źródło: Wikipedia.org |
Wspominałam o moim sentymencie do Nightwisha, który
stopniowo topniał wraz z Once. Właściwie już Century Child było średniawe.
Trzeba sobie powiedzieć na wstępie jasno: Nightwish stał się produktem. Na
początku grupa młodych ludzi chciała grać, teraz grupa nieco starszych chce
zarabiać pieniądze.
Koncert z Wacken mnie zaciekawił. Floor miała mega kopa,
zespołowi coś się odklajstrowało i zaczęli grać, a nie brzdąkać. Rozrywkowa
miła muzyka do sprzątania, nic zobowiązującego, ale rzeczywiście głos pani
Jansen stanowił obietnicę zmiany w bandzie. Pozostawało czekać na nowy krążek.
W międzyczasie zespół pożegnał się z dotychczasowym perkusistą, dołączył także
Troy, specjalizujący się w graniu na różnych piszczałkach i innych folkowych
atrakcjach. Nie wyglądało to dobrze. Potem rozeszła się wiadomość, że na
albumie pojawi się Dawkins. Oczywiście w celach naukowych. Szkoda, że ten facet
jest de facto filozofem, a nie biologiem, a dodatkowo paskudnym mizoginem tępiącym
dzieci z zespołem Downa. I nie piszę tego dlatego, że Dawkins jest wojującym
ateistą. Niech sobie będzie, to nie jest w nim najgorsze, za to jest to
najzwyklejszy na świecie naziol i zwolennik eugeniki. A to już mi znacznie
bardziej przeszkadza. Ale Nightwish żywi się skandalami. Gdyby rzeczywiście
zależało im na promowaniu nauki wzięliby innych, wartościowych naukowców do
współpracy. Na przykład Mary-Claire King. Słyszeliście o niej? Nie? Szkoda.
Po paru miesiącach ukazał się singiel Elan. Moje obawy
rozrosły się jeszcze bardziej. Kawałek był mega źle wyważony, Floor śpiewa w
nim za cicho, jakby totalnie przygaszona, przy czym nie miała zbytnio czym być stłumiona w warstwie instrumentalnej. Oczywiście fani zespołu powiedzą, że
w Nightwishu chodzi o muzykę nie o wokal... Zaraz to wokal nie jest częścią
składową muzyki? Problem w tym, że i instrumentalna warstwa jest bardzo uboga i
prymitywna. Dodatkowo zamiast porządnej solówki gitarowej mamy dość smętne
piszczałki w wykonaniu Troya. Warstwa tekstowa? Wszystko pięknie, ale podobne
teksty czytałam w SS-Leitheft. Typowe Blut und Boden. Podobnie nędzny był nadużywający
syntezatorów „Sagan”.
Album okazał się porażką podobnej skali. Przede wszystkim
jest okropnie niespójny. W wielu utworach Tuomas recykluje stare kawałki
Nightwisha. Po prostu niektóre pasaże z dawnych piosenek trafiają lekko tylko
przearanżowane do nowych. Tworzą się z tego zlepki, które nie brzmią dobrze.
Wszystkiemu brak jest jakiejkolwiek harmonii. Najbardziej dotknięte tą niemocą
twórczą zostały: Shudder before beautiful ( w którym słyszymy Storytime,
Whoever brings the night i Dark Chest of wonders, z chórem zaczerpniętym z
Epicy) i Yours is an empty hope ( kopia Master Passion Greed, która brzmi jakby skierowana była do poprzedniej wokalistki, Anette Olzon, mimo, że
członkowie zespołu mówią, że to diss na internetowych hejterów, to jednak
odniesienia o głosie duszącym się dymem są jednoznaczne. Już tłumaczę: na
jednym z koncertów Anette zaczęła się dusić od maszyny dymiącej i uciekła ze
sceny. Oczywiście dzielni mężczyźni zamiast pomóc koleżance postanowili grać
dalej), Alpenglow (kopia Ever Dream, z koszmarnie przetworzonym wokalem Floor,
który pojawia się w drugiej połowie zwrotek). Te recyklowane kawałki są o
zgrozo najlepszymi na krążku, mimo tego, są one bardzo niechlujnie posklejane. Znów
wszystko, jak przy poprzednich krążkach, tonie w natłoku dźwięku, nadmiaru instrumentów i mimo ograniczenia
orkiestry to jest jej nadal stanowczo za dużo, przez co wiele razy słyszymy kakofonię.
Kakofoniczny jest zresztą 24-minutowy utwór The Greatest show on Earth. Miał być to doskonały song Tuomasa, jego opus magnum, porażające różnorodnością. Fani mówią, że to najlepsze połączenie orkiestry i rocka ever. Powiedzmy sobie szczerze: jest to prymitywny gniot bez pomysłu. Przez pierwsze kilka minut powtarzane jest kilkanaście dźwięków na klawiszach. Napięcie przy tym nie jest budowane, nijak ten motyw się nie rozwija, jak choćby w Sanctus – Lacrimosy (gdzie napięcie narasta tak, że w pewnym momencie powietrze idzie pokroić nożem), czy którakolwiek z części Fassade tego samego zespołu. Nędza okrutna. Potem słyszymy wstrętnie przesterowaną Floor na tle typowego nightwishowego dum dum dum, które w sumie skradzione zostało Hansowi Zimmerowi parę albumów temu. Potem mamy pojedynek między Marco a Floor, który brzmi trochę jak Wish I had an Angel. W to powplatano odgłosy różnych zwierzątek. Potem Tuomas w swojej kompozycji zapodaje nam pasaż całej historii muzyki. Zaczynamy od plemiennych bębenków, przez barok (oczywiście parę sekund Bacha), a kończymy na współczesności. Banał za banałem. Sztampa. Następnie znów dziwne ambientowe dźwięki, Richard Dawkins, klawiszki, które męczyły nas przez pięć początkowych minut i o zgrozo ambientowe dźwięki powracają plumkając sobie przez ostatnie minuty. Koniec. Kakofoniczny, źle złożony dramat. Ale oczywiście fani i znaffcy wyskoczą, że nie rozumiem złożoności tej kompozycji. Drogie dzieci. Posłuchajcie sobie Devil Dolla i potem porozmawiamy o łączeniu orkiestry z rockiem, o progresywności i innych tego typu atrakcjach. Tam nie ma miejsca na zapychacze i powtarzajki, które mają za zadanie tylko rozciągnąć trwanie długości utworu o kolejne sekundy, żeby Holopainen mógł się pochwalić, że stworzył najdłuższą piosenkę w historii swojego zespołu. TGSOE to w istocie zgrupowanie wiecznie powtarzających się, nudnych pasaży składających się na drętwe klawisze, zimmerowskie dum dum, zwierzaki, typową nightwishową sieczkę i Dawkinsa. Król jest nagi. A Devil Doll uzmysłowi wam jak bardzo:
Kakofoniczny jest zresztą 24-minutowy utwór The Greatest show on Earth. Miał być to doskonały song Tuomasa, jego opus magnum, porażające różnorodnością. Fani mówią, że to najlepsze połączenie orkiestry i rocka ever. Powiedzmy sobie szczerze: jest to prymitywny gniot bez pomysłu. Przez pierwsze kilka minut powtarzane jest kilkanaście dźwięków na klawiszach. Napięcie przy tym nie jest budowane, nijak ten motyw się nie rozwija, jak choćby w Sanctus – Lacrimosy (gdzie napięcie narasta tak, że w pewnym momencie powietrze idzie pokroić nożem), czy którakolwiek z części Fassade tego samego zespołu. Nędza okrutna. Potem słyszymy wstrętnie przesterowaną Floor na tle typowego nightwishowego dum dum dum, które w sumie skradzione zostało Hansowi Zimmerowi parę albumów temu. Potem mamy pojedynek między Marco a Floor, który brzmi trochę jak Wish I had an Angel. W to powplatano odgłosy różnych zwierzątek. Potem Tuomas w swojej kompozycji zapodaje nam pasaż całej historii muzyki. Zaczynamy od plemiennych bębenków, przez barok (oczywiście parę sekund Bacha), a kończymy na współczesności. Banał za banałem. Sztampa. Następnie znów dziwne ambientowe dźwięki, Richard Dawkins, klawiszki, które męczyły nas przez pięć początkowych minut i o zgrozo ambientowe dźwięki powracają plumkając sobie przez ostatnie minuty. Koniec. Kakofoniczny, źle złożony dramat. Ale oczywiście fani i znaffcy wyskoczą, że nie rozumiem złożoności tej kompozycji. Drogie dzieci. Posłuchajcie sobie Devil Dolla i potem porozmawiamy o łączeniu orkiestry z rockiem, o progresywności i innych tego typu atrakcjach. Tam nie ma miejsca na zapychacze i powtarzajki, które mają za zadanie tylko rozciągnąć trwanie długości utworu o kolejne sekundy, żeby Holopainen mógł się pochwalić, że stworzył najdłuższą piosenkę w historii swojego zespołu. TGSOE to w istocie zgrupowanie wiecznie powtarzających się, nudnych pasaży składających się na drętwe klawisze, zimmerowskie dum dum, zwierzaki, typową nightwishową sieczkę i Dawkinsa. Król jest nagi. A Devil Doll uzmysłowi wam jak bardzo:
https://www.youtube.com/watch?v=cP42yacM-XI
(mój ukochany)
Przy tych cudach słychać całą biedę i nędzę jaką jest TGSOE.
Nie jest to w rocku nic odkrywczego, że ktoś robi strasznie długi utwór z
symfonią. Devil Doll też nie był pierwszy. Już Deep Purple to robiło i to z
efektem dużo lepszym niż Nightwish. Tuomas nie jest żadnym maestro. Nawet
orkiestracji sam sobie nie robi. Jest rzemieślnikiem, dobrym do produkcji
kolejnych, łatwo wpadających w ucho przebojów typu „Storytime” czy „Nemo”, ale
kompozytor z niego żaden, co obnażyły boleśnie jego solowe kaczki. Mnóstwo było
tam niekończących się powtórzeń zawartych w około czterominutowych utworach. Jeden motyw na jeden utwór, żadnych ciekawych
volt. Tak samo jest w Endless Forms Most Beautiful. Ubogi krewniak Hansa
Zimmera.
Co jeszcze mnie bardzo w tym albumie ubodło? Słucham go
sobie słucham, dochodzi do My Walden. Słyszę drugą połowę utworu i nagle coś mi
brzęczy. Gdzieś to już słyszałam. Tak się złożyło, że w ten weekend oglądałam z
moją dziewczyną „Rok Diabła”. Piękny i mądry film swoją drogą, bardzo polecam.
I tak sobie porównuje Konicky zespołu Cechomor z końcówką My Walden. Kurde.
Niestety są do siebie bardzo podobne. Jak wytniemy część fujarek i porównamy
partie smyczków, to wręcz bliźniaczo podobne.
Porównajcie sobie sami: https://www.youtube.com/watch?v=CP_kTIRQgSE
najlepiej słychać to porówując fragment od 1:00 z 2:37. Żeby nie było, że
jestem paranoiczna. Moja mamuśka bardzo lubi Cechomora. Sadzam ją na kanapie i
pytam puszczając fragment My Walden. Nie minęło pięć sekund a mamuśka mówi:
Cechomor, przecież mam to na płycie do samochodu. Mówię jej, że Nightwish.
Szok. Nieładnie panie Tuomasie. Tuomas zresztą często pożycza sobie fragmenty
od innych wykonawców. Porównajcie sobie I want my tears back z Dance of Death
Iron Maiden ( od 3:10 https://www.youtube.com/watch?v=LagWWqp5JtQ z 2:58 https://www.youtube.com/watch?v=MZDB0mAMkA4
), albo Saharę z Immediate Music – Maiden Voyage (https://www.youtube.com/watch?v=A9u-m3kS2dI
i https://www.youtube.com/watch?v=hIsxcLH-u_c
). O sławnym oskarżeniu o plagiat z Evą nie wspominając (https://www.youtube.com/watch?v=xKIcMCSKwC0
) przykładów zapożyczeń jest jeszcze więcej (https://www.youtube.com/watch?v=dEv8breG_TM
) niektóre mogą być nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, ale jest ich mnóstwo.
Jak już jesteśmy przy Cechomorze i folku. Elementów
folkowych w Nightwishu zrobiło się za dużo. I są one bardzo mierne, zupełnie
nie pasują w wielu momentach płyty. Tak jak orkiestra na Dark Passion Play, są one
nadużywane i zagłuszają wokal i gitary. I nie komponują się z resztą w żaden
sposób. Nieraz, jak w My Walden, są one dodane na siłę, tylko po to żeby zapchać ewidentny brak pomysłu na zwieńczenie utworu. Końcówka (Cechomorowska)
nijak nie zlepia się z pierwszą połową utworu. Klej na tym albumie nie
zadziałał dobrze i większość elementów zwyczajnie się rozsypuje. Szkoda
ogromnego potencjału Floor, ale ja rozumiem, że trzeba czymś na chleb zarobić.
Jak chcecie posłuchać sobie porządnego folku z porządną orkiestrą i porządnym
chórem to polecam gorąco: https://play.spotify.com/album/7b2EZgfpypb493SnL1xNnk
i tu mogłabym też poruszyć jeszcze jedną kwestię. Kwestię lenistwa w
Nightwishu.
Oni zawsze jadą orkiestrą i chórem z taśm. Nie robią
przearanżowania na lajvy, przez co na koncert idziemy posłuchać sobie dużej
części muzyki z playbacku. Są zespoły, które nie robią takiej hucpy. Tutaj moim
ukochanym przykładem jest Deine Lakaien. Panowie jak nie mogą zagrać ze
smyczkami, to robią nową aranżację, tak, że za każdym razem ich utwory na żywo
brzmią inaczej. A to zespół elektroniczny jakby nie patrzeć. Panowie nie idą na
łatwiznę i nie puszczają muzyki z laptopa. Przez to chodzenie na ich koncerty
ma rzeczywisty sens. Ponieważ wykonawcy szanują swoich fanów.
Porównajcie sobie wykonania Love me to the end:
A teraz zestawcie to z Ghost love score. Ignorujcie wokale,
bo te siłą rzeczy są inne jako, że śpiewają trzy wokalistki:
https://www.youtube.com/watch?v=OVzeimDvWk4
Po pierwsze mamy tu tragedię inscanizacyjną jaką jest pusta scena, gdzie podkład leci z taśmy a zespół nie ma nic do roboty. Jaki jest w takim razie sens wydawania pieniędzy? Mogę sobie też puścić dźwięki z CD. A przecież symfoniczne pasaże możnaby spokojnie rozpisać na gitary, czy nawet na same klawisze, które stworzyłyby bardzo piękną i intymną interpretację tego nie tak znowu złego utworu.
A teraz o poważniejszych konsekwencjach użycia taśmy:
Po pierwsze mamy tu tragedię inscanizacyjną jaką jest pusta scena, gdzie podkład leci z taśmy a zespół nie ma nic do roboty. Jaki jest w takim razie sens wydawania pieniędzy? Mogę sobie też puścić dźwięki z CD. A przecież symfoniczne pasaże możnaby spokojnie rozpisać na gitary, czy nawet na same klawisze, które stworzyłyby bardzo piękną i intymną interpretację tego nie tak znowu złego utworu.
A teraz o poważniejszych konsekwencjach użycia taśmy:
To są trzy różne kobiety, o różnych możliwościach, o różnej
barwie głosu, a każe się im śpiewać to samo. Nikt tu się nie rozwodzi nad tym,
czy Anette umie wyciągnąć jak reszta. Ma śpiewać tak jak jest podkład, nikt jej
nie zmieni aranżacji, bo to wymagałoby przemontowania tych chórów z playbacku i
całej orkiestry, która też leci z taśmy. I przez to robi jej się wielką krzywdę i naraża na śmieszność i ataki. Ale ona nie jest niczemu winna, to nie ona napisała ten utwór, nie ona decyduje o aranżacjach. To Holopainen, który nie myśli tu o urozmaiceniu
muzycznym, o dodaniu czegoś nowego, ale też o komforcie wykonawczyni, która ma bardzo fajne niskie rejestry, przez co po przemontowaniu utworu pod jej możliwości mogłaby się wykazać tak, że opadłyby nam kopary.
Nie myślcie sobie, że to oo tylko Deine Lakaien bawi się
aranżacjami. Nie. Wróćmy do Cechomora:
Jak widać da się grać bez taśm. Nawet będąc czeskim folkowym
zespołem. Co więcej będąc czeskim zespołem folkowym można używać orkiestry
lepiej niż fiński zespół grający metal symfoniczny. I co więcej z orkiestrą
można grać na żywo. Nightwish jeszcze tego nie dokonał. Holopainen mówi, że to
za drogie. Obawiam się jednak, że po prostu nie ma wystarczających umiejętności
do zagrania takiego koncertu. Bo jakoś na granie z orkiestrą stać Cechomora,
który występuje w klipach Kauflandu ze świnią. Porównując to z Holopainenem,
który zrobił sobie film-laurkę na parę milionów dolarów, to tłumaczenia lidera
Nightwisha są niezwykle śmieszne. Tym bardziej, że i w jego gatunku mniej znane
zespołu mają występy z orkiestrą za sobą: Xandria, Within Temptation, Epica.
Najlepiej wyszło to jednak Therionowi, którego interpretacje Wagnera miażdżą mi
żebra. Ale porównywanie Theriona, gdzie zespół naprawdę coś umie i wie co robi, mimo tego, że niektórzy fani łapią się za głowę, jak band wypuszcza francuskie szlagiery z Nightwishem, który jest maszynką do zbijania hajsu, jest wielka różnica.
Podsumowując: Drodzy fani Nightwisha. Wasz ukochany zespół pluje wam w
twarz odgrzewanym kotletem jakim jest ich nowy album i tym, że nie chce im się
grać dla was na żywo. Bo używanie taśm i brak chęci do zmiany tego, byście nie musieli słuchać tego, co macie na swoich CD czy w plikach, jest najzwyczajniejszym lenistwem i brakiem szacunku. Nie dajcie się zapinać bez wazeliny. Kupcie sobie nowy album Blind Guardian jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, bo to podobny gatunek a o niebo lepszy materiał.
PS. Dodatkowo książeczka do Endless Forms ma paskudne ilustracje rodem z doby blogów na onecie.