11.4.18

W T-barach przez Świat - I - Szczepanów - Kościół + Krypta - Gola Świdnicka

    Zaraz po niedzielnym Targu Staroci w Świdnicy udało mi się namówić moją towarzyszkę niedoli do  spenetrowania mauzoleum widocznego zaraz przy miejscowości Szczepanów, na drodze między Wrocławiem a Świdnicą. Wycieczka się jednak na tym nie skończyła. 

   Może po mnie nie widać, ale mam duszę piechura. Rodzice od najmłodszego ciągali mnie na długie wędrówki (na przykład 30 km nad Morskie Oko z pięciolatką. Dzięki załatwiliście mi traumę do końca życia i nienawidzę Tatr), co sama potem kontynuowałam jak podrosłam. Oczywiście musi być classy and sassy, backpakierka, ładowanie na siebie wielkiego plecaka, brak mycia się i paskudne trapery nie wchodzą w grę. Mogę spokojnie przejść z 30 km bez tego, za to w zdezelowanych butach z Deichmanna i epokowych kieckach. Da się i jest całkiem przyjemnie. W lolicie i litach na nogach nomen omen też się da iść ze Zgierza do Ozorkowa i wrócić, ale to inna historia.
  Mauzoleum obserwowałam już jakiś czas. Znajduje się ono pomiędzy polami, w środku małej leśnej wysepki, ale już z trasy widać zarys potężnej konstrukcji. Początkowo myślałam, że to wieża, ale jak się okazało nie. To krypta. Zdezelowana i zniszczona, ale do tego dojdziemy.
  Wracając ze Świdnicy wysiadłyśmy w Szczepanowie, przy niegdysiejszej stacji kolejowej, nomen omen noszącej jeszcze ślady dawnego piękna. Miejscowość znajduje się niemal u stóp Ślęży. Są w niej ruiny pałacu pięknie położonego nad stawem, nieco dalej mieści się Ślężański Młyn, ale dla mnie najbardziej zajmujący był stary kościół otoczony solidnym murem. Kościół po raz pierwszy wzmiankowano w 1335 roku. Obecną formę przybrał w drugiej połowie piętnastego wieku. Jest dość niewielki i jego nader skromna elewacja nie wskazuje na to, jak interesująco jest w środku. Oglądając zdjęcia polichromii z XV wieku zapragnęłam zobaczyć je na żywo. Jak się okazało około godziny 13:00 już nikogo nie było i drzwi choć uchylone były zakratowane. Nici z oglądania malowideł. Po bandycku trzeba było sforsować mur, przeskakując przez niego. Tak, byłam w wąskiej sukience z lat trzydziestych i obcasach i nie, nie podarłam sobie rajstop, ani żadnej części garderoby.



  Z pewnym uczuciem niedosytu postanowiłyśmy udać się w kierunku krypty wiedząc już, że to co zastaniemy będzie ciężkie do strawienia. Dojście tam wymaga trochę wysiłku, nie prowadzi tam żadna polna droga i trzeba przebiec przez trasę Wrocław-Świdnica, przeskoczyć duży rów i przejść się nieistniejącą miedzą, a potem przecisnąć przez krzaki. Naszym oczom ukazuje się okazały budynek dawnego mauzoleum rodziny von Lieres und Wilkau, która żyła w Szczepanowie aż do końca wojny. Jak się okazuje polna droga kiedyś istniała, ale została zlikwidowana, a na miejscu czeka na nas mnóstwo rozkopanych grobów członków rodziny, stosy puszek po piwie i opakowania po innych napojach alkoholowych raczej niższej, niż wyższej półki, do tego standardowo mnóstwo całkiem świeżych śmieci, których smrodu nie potrafią zneutralizować piękne polne fiołki. Miejsce jest bardzo urokliwie, ale dramatycznie zaniedbane i przykro patrzeć, że nikt się nim nie zainteresuje i nie podejmie żadnych prób wyczyszczenia go (następnym razem wrócę z workami na śmieci i uprzątnę co się da, serio wstyd i hańba). Podobnie decyzja o zlikwidowaniu drogi wydaje się dziwna i taka polacka... No nic, mnie to nie zniechęci. Generalnie jak słyszę narzekania obecnych mieszkańców Dolnego Śląska na to co Ukraińcy robią z polskimi cmentarzami mam ochotę wziąć ich na jeden z cmentarzy pod ich rodzinnymi wiochami i zapytać, co oni robią. Odruch wymiotny.







Z tego przykrego, acz nadal pięknego miejsca pełnego melancholii ruszyłyśmy dalej z nadzieją do dobicia się do drogi Szczepanów-Gola Świdnicka. Trzeba było iść polem. A można było zachować drogę, to byśmy go nie podeptały podobnie jak stado saren, które przebiegło nam przed nosem. Chytry dwa razy traci. Idąc sobie tak radośnie natrafiłyśmy na duży metalowy młotek leżący sobie tak o na środku pola.


Przy kolejnym mijanym polu znalazłyśmy szczątki miedzy, którą doszłyśmy do drogi wiodącej do kopalni granitu. Stamtąd dojrzałyśmy wieżę kościelną. Cywilizacja w oddali wydała nam się interesująca, a jak już byłyśmy blisko to czemu nie iść dalej. Tym sposobem doszłyśmy do Goli Świdnickiej. Miejscowość pełna uroczych, acz trochę rozwalających się folwarków, z murowanym kościółkiem, niestety również zamkniętym. Najbardziej interesujący był dla nas dwór.

   Murowany budynek wzniesiono w latach 60-tych XIX stulecia. Jego lata świetności już przeminęły, czym mieszkańcy chyba niespecjalnie się martwią. Oczywiście zamiast zainwestować w naprawę dachu czy elewacji lepiej kupić parę aut, satelitę i wymienić okna na totalnie niepasujące plastiki, a drugiemu skrzydłu pozwolić rozwalić się na dobre. Dzień dobry Polsko. Z Goli wróciłyśmy pieszo do Szczepanowa po drodze mijając cmentarz, na którym zachowało się parę niemieckich nagrobków. Przemaszerowałyśmy około 8 kilometrów.
  Miejsca bardzo urokliwe, pięknie położone, a jednak nie da się nie zauważyć, że zaniedbane i to nie tyle przez brak środków i możliwości, co przez głupotę, może jakąś podłość nawet. Wielka szkoda.
  Jeśli wpis się podobał, będę szczęśliwa za małą kawę.

2 comments:

  1. Bardzo i się podoba że piszesz nie tylko o retro stylu ale o takiej zabawnej mini - retro turystyce. Która wydaje sie też jakby z innej epoki. No i oczywiście zgadzam sie - styl trzeba trzymać zawsze, Ja nawet do ogródka pielić idę w perłach ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. A dziękuję :D
      Odnośnie tego, że trzeba go big or go home, wzięło mi się to, jak w podstawówce czytałam tekst w internecie o byciu prawdziwym gotem. Podawano tam czemu należy zawsze nosić czarne gacie do całości. Otóż: jak potrąci auto, stanie się wypadek i wezmą nas do szpitala to słabo będzie, jak się okaże, że pod tonami czarnych falban są mało stylowe gacie w paseczki :D

      Delete