu się stało z tym pasem do pończoch. Raczej jest to pas z lat sześćdziesiątych i generalnie nie czepiałabym się, bo pończochy są przynajmniej na jakimkolwiek pasie... ale te nieepokowe gacioszki i to, że pas zamiast na talii zjechał na wysokość miednicy... Ajj... Po co było filmować to w detalu?
Ta koszula krzyczy przełomem lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, Laurą Ashley i stylistyką Domku na Prerii.
Na deser mamy jeszcze bistorową bluzkę, która uszłaby jakby była to produkcja osadzona w czasach PRL. Do lat czterdziestych nijak się ma ten deseń.
Podsumowując pierwszy odcinek: to wszystko strasznie razi taniością. Niestety to naprawdę widać i przez to, że różne detale są tak skopane, nie tylko w kwestii mody kobiecej, polskie seriale wyglądają tak strasznie biednie na tle choćby Babilon Berlin. To niedoinwestowanie widać i niestety to wszystko tworzy wrażenie ogólnej bylejakości. Oczywiście większość osób nie będzie w stanie powiedzieć, że coś jest nie tak, ale porównując "Ludzi i Bogów", "Wojenne Dziewczyny" i inne polskie produkcje, z produkcjami zagranicznymi, to jednak coś tak trąci niechlujstwem. Dużo lepiej wszystko prezentowałoby się gdyby lokacje mające być Warszawą, nie były odnowionymi łódzkimi kamienicami obłożonymi pastelowymi tynkami, a stroje chociaż kolorystycznie starały się być spójne - gdy osoby odpowiedzialne za stroje serwują taki misz-masz stylistyczny i taką straszną pstrokaciznę, to dużo trudniej ukryć wszelakie niedociągnięcia, które byłyby do ogrania, jeśli zdecydowano by się na jakiś konkretny, najlepiej ciemny, klucz kolorystyczny. Przy wybieraniu tak jaskrawych barw i pstrokatych deseni, bardzo trudno ukryć jest szelest bistoru. Nie będą go w stanie zagłuszyć kolejne wybuchy i strzały.
Powiem Wam jeszcze gratisowo jak to wygląda trochę z drugiej strony. Często piszą do Breslauerin osoby chcące coś do teatru, czy telewizji. Proponujemy im oryginały z epoki, ale okazuje się, że nie, a bo za smutne i za drogie. Ma być tanio i pstrokato. 200 zł za sukienkę zdecydowanie przekracza możliwości finansowe. Takie podejście niestety owocuje tym, co potem serwuje się nam na ekranie. Zdecydowanie lepiej wyglądałaby mniejsza ilość statystów i wyłożenie większej kwoty na skompletowanie pięknych kostiumów. Niekoniecznie z epoki, ale zaproponowanie uszycia kostiumów, komuś, kto bardzo dobrze się na tym zna, albo chociaż wykorzystuje oryginalne, epokowe wykroje. Mam naprawdę serdeczną nadzieję, że kiedyś to podejście ulegnie zmianie i stroje zacznie się traktować z trochę większą powagą, niż coś do odbębnienia byle jak.