4.5.16

Drezno i Goerlitz

       Majówka za nami. Mimo swojej ogromnej niechęci do Drezna, za namową mamuśki pojechałam wraz z nią tam i przekonałam się, co jest nie tak, że za Dreznem nie przepadam. Szczęśliwie wcześniej zaklepałyśmy sobie nocleg w samym centrum zaraz przy Frauenkirche, bo w długi weekend Drezno było okupowane tabunami Polaków, którzy przyjechali by zrobić zakupy w Primarku. Mamuśka of course nie wierzyła mi, że na drezdeńskim dworcu Polaka rozpoznaje się po papierowej torbie z Primarka, ale w pociągu powrotnym spotkała na to żywe dowody. Szczerze mówiąc fenomenu tego sklepu w ogóle nie rozumiem. To, że coś jest tanie to nie znaczy, że trzeba to koniecznie kupować. Niemniej, wróćmy do Drezna.
Widać, że mnie to Drezno styrało
       

O ile naprawdę kocham całą Saksonię z jej folwarkami, pagórkami, secesją, gotykiem i wczesnym barokiem, to architektonicznie Drezno wygląda jak przybysz z innej bajki. Złoto, rokoko, bogactwo część główna. Stylistycznie nie jest to moja bajka. O ile Nowe Miasto daje radę, gdyby nie to, że w okresie DDR powstawiano mnóstwo brzydkich plomb, to Stare Miasto jest definicją tego, co mi się w architekturze nie podoba. Dlatego miałam trochę mękę pańską. Wyjmując wiosenny jarmark. Jarmarki niemieckie to moja wielka miłość. Tanie i dobre jedzenie, w ogromnych ilościach, smażone na hektolitrach tłuszczu ziemniaczki, a do tego dobre piwko (albo na zimę grzane wino, które zwala z nóg) i przecudnej urody kiczyk w formie figurek, serwetek, dzbanuszków, lokalnych zespołów i innych radosnych rzeczy, to coś, co ucieszyło mnie znacznie bardziej, niż kolejny wymysł saksońskich królików. Całkiem do rzeczy jest też Galeria Starych Mistrzów (czy dawnych?), tylko, że w istocie powinna się nazywać Łukasz Cranach i przyjaciele, bowiem to ten twórca dominuje. Jak ktoś go ciężko fangirluje, to zdecydowanie nie zmarnuje swoich pieniędzy. Mi do gustu rzecz jasna przypadł najbardziej Durer, chociaż było go skandalicznie mało i pani Hoffmann (ale to całkiem inna epoka). Niestety nie mogłam się zbytnio skupić, bo tabuny Polaków próbowały mnie zadeptać, przy okazji komentując, że mam broszkę jak Szydło.

         Oj męczące to było. Drugiego dnia udałyśmy się z mamełę na Neustadt. Jakoś tam odżyłam. Jest tam bez zadęcia i przy ładnej pogodzie mi się tam bardzo podobało. Mimo informacji o zalewie uchodźców i neonazistów i neonazistowskich uchodźców, to jakoś znowu nie miałyśmy do nich szczęścia w Niemczech (w ogóle odkąd wybuchł tak zwany kryzys imigrancki to jak na złość osób o ciemniejszym odcieniu skóry widuję podczas moich podróży niewielu i najczęściej są to Hindusi). W Neustadt oddałam się szałowi zakupowemu. To znaczy poleciałam z mamełę do Lady Yule i siedząc tam z dobre pół godziny wyszłam z piękną torebką z Banned. Pan ze sklepu mnie poznał po blogu, bo o Lady Yule jakiś czas temu Wam pisałam. To było bardzo słodkie.
       Z Drezna ruszyłyśmy do Goerlitz. Kocham Goerlitz z jego magicznym klimatem, Złotą Maryjką, kamieniczkami i sklepami ze starociami. Siedziałyśmy tam od 14 do 19 i zeszłyśmy wszystko, prócz Grobu Pańskiego. Przy okazji nabyłam trochę staroci i jak każdy szanujący się Polak zrobiłam zakupy w DM-ce. No i straciłam fleka, bo zjadł go bruk. To znak, że tam wkrótce wrócę. Aj, a jest do czego. Jakie to jest cudne miejsce. Każdemu polecam.
W Goerlitz wróciłam do żywych


No comments:

Post a Comment