Tak sobie ostatnio myślałam, że wszystkie jakieś polskie lolicie sesje są do bólu powtarzalne. Ja się tu niczym nie wyróżniam. Rozmaślone spojrzenia, pozy a'la halabarda w tyłku na tle jakiegoś cmentarza, ruiny, pałacyku, starówki, i innych zabytków klasy 0, nóżki zawsze jakieś nieporadne jak męskie w rurkach. To jest stały kanon, różnią się tylko twarze i kiecki, a i to drugie nie zawsze. Tak sobie z moją bejbe zrobiłyśmy pseudosesję, która potwierdza wszystkie stereotypy z tego loliciego kanonu, który nie wiadomo kiedy wykluł się jak kukułka z jaja w słowiczym gnieździe. Niemniej, jest to najbezpieczniejsza forma tego, żeby nie wyglądać jak kompletny debil, albo kusicielka pedofila.