2.10.16

Wakacje na Północy cz. III

Wracając do lipcowych wojaży w końcu zebrałam się aby napisać o Kopenhadze, którą odwiedziliśmy dzięki uprzejmości naszych przyjaciół: Petera i Karin. Jakie mam wrażenia?
A no takie, że to miasto bardzo urocze i czyste, ale eklektyczne w architekturze i dość małe. Nie jest to typowa europejska metropolia, raczej jedno z tych mniejszych miast, które tak bardzo uwielbiam. I choć nie ma tam jakiś niesamowitych zabytków, które powodowałyby opad kopary, to secesyjne smaczki, odrobina porządnego klasycyzmu i miejscami protestancki ascetyzm, sprawiają, że wędrówka po Kopenhadze to wielka przyjemność.



Podróż zaczęliśmy od pałaców królewskich. Tak, znajdują się one na sporym placu, którego centrum zajmuje pomnik jednego z duńskich królów na koniu. Podobno ów pomnik jest najpiękniejszym pomnikiem konnym na świecie, a to ze względu na to, że artysta, przede wszystkim zajmował się latami obserwowaniem koni. Pałace królewskie w liczbie czterech, są do siebie bliźniaczo podobne i nawet rodowici Duńczycy nie są w stanie ich od siebie odróżnić. Czemu są aż cztery? Dlatego, że poprzedni pałac, sztuk jeden spłonął i król pozbawiony lokum otrzymał do swojej dyspozycji cztery budynki od swoich najbliższych współpracowników. Stało się to jakoś w osiemnastym wieku, ale zostało do tej pory. W jednym z pałaców mieści się muzeum rodziny królewskiej, gdzie można obserwować poszczególne wnętrza i przedmioty pozostałe po władcach. Co mnie zaskoczyło, to to, że praktycznie nie ma tam żadnego przepychu i równie dobrze sale, które zwiedzaliśmy mogły znajdować się w domu bogatej klasy średniej. Polscy magnaci spojrzeliby z politowaniem, ale dla mnie sama elegancja poszczególnych przedmiotów robiła większe wrażenie niż tony złota i epatowanie bogactwem.
Nieopodal pałaców znajduje się kościół, który miał być największy w Danii, ale zabrakło na niego pieniędzy i stoi sobie taki niezbyt duży w stylu klasycystycznym. I choć Duńczykom się podoba, to na nas nie zrobił większego wrażenia. Efekt wow wywołały za to przyportowe, kolorowe i urocze kamieniczki i knajpki znajdujące się przy jednym z kanałów. Ceny za dania były co prawda powalające i raczej chciałyśmy uniknąć stołowania się tam, ale nasi przyjaciele byli nieugięci i postawili nam obiad w postaci pajdy z krewetkami. Rozpływało się to wszystko w ustach, ale jak zobaczyłyśmy, że jedna taka kosztowała na nasze około 150-170 zł to zrobiło nam się głupio. Najdroższy posiłek mojego życia.
Dalej ruszyliśmy na Starówkę, gdzie po drodze zahaczyłam o sklep Lola Ramona z retro bucikami. Pooglądałam i nawet jeden model wpadł mi w oko, ale wolałam zachować hajsy na wypadek problemów z powrotem. W centrum Kopenhagi główną atrakcją jest jedna z wież przykościelnych, na którą jeden z carów wjechał wozem konnym. Rosyjska fantazja.
Oprócz tego Stare Miasto pełne jest cudownych, secesyjnych kamienic, z których każda wygląda po prostu magicznie.

No comments:

Post a Comment