8.12.16

Kolorowych jarmarków...

Kocham jarmarki. Tak, całą tą kiczowatą, radosną atmosferę, niezdrowe frykasy i tłumy ludzi w centrach miast. Zazwyczaj sezon jarmarkowy kojarzy nam się ze Świętami, ale w Niemczech organizowane są one przez cały rok. W 2016 udało mi się być na jarmarku wiosennym w Dreźnie, jarmarku katolickim w Lipsku, jarmarku rybnym w Lubece, Jakubach w Goerlitz, jarmarku charytatywnym w Halle i ostatnio na jarmarku świątecznym znowu w Goerlitz.
Z polskich codziennie mijam (i zaopatruję się w legnickie bomby) jarmark wrocławski.

7.12.16

Tarja we Wrocławiu - relacja... połączona z wynurzeniami

Pisanie relacji z koncertów nie jest moją mocną stroną, więc póki trzymają mnie emocje opowiem wam jak było na Tarji we Wrocławiu. Nie ukrywam, że spotkało mnie podczas tego gigu (a właściwie zaraz po nim) sporo szczęścia. Ale o tym później.
ja w oczekiwaniu na koncert

1.12.16

Recenzje symfoniczno-[pseudo]metalowe

    Jako, że jakaś miła dusza dała mi nadzieję, że ktokolwiek czyta moje wynurzenia recenzenckie, to postanowiłam zebrać do kupy kilka tekścików, które popełniłam jakiś czas temu i skompilować w jedno. Tak się złożyło, że druga połowa 2016 roku obfitowała w Fajne Rzeczy jeśli chodzi o pseudometal z babą na wokalu.
akurat tej płyty nie polecam

    Jednak nim przejdę do sedna zacznę od unpopular opinion: nowa Epica do mnie nie trafia. Bardzo podobała mi się TQE i często wracam do tego krążka, ale najnowsze dokonania Holendrów mnie nie porwały, w ogóle. Z pewnym wyjątkiem: akustyczne kawałki są boskie i przypominają mi Clare Fader, której często słucham w pracy i w chwilach kiedy akuratnio nie mam nastroju na nic będącego wyjącą babą w metalu, Rhapsody, Guardianami, jakimś smętnym odrzutem gotyku, czy muzyką barokową. Akustyki są cudowne! Dlaczego? A no dlatego, że w końcu znalazło się w nich miejsce dla wokalistki. Mam wrażenie, że w normalnych kawałkach została ona przyduszona nadmiarem chórów, orkiestracji i gitarami. Simone jednak dużo lepiej sprawdza się w innym rodzaju muzyki. Trzymam kciuki nad tym żeby wydała jakiś akustyczny solo krążek. Co do regularnych kawałków, to czasami miałam wrażenie przesytu jakie towarzyszyło mi przy słuchaniu japońskiego metalu i tworów spod znaku visual-kei. Dobre jako opening do anime, do słuchania na co dzień: niekoniecznie. Jedynie Dancing in a Hurricane wywołuje u mnie miłe w brzuchu. No, ale fanom się pewnie narażę. Przepraszam, wiem, że to nie jest zła muzyka. Ona po prostu nie jest dla mnie.

24.11.16

Fashion Royalty - seria Katy Keene

    Jak może część z was wie, kolekcjonuję lalki, w dużej mierze mattelowskie potworki i księżniczki, chociaż po ostatnich rebootach Monster High i Ever After High jestem na nich śmiertelnie obrażona i niezwykle się cieszę, że udało mi się dostać parę Everek z pierwszej serii. Poza tym mam parę dragonów, ale to raczej temat na Płową Bestię ;)
    Niemniej ostatnio przeglądając lalkowe fora przyjrzałam się lalkom, które do tej pory nie przykuwały specjalnie mojej uwagi. Chodzi o Fashion Royalty. Te dość stylowe lale mające około 30 cm, najczęściej wychodzą w niewielkich seriach (czasami po 300-500 sztuk). W 2015 roku Integrity Toys wypuściło serię inspirowaną Katy Keene - dość frywolną królową komiksowego pin-upu.

13.11.16

Lilli Ann

     Lilli Ann, Lilli Ann. Nie ma chyba osoby, która śledząc aukcje odzieży vintage nie wpadłaby na przepiękne kostiumy, suknie i płaszcze o iście bajkowych krojach, pochodzące z przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych, opatrzone metką Lilli Ann.

źródło: myvintagevogue.com

28.10.16

W poszukiwaniu rolli idealnych

Victory Rolls, legendarna fryzura z lat czterdziestych przypominająca pozawijane na bokach głowy różki. Nazwana na cześć lotniczego manewru wykonywanego przez alianckich lotników (słyszałam też wersję, że nazywano to uczesanie tak w maju 1945), w Polsce kojarzy się raczej negatywnie, z czasem okupacji i fikuśnymi uczesaniami Niemek. Istnieje miliard tutoriali jak je wykonać, ale nie każdemu się to udaje. Między innymi bardzo długo nie udawało się to mi.
Pomagały mi wypełniacze, które można dostać w Claire's:
     Jeśli macie długie włosy, a nawet bardzo, bardzo długie włosy, to jest to pomoc nieoceniona. Z tym, że polecam z wałków ściągnąć rzepy, które niepotrzebnie powyrywają wam włosy. Bez nich, wypełniacze sprawują się o wiele lepiej. Niestety dla bardzo jasnych blondynek odpadają ze względu na to, że są ciemnobrązowe. Na moim ciemnym blondzie zbytnio się nie odcinają w sezonie zimowym, ale jak tylko słoneczko mocniej przygrzeje to włosy mi płowieją i widać, że mam na głowie jakieś gąbki.

18.10.16

Moda w okupowanej Francji i jej polskie echa - Krzysztof Trojanowski

     Przez pewien czas przeglądając różne publikacje doszłam do wniosku, że w Polsce nie da się pisać o modzie minionych dekad w sposób mądry i ciekawy. Aż tu nagle w moje ręce wpadła książka Krzysztofa Trojanowskiego. Z inną pozycją przez niego popełnioną, spotkałam się podczas studiów filmoznawczych, ale może to temat na inną opowieść (ps. też mi się podobało). Moda w okupowanej Francji i jej polskie echa to książka bardzo dobra, która zmyła mi niesmak po ostatnich lekkich czytadełkach.


11.10.16

Kamizelka na cieplejsze dni

Wraz z powrotem jesieni, która nadeszła zresztą dość intensywnie, wróciłam do robienia na drutach. Na pierwszy ogień poszła dość łatwa w wykonaniu kamizelka. Model popularny w latach trzydziestych i czterdziestych zarówno u pań jak i u panów, przy czym częściej tego typu część garderoby nosili jednak mężczyźni podczas gry w krykieta.
Kamizelkę wykonałam z włóczki Alizee w kolorach czerwonym i białym. Zajęło mi to około trzech dni, średnio po 3-4 godziny pracy dziennie. Efekty oceńcie sami:

8.10.16

Piękno bez konserwantów - Odradzam!

       Interesuję się kosmetyką. Może nie jest to mój konik jak życiorys Heydricha, czy zawiłości działania służb, na których stał czele, niemniej wydaje mi się, że mam jakieś pojęcie na ten temat. Niemniej w życiu nie zdecydowałabym się na napisanie jakiejkolwiek pozycji w tej dziedzinie. Mogę doradzić na blogu co działa w porządku, co jest bullshitem, ale są to głównie moje opinie podparte co najwyżej badaniami zagranicznych naukowców odnośnie szkodliwości, czy dobroczynności pewnych specyfików. Nie prowadzę w tym temacie własnych eksperymentów. Dzisiaj jednak nie będę recenzować bublowatego kosmetyku i wam go odradzać... 

     Dzisiaj chcę napisać o pewnej książce. Konkretnie o Pięknie bez konserwantów wydawnictwa Ciekawostki Historyczne.pl. Uh. Co prawda w epilogu tej pozycji autorka zaznacza, że nie jest chemikiem i nie jest to pozycja specjalistyczna, to i od strony historycznej nie jest najlepiej.


5.10.16

Zrób sobie płetwę

Na moim facebookowym fanpage'u parę osób pytało mnie o nową fryzurę w postaci fantazyjnej fali po jednej stronie głowy. Jak je wykonać? Niżej parę praktycznych porad.

4.10.16

Azjatyckie Kosmetyki w Retro Anturażu - Urban Dollkiss

Jakiś czas temu zdecydowałam się powrócić do azjatyckich kosmetyków. Za mną była dość długa przerwa, podczas której stosowałam kosmetyki naturalne. Do tej pory bardzo je sobie cenię i nie wyobrażam sobie zrezygnować z odżywek Lavery, szamponu z Biolaven, czy kolorówki z Alterry (dostępna w Niemczech! W Polsce nie mają ochoty jej wprowadzić i nawet długoletni pracownicy biurowi w Rossmannie nie wiedzą czemu), ale dla mojej suchej cery większość kremów na dzień i na noc była po prostu nieskuteczna. Za to doskonale spisują się u mnie kremy BB i sleeping packi made in Korea.

2.10.16

Wakacje na Północy cz. III

Wracając do lipcowych wojaży w końcu zebrałam się aby napisać o Kopenhadze, którą odwiedziliśmy dzięki uprzejmości naszych przyjaciół: Petera i Karin. Jakie mam wrażenia?
A no takie, że to miasto bardzo urocze i czyste, ale eklektyczne w architekturze i dość małe. Nie jest to typowa europejska metropolia, raczej jedno z tych mniejszych miast, które tak bardzo uwielbiam. I choć nie ma tam jakiś niesamowitych zabytków, które powodowałyby opad kopary, to secesyjne smaczki, odrobina porządnego klasycyzmu i miejscami protestancki ascetyzm, sprawiają, że wędrówka po Kopenhadze to wielka przyjemność.

14.9.16

Goerlitz po raz kolejny

    Jak już nadmieniłam ostatnio, do Goerlitz wróciłam w przeciągu tygodnia i to z bardzo prozaicznych przyczyn: miałam ochotę na wursta. O ile w Polsce nie tykam mięsa i jestem w 100% wege, to jak już zapewne wcześniej wyczytaliście w Niemczech lubię sobie zjeść padlinę. Wynika to z dwóch rzeczy: o tym jak wygląda produkcja mięsa w Polsce wiem za dużo, żeby pozwolić sobie na konsumpcję, a dwa: Niemcy mają lepszą kuchnię. Moim zdaniem, zaznaczam, ale porównując kapciowatego schabowego + papę z pyry i surówki, których pierwsza młodość bezpowrotnie minęła, do robionego na masełku sznycla na kupce podsmażanych ziemniaków z zasmażaną kapustą to sorry, ale wybieram to drugie. Generalnie nie jestem entuzjastą polskiej kuchni (co innego staropolskiej, bo warzywa z miodem, góra soczewicy i jagłów zawsze spoko). Wracając jednak: pojechałam do Goerlitz jeszcze w innym celu: chcąc zobaczyć to, czego do tej pory nie widziałam i zapuścić się w inne części miasteczka.

12.9.16

Jarmark w Goerlitz

      W ostatni weekend sierpnia w Zgorzelcu jak i w Goerlitz odbywa się wielka impreza nazywana po naszej stronie Nysy Jakubami. Upamiętnia to niejakiego Jakuba Boehme, pierwszego niemieckojęzycznego filozofa, okultystę, z zawodu szewca.
      Boehme mieszkał w dzisiejszym Zgorzelcu, zaraz przy brzegu rzeki. Miał dość spore problemy ze wszystkimi możliwymi kościołami, przez co musiał się ukrywać i opuszczać Goerlitz, bywał między innymi w Świnach czy Dreźnie i dopiero właśnie tam zdobył uznanie. Czym jednak wcześniej tak podpadł? Swoimi wizjami i swoim dziełem Aurora, czyli Jutrzenka o poranku, które o rzeczonych wizjach opowiadało. Aurora  nie zachowała się w całości do naszych czasów, pozostały po niej jedynie fragmenty. Zagadnienia, które poruszał dotyczyły w głównej mierze teologii chrześcijańskiej i powiem szczerze, że są one dla mnie umiarkowanie zajmujące.
     Na jarmark jednak pojechałam wraz z mamełę, która odwiedziła mnie we Wrocławiu, zachęcone przez moją zgorzelecką koleżankę Razjel. Wizja regionalnych piw, kiełbasek, staroci i tandety wszelakiej, jeszcze w tak malowniczym anturażu jakim jest Goerlitz, do mnie zdecydowanie przemówiła.

11.9.16

Ostatnie dni lata

    Zanim wrócę nieco w czasie i opiszę wam wizytę w Kopenhadze, postanowiłam podzielić się nieco świeższymi sprawami. Zaniedbałam nieco blogowanie, bowiem sporo podróżowałam, pisałam biografię Heydricha i pracowałam. Wydarzyło się dużo, ale opisywać nie ma komu. Może zatem, zamiast iść chronologicznie, powinnam zacząć od rzeczy najświeższych i skończyć na najwcześniejszych.


19.8.16

Wakacje na Północy cz. II

Z malowniczej Lubeki skierowałyśmy się na wyspę Fehmarn, skąd popłynęłyśmy do Danii. Nim do tego doszło czekała nas godzina jazdy przez wysepkę, w której niegdyś zakochał się Reinhard Heydrich i co w sumie powinnam opisywać na Płowej Bestii, ale pewnie znowu Rosjanie ukradną mi content, a tu nie zaglądają. Otóż Fehmarn, które ja zapamiętałam z prywatnych filmów Heydricha, Fehmarn malownicze, z cudownymi wiejskimi chatkami, starożytnymi kurhanami, koziołkami, kurczaczkami, gąskami, krówkami i sielską atmosferą zwyczajnie nie istnieje. Obecnie Fehmarn to głównie wielkie pole pszenicy. Pszenicy, która wpada do morza bez przechodzenia w plażę. Oczywiście znajdują się tam jakieś wioseczki, czy nawet mieścina Burg (zresztą bardzo ładna, ale o tym w ostatnim odcinku wakacyjnym), ale widok z okien pociągu trochę mnie załamał. Pole, pole, pole, pole....
O ile ten widok był spoko przez pierwsze 10 minut, to godzina oglądania łanów zbóż była dość nudna (Peter pięknie podsumował to zjawisko: Fehmarn is not that exciting). Wyładowałyśmy się w Puttgarden i stamtąd 45 minut płynęłyśmy promem do Rodby gdzie czekali na nas przyjaciele: Peter i jego żona Karin. W Danii podobało nam się znacznie bardziej, szczególnie malutkie, rozsiane wszędzie białe, bądź czerwone kościółki z charakterystycznymi wieżami. Równie urokliwe były długie mosty (chociaż zarówno ja, jak i sześćdzięcioparoletni Peter boimy się nimi jeździć), jeziorka, lasy, urocze miasteczka i pałacyki. Rajsko. Jedyne, co wprowadziło nas w konsternację to brak krów. Dania jest jednym z głównych eksporterów mleka, a jakoś nie mogłyśmy dopatrzeć się gdzie pasą się krowy. Nasi przyjaciele wyjaśnili nam, że krowy są z dala od dużych dróg, na dowód czego pokazali nam jedną farmę schowaną za ich wsią.

na zdjęciach była Kasia, ale prosiła by jej nie publikować, dlatego została Buką
 No właśnie, nasi przyjaciele mieszkają w quasi-dworku nieopodal miejscowości Haslev. Budynek ten wzniesiono w XIX wieku na miejscu jakiegoś starszego lokum. Całość otacza przepiękny ogród (oczko w głowie Petera) i gęsty parkan z różnych dziwnych polnych roślin i krzewów. Od frontu jest podwórze z zabudowaniami gospodarczymi i wielkim głazem (przywiezionym przez Petera). Nasi przyjaciele, również bardzo zainteresowani postacią Heydricha, ugościli nas naprawdę po królewsku i czas spędzaliśmy na rozmowach o książce i o pewnym pałacu i jego przyszłości (też temat na Płową Bestię, ale to daleka przyszłość), ale także na wycieczkach po okolicy. A było co oglądać, z Kopenhagą włącznie.

6.8.16

Wakacje na Północy cz.I

      W końcu mam chwilę żeby usiąść i napisać Wam notkę o moim wyjeździe wakacyjnym. Wyjazd ten w istocie był przekładany jakoś od zimy zeszłego roku (sic!), bo zawsze wyskakiwały jakieś dodatkowe obowiązki w Saksonii i Brandenburgii. Niemniej udało się pod koniec lipca jechać mi i Kasi do Danii i północnych Niemiec. Ale po kolei, jak do tego doszło...
w Lubece

17.7.16

Sukienka w sznaucerki i pokemony

    O Pokemonach trąbią teraz wszędzie, zupełnie jak wtedy, kiedy byłam małym dzieciakiem i namiętnie oglądałam serial. Wtedy co prawda protestowały różne dziwne organizacje kościelne, które doszukiwały się w Pokemonach treści satanistycznych, teraz wszyscy są przerażeni, bo ludzie wyszli z domu! Ci sami, którzy narzekali, że młodzież się nie rusza, nie nawiązuje znajomości poza internetem, teraz marudzą na tych, którzy w pogoni za wirtualnymi stworkami przemierzają dzielnie kolejne kilometry. A co więcej zmuszeni są do poznawania nowych osób, bo w grupie łazić raźniej, bo lure działa na więcej niż jednego gracza, przez co codziennie, o każdej porze dnia i nocy, Plac Solny i okolice zawalone są graczami.

6.7.16

Seamstress of Bloomsbury po raz kolejny i TheVintageHatShop

Na fali Brexitu przypłynął do mnie pierwszy skarb. Wiskozowa sukienka z Seamstress of Bloomsbury. Kupiłam ją przez sklep Rocknromance. Mój okaz był z wzornika, więc jego cena była o połowę mniejsza niż normalnie, do tego doszło 10% zniżki z pierwszego zamówienia, darmowa wysyłka i niski kurs funta. Zamiast 79 funtów zapłaciłam 35. Okazja życia. No i przyszła. Bałam się czym też może być tajemnicze Sample Sale i, że Sample może być jakieś wybrakowane. Nie jest. Podobnie jak każdy inny egzemplarz ciuszków z Seamstress of Bloomsbury, były elegancko zapakowane, z dołączoną saszetką z suszonymi płatkami róż. Skład to w 100% wiskoza.

2.7.16

Sobótka - pogańsko

Z okazji wolnego (jak co tydzień) piątku, wraz z Nixie Sch. od rana szykowałyśmy się na wycieczkę. Problemem jak zwykle był problem z wyborem destynacji naszej podróży. Postanowiłyśmy rozwiązać to radosnym spontanem. Poszłyśmy na przystanek PKS i busów marki Beskid, na Hallera z planem złapania pierwszego, lepszego busa i jazdy w nieznane. Bus nadjechał szybciej niż myślałyśmy i niebawem znalazłyśmy się w Sobótce.

1.7.16

Rozmiarówki - poradnik dla owsików

Nie wiem jak to się dzieje, ale kogo nie zapytam, obojętnie jakiej płci, wzrostu budowy czy wagi, ma ten sam problem co ja: Nic na mnie nie pasuje! Przy rozmiarach uniwersalnych, rozciągliwych tkaninach i oversize'ach niby nie powinno być problemów, a jednak.


25.6.16

Magister, Brexit, Shopping...

     Wczoraj wiele wydarzyło się w moim życiu i na świecie. Zaczynając od spraw globalnych to wiadomo, że wszyscy żyją Brexitem i snują kasandryczne wizje. No cóż, dobrze dla szeroko pojętych Europejczyków, w tym i Brytyjczyków, się nie stało, ale o tym wypowiedziało się już wielu dużo mądrzejszych ode mnie ludzi. Zyska na tym jedynie Rosja, a mój ogólny wniosek odnośnie całej sprawy jest taki, że odpowiednie zarządzanie tłumem, nagłośnienie medialne i populistyczne hasła mogą sprawić cuda. Propaganda swojego złotego okresu nie przechodziła wcale w latach czterdziestych, a jej okres trwa. Niemniej nie będę się tu na ten temat rozwijać.
    Przy całym tym szaleństwie Brexitowym postanowiłam skorzystać, pieczołowicie przygotowując się do zakupów na Wyspach. Pierwsza część już zrealizowana, kolejna będzie po weekendzie o ile kurs funta będzie nadal zadowalający.

23.6.16

Vintage Lingerie - Jill Salen

Nie tak dawno w celu przygotowania się do pewnej sprawy, o której być może wkrótce będzie głośno, sięgnęłam po pozycję Jill Salen zatytułowaną Vintage Lingerie.
Wygląda imponującą, prawda?

19.6.16

Niobe podrasowana

   Jak wiecie miałam mały problem z kołnierzem do jednej z moich sukienek. Jakoś się nie układał, podwiewało go i generalnie użycie do niego tkaniny merino nie było zbyt fortunne. Toteż zdecydowałam się na drastyczne cięcie.
  Niedawno nasza koleżanka, Małgosia podarowała nam całą górę pięknych vintage ubranek i dodatków. Cuda wianki, nylony, kapelusze, broszki, retro spodnie, sukienki i wiele innych. Wśród nich był bawełniany kołnierzyk. Zupełnie taki, jakiego potrzebowałam.
\

15.6.16

Moje retro ikony - Hedy Lamarr

     Hedy Lamarr to kolejna z sylwetek, którą chciałabym przybliżyć. Na świat przyszła w Wiedniu 9 listopada 1914 jako Hedwiga Eva Maria Kiesler. Jej ojciec był pochodzącym z Lwowa Żydem, dyrektorem banku. Matka Lamarr pochodziła z żydowskiej rodziny z Budapesztu, ale porzuciła judaizm na rzecz katolicyzmu.
     W drugiej połowie lat 20-tych zaczęła grywać w niemieckich produkcjach filmowych i teatralnych. W wieku 18 lat zagrała w filmie Ekstaza, będącym czesko-francusko-niemiecką koprodukcją. Ekstaza to film naprawdę niezwykły. Jest w nim sporo golizny, a także sceny damskiego orgazmu, ale nie jest to w żadnym wypadku produkcja pornograficzna. Przede wszystkim niesamowicie poetycka, lekko oniryczna, z echem niemieckiego ekspresjonizmu, który wydawał się już dawno umrzeć.
Kadr z Ekstazy

10.6.16

Moje retro ikony - Lilian Harvey

     Rozpocznę dzisiaj nowy, sądzę, że dość niedługi cykl o moich retro idolkach i idolach.
     Zaczniemy od aktorki, która niebywale oczarowała mnie swoimi rolami na ekranie, ale także niemałym bohaterstwem jakim musiała wykazać się poza filmem. Mowa o Lilian Harvey.
Urodzona w Londynie, w 1906 roku aktorka znana jest obecnie głównie z występów w niemieckich obrazach: Kongres Tańczy i Trzech ze stacji benzynowej. Oba te filmy bardzo Wam polecam, są urocze, zabawne i pełne chwytliwych, ciepłych piosenek. Niestety dość trudno znaleźć wersje angielskie, a o polskich nie ma nawet co marzyć.
źródło: http://alchetron.com/

8.6.16

Sukienka letnia - 1939 rok - Flora

    Flora - kolejna sukienka z końca lat 30-tych idealna na lato. Wzór pochodzi z niemieckiego żurnala z epoki. Flora powstawała w bólach i mękach przez długie tygodnie. Zaczęłam robić ją sama. Jednak dobór dość kłopotliwej tkaniny (mieszanka wiskozy z czymś) plus bardzo kłopotliwego wzoru z marszczeniami i skomplikowanym wykończeniem rękawów, sprawiły, że sfastrygowałam i wyszedł mi bliżej nieokreślony blob.


7.6.16

Sukienka letnia z 1939 roku - Maja

Udało się! Skończyłam kolejną sukienkę. Tym razem na warsztat wzięłam pochodzącą z końcówki lat 30-tych, dość prostą, letnią sukienkę z bufkami. Pozornie jej krój wydaje się nie być niczym skomplikowanym, ale wytłumaczę czemu tak nie jest.

2.6.16

Ząbkowice Śląskie cz. II - Kościół świętej Anny

      Nakreśliłam już nieco historię cmentarza i urban legends dotyczące tego miejsca. Ale Ząbkowice Śląskie to nie tylko piękna i mroczna nekropolia, ale także urocze Stare Miasto, przypominające zabudową piernikowe czeskie mieściny. W końcu Ząbkowice przez dość długi czas znajdowały się pod panowaniem czeskim, czego ślady do tej pory są zauważalne.
     Największy entuzjazm wywołał u mnie Kościół pod wezwaniem św. Anny. Ta gotycka, dość przysadzista budowla z licznymi dobudówkami wygląda na tle innych dolnośląskich kościołów dość skromnie, niemniej jej wnętrze kryje wiele skarbów.

31.5.16

Ząbkowice Śląskie cz. I - Stary Cmentarz

Naszych wojaży po Dolnym Śląsku ciąg dalszy. Jakoś nie udaje nam się nigdy dotrzeć do Wałbrzycha, który jest moim must see, bowiem byłam w tym mieście tylko raz, jakieś 5 lat temu i wówczas bardzo mi się tak podobało (tak!). W ten weekend po raz kolejny miałam je odwiedzić, ale jak zwykle w ostatniej chwili plany uległy zmianie i tak wylądowałam w Ząbkowicach Śląskich, mieście znanym głównie z tego, że kiedyś nazywało się Frankenstein. Niemniej, obojętnie czy były one inspiracją, czy też nie, do powstania arcysłabej powieści, która jakimś cudem wpisała się do popkulturalnego kanonu, Ząbkowice odwiedzić warto.

30.5.16

Lipsk w Boże Ciało

Boże Ciało to jest dla mnie doprawdy dziwne święto. Przynajmniej w polskim wydaniu. Z jednej strony okazja do długiego weekendu, z drugiej niemożność swobodnego poruszania się w mieście czy pomiędzy miastami. Dla osoby z innej paczki religijnej święto to jest niebywale upierdliwe. Dlatego żeby nie psuć sobie, ani innym nerwów, po prostu co roku na ten czas wyjeżdżam z Polski. Najczęściej cały dzień spędzam wówczas w jakimś archiwum, czy ze znajomymi, to kompletnie nie rejestruję tego jak ono przebiega gdzie indziej, ale tym razem zobaczyłam jak to się robi w Lipsku.

27.5.16

1935 - sukienka letnia - Niobe

Po wielu bólach, płaczu, zgrzytaniu zębami, uciekającej lamówce i niesfornymi elementami wykroju, które ginęły, udało mi się ukończyć letnią sukienkę, którą ochrzciłam Niobe. Wykrój, z którego korzystałam pochodzi z niemieckiego magazynu z 1935 roku, pełnego naprawdę zniewalających projektów (chce je wszystkie!), ale zaczęłam od jednego, który znajdował się na okładce.
Do wykonania kiecki użyłam materiału typu merino, bardzo przyjemnego, lejącego się i niegniotliwego, a dodatkowo na tyle lekkiego, że spokojnie nada się na wiosnę i lato. Merino ma jednak jedną poważną wadę: strasznie, ale to strasznie się siepie i jeśli nie macie overlocka jak ja, druga strona Waszych tworów będzie wyglądała po obrzuceniu dość dyskusyjnie.

21.5.16

Modystką nie będę...

Od dawien dawna polowałam na określony typ kapelusza, który zrobił się szalenie popularny w latach trzydziestych i czterdziestych. Kapelusik ten przypominał odrobinę dziewiętnastowieczne czepce wiktoriańskie, ale nie był tak duży i pokryty tyloma ozdobami. Że za nic nie byłam w stanie sobie takiego sprawić, bo mi je wykupowano zanim pieniądze trafiły mi z konta na paypal, to pomyślałam, że spróbuję swych sił w modniarstwie. Okazja nadarzyła się w tym roku. Pojechałam do Łodzi na warsztaty, ale z planowanego kapelusza nic mi nie wyszło. Formowanie filcu jest dla mnie po prostu za trudne i kompletnie się do tego nie nadaję. Z warsztatów wróciłam z daszkiem, który momentalnie mi oklapł i się wyprostował, a próby reanimowania go spełzły na niczym. Jego smętne zwłoki pochowałam w szufladzie. Wyglądało na to, że wymarzonego nakrycia głowy nie zdobędę nigdy.

12.5.16

Bawełniana w róże

       Dorobiłam się w końcu sprawnej maszyny. Na kwadracie z Kasią mamy ich co prawda już cztery, ale dotychczas trzy nie działały, ale po godzinach napraw udało się nam przywrócić je do życia. Niemniej i tak otrzymałam od mamełe w urodzinowym prezencie nowego, wściekle różowego Łucznika (model Alicja), po którego pojechałam na Kromera. Na razie sprawuje się bez zarzutu.

11.5.16

Spacer po Ołbinie

Wracając do weekendu urodzinowego: W niedzielę był Brzeg Dolny, w sobotę zaś spacer po Ołbinie. Tak się złożyło, że jedno z moich miejsc pracy znajduje się na Nadodrzu, właściwie nieco granicząc z Ołbinem. O ile Nadodrze znam dość dobrze, to Ołbin długo pozostawał dla mnie szarą plamą na mapie Wrocławia, a szkoda. Słyszałam bardzo wiele o secesyjnych kamienicach, których piękno skutecznie pożera czas i zniszczenia dokonywane przez mieszkańców i władze miasta. Dlatego nim to wszystko przepadnie polecam Wam: idźcie i zobaczcie na własne oczy.
To ja tamtego dnia

9.5.16

Bolków przed sezonem

Lubię mieścinę Bolków. O ile pierwszy raz odwiedziłam ją wiele lat temu z okazji Castle Party, to zawsze chciałam tam wrócić kiedy nie będzie imprezy, by zobaczyć jak miasto wygląda na co dzień. A szczerze powiedziawszy nie różni się zbyt wiele.
Ja w Bolkowie


7.5.16

Torebeczka

      Wygląda na to, że mamy w końcu wiosnę. Pewnie i tak jutro spadnie grad ze śniegiem. Niemniej wykorzystując odrobinę dobrej pogody wyszłam dzisiaj do pracy bez płaszcza. Pierwszy raz w tym roku! Ubrana byłam dość standardowo jak na siebie, ale jest jeden detal, który stanowi nowość. Jest to niewielka, skórzana torebeczka vintage zapinana na bigiel, którą dorwałam w sklepie ze starociami.

6.5.16

Wizyta w Brzegu Dolnym

W weekend przed moimi urodzinkami (25.04) miałam moc atrakcji. Mimo super paskudnej pogody wybrałam się do Brzegu Dolnego. Miejsce to od dłuższego czasu mnie interesowało. Mam skłonność do miejsc, którym stała się jakaś krzywda. A nie inaczej było z pałacem i parkiem w Brzegu Dolnym. O ile pałac został po prostu koszmarnie przebudowany po wojnie (chociaż i tak robiono co się dało) to jeden element parku nie daje mi zasnąć. Mowa o mauzoleum należącym do dawnych właścicieli posiadłości. O tym jednak później.
Ja prezentowałam się tego dnia następująco:

4.5.16

Drezno i Goerlitz

       Majówka za nami. Mimo swojej ogromnej niechęci do Drezna, za namową mamuśki pojechałam wraz z nią tam i przekonałam się, co jest nie tak, że za Dreznem nie przepadam. Szczęśliwie wcześniej zaklepałyśmy sobie nocleg w samym centrum zaraz przy Frauenkirche, bo w długi weekend Drezno było okupowane tabunami Polaków, którzy przyjechali by zrobić zakupy w Primarku. Mamuśka of course nie wierzyła mi, że na drezdeńskim dworcu Polaka rozpoznaje się po papierowej torbie z Primarka, ale w pociągu powrotnym spotkała na to żywe dowody. Szczerze mówiąc fenomenu tego sklepu w ogóle nie rozumiem. To, że coś jest tanie to nie znaczy, że trzeba to koniecznie kupować. Niemniej, wróćmy do Drezna.
Widać, że mnie to Drezno styrało
       

23.4.16

Aksamitne znalezisko

Nie kupuję często w lumpeksach. Nie wynika to z tego, że się brzydzę, czy uważam to za niegodne. Nic z tych rzeczy. Lumpeksy w swoich założeniach są bardzo dobre, jednak stosowane deratyzatory są chyba coraz mocniejsze, bo nawet po wypraniu, często założenie przeze mnie ciuszka z second-handu kończy się zaczerwieniami i wysypką. Dużo bardziej wolę nabywać rzeczy z drugiej ręki od osób prywatnych, ale rzadko kiedy w Polsce natrafiam na coś ciekawego.
W tym miesiącu udało mi się jednak upolować prawdziwy skarb na vinted. Jest to sukienka uszyta z aksamitu w kolorze bordowym. Absolutnie fantastyczna, wyglądająca jak wyciągnięta z przełomu lat 30-tych i 40-tych. I chyba rzeczywiście na ten okres datowana. Sukienka była szyta dość domowymi sposobami, o tym, że jest dość stara świadczą szwy i fakt, że do obszycia zapasów nie użyto overlocka, ani nawet ściegu overlockowego, a ktoś zapewne dłubał to ręcznie, albo na starusieńkiej maszynie. Stary zdaje się też niezwykle krótki ekspres (czy jak wolą mieszkańcy Polski poza aglomeracją łódzką suwak), metalowy, nieco pordzewiały. Wygląda na to, że trafił mi si się niezły okaz. Niestety ma on jedną, straszną wadę. To właśnie ekspres, który jest tak krótki, że nie sposób wkładać to cudo z wielkimi trudnościami.
Dziewczyna, która mi ją sprzedała musiała mnie ratować, kiedy próbowałam ściągnąć z siebie sukienkę. O dziwo nie jest ona nigdzie ciasna, ani za szczupła i leży idealnie. Z tym, że trudno się ją wkłada i zdejmuje. A wygląda tak:

18.4.16

Spódnica z Burdy - a la lata 40-te

    Moja mania szycia trwa w najlepsze. Najnowszym tworem, który wyszedł spod maszyny mojej babci (częściowo pomagała mi przy wszywaniu ekspresu i paska, bo ja nie mam cierpliwości do jej maszyny, która ma już dobre pięćdziesiąt lat i związane ze swoim wiekiem wszelakie dolegliwości) jest spódnica z Burdy z roku 2011 (chyba 1 nr o ile dobrze pamiętam), gdzie była cała kolekcja stylizowana na lata czterdzieste. Ubranka były tam różne, jedne bardziej, inne mniej udane, ale spódnica od razu przykuła moją uwagę i po prostu musiałam mieć taką samą. Zrobiłam wszystko by dobrać kolor tkaniny, tak by jak najbardziej przypominał oryginał. Chyba nie poszło mi z tym bardzo źle.
   Oto efekt prac:

8.4.16

Szyję i dziergam - spódnica nr 2, sweterek rozpinany

Narobiłam się ostatnio. Uszyłam kolejną spódnicę, o kroju z lat trzydziestych, stworzoną z tego samego wykroju co jej ciemnozielona poprzedniczka. Nic zaskakującego w sumie, ale i tak się wam pochwalę:
Jakieś dziwne zdjęcie nam wyszło, wyglądam jak ofiara fotoszopa, a jedyne co poprawiałam to kontrast.
Przejdźmy jednak do sweterka. To kolejny twór z Lanygold, która stała się moją włóczką najulubieńszą. Tym razem kolor herbaciany. Wzór swetra pochodzi z książki Stich in Time, której autorką jest Susan Crawford (zapożyczony z lat trzydziestych). Jest zapinany na siedem guzików. Wzdłuż swetra płyną warkocze. Moje pierwsze warkocze. Ich robienie jest zaskakująco łatwe. Za to jak to fajnie wygląda.
Beauty filter bez beauty filtra. Coś się robi z aparatem :D 


Co sądzicie o moich wytworach?

6.4.16

Lesbijki poszły protestować i nie mogłam dojechać do Zary - O życiowych amebach

      Utarło się, że blogerki to istoty bezrozumne. Taki plankton, bez żadnych poglądów na cokolwiek, którego zadaniem jest reklamować ubrania i ładnie wyglądać. Nie jest to jednak do końca prawda, bo są osoby, które znają się na wielu kwestiach i chcą zabrać głos w sprawach nieco poważniejszych niż nowe kolekcje w śmieciówkach (pardon sieciówkach). A popularne blogerki nie piszą o rzeczach dzielących ludzi, ze względu na to, że im się to nie opłaca. Ktoś się na nie obrazi, odlajkuje, a za tym idzie mniej wejść. Bycie ideologicznie przezroczystym jednak się opłaca.
     Należę do nich ja. Co prawda staram się unikać poruszania politycznych treści zarówno tutaj jak na Płowej Bestii, jednak niekiedy mój poziom zdenerwowania powoduje, że po prostu muszę z siebie wycisnąć co mi leży na wątrobie. Tym razem chodzi o projekt ustawy antyaborcyjnej. I owszem można mi zarzucać, że nie pisałam o wielu innych sprawach, takich jak wycinka Puszczy Białowieskiej, ostatnie newsy w sprawie elektrowni wiatrowych, aferę z Trybunałem Konstytucyjnym, afery taśmowe poprzedniego rządu, Amber Goldy i inne. To nie jest tak, że nie są to dla mnie sprawy ważne. Są i wkurzają mnie równie mocno co problem, o którym dzisiaj wam piszę.
 Ustawa antyaborcyjna jest dla mnie kuriozalna. Podobnie jak wszystkie inne kwestie, które kościół katolicki i związane z nim organizacje, chcą narzucić osobom o odmiennej wierze, tudzież niewierzące w nic. Szczerze mówiąc nie wiem, czemu mam w jakikolwiek sposób stosować się do przepisów, które narzucić próbuje mi grupa kapłanów, których bóstwa nie uznaję i nie wierzę. Sorry. Pomijając już oczywistą oczywistość jaką jest fakt, że nakazanie rodzić kobiecie, której życie jest zagrożone, jedenastolatce, która padła ofiarą gwałtu i wielu innym przypadkom, to zwykłe okrucieństwo, którego wcześniej dopuszczały się najgorsze reżimy i tyrani. Czegoś takiego, w kraju, który tak bardzo obawia się barbarzyńców stojących u bram i doniesień o gwałtach w Kolonii, gdzie co drugi Sebix pcha się do obrony kobiet, przed tym strasznym obcym, przechodzi coś takiego, a ludzi, którzy sprzeciwiają się całkowitemu zakazowi aborcji, nazywa się histerykami, nazifeministami i innymi epitetami. Łącznie ze śmiechami chichami, że feministki są brzydkie i tym sfrustrowane. Bo korwinowe kuce nie są... iksde.
      Jest to dla mnie taka skala Kosmosu, że nie ogarniam. Jak śniady gwałci to źle, ale jak gwałci biały, to już powstało życie święte. Szkoda, że przestaje być świętym jak już wyjdzie z brzucha. Jak urodzi się niepełnosprawne umysłowo i wyprasza się je z kościoła podczas mszy, albo nazywa lemurkiem.
Ale największe kuriozum spotkało mnie pod własnym dachem. Po powrocie do domu w niedzielę, razem z Kasią miałyśmy nieszczęście słyszeć rozmowę naszych współlokatorek, które, bądźmy szczerzy, są typowymi pustymi laskami. Ale teraz przegoniły same siebie i wszystko co do tej pory słyszałyśmy w sprawie zaostrzenia prawa aborcyjnego: Boże, głupie lesby robiły protest i nie mogłam dojechać do Renomy do Zary po bluzkę. 
Zgniłam.
      Poziom świadomości tego, co się wokół dzieje, level over 9000. Niestety biernych ignorantów jest bardzo wielu. I przez takie barany trudno zatrzymać kolejne pomysły rządu, jakikolwiek by on nie był. Nie jestem ani specjalną fanką PO, ani PIS i w przypadku obu ugrupowań mam ogromne zastrzeżenia.
     Dam wam tylko radę: nie bądźcie takimi laskami. Warto wiedzieć, co się dzieje w kraju i na świecie, chociaż to wielokrotnie rzeczy straszne i kuriozalne. Ale lepsze to, niż narzekać, że nie dostało się kawałka szmaty zszytej za marne grosze w głodującym Bangladeszu. A potem płakać, że jest się w zagrożonej ciąży z gwałtu. Nie dajcie się zabić.
I'm out. Zostawiam was z moją facjatą, jak każda prawdziwa blogerka.
Zdjęcia z Gołuchowa w uszytej przeze mnie (i częściowo babcię, bo maszyna dostawała wścieku, ale o tym pisałam) spódnicy.

Jak Wam jest super smutno z powodu tego, co się wyrabia, to polecam wam dwa fajne filmy, które ogrzewają serduszko: Shankar Dada Zindabad (wersji oryginalnej w hindi nie widziałam, podobno lepsza) i Bajrangi Bhaijaan. Może i oba naiwne, ale naprawdę, robi się po nich lepiej.

26.3.16

Spódnica z lat trzydziestych

Po drutach i szydełku przyszła droga na kolejną umiejętność: szycie. Od wielu lat chodziło mi po głowie żeby nauczyć się szyć, ale nie miałam ku temu sposobności. Zapisałam się więc na kurs w pracowni A tu się szyje! we Wrocławiu. Oczywiście, podobnie jak w przypadku drutów nie mogłam zacząć od czegoś banalnego. Postawiłam na spódnicę z wysokim stanem z klinów, krój niezwykle popularny w latach trzydziestych. Jak mi poszło?


21.3.16

Prosto z lat czterdziestych - sweterek Miętus

    Minął kolejny tydzień i wzbogaciłam się o kolejny sweterek. Powstał z dwóch motków Lanygold w kolorze brudnomiętowym. Wzór zaczerpnęłam z bloga Vintage Knitting Files . Oryginał pochodzi z lat 40-tych, z brytyjskiego magazynu poświęconego robótkom ręcznym. Oryginał najprawdopodobniej był w kolorze brązowym, przyozdabiały go dwie zapinki. Nie mogłam nigdzie znaleźć tego typu zapięć dlatego na razie moja wersja prezentuje się tak:
Bufki dopchnęłam dwoma poduszkami do ramion, bo bez nich, mimo wykonania wszystkiego zgodnie z instrukcją, wyglądałam jak rosyjska zapaśniczka prosto z tajgi. Niestety, ale ubrania z lat 40-tych prezentują się bez wszelakich wypełniaczy, dość niewyjściowo. Poduszeczki to jednak wydatek rzędu 5 zł i dostać je można w każdej pasmanterii. Efekt ich zamontowania jest naprawdę jak z epoki.
Jak się wam podoba?