18.8.18

Znów w Goerlitz

Strasznie się zakochałam w tym miasteczku. Chyba dało się zauważyć wertując tego bloga. Ostatnią okazją, by odwiedzić słoneczne Goerlitz był 15 sierpnia. Może i mało patriotycznie, ale ze względu na cyrki i pozwolenia na marsze ONR, czy innych Pokemonów, wolę spędzać wszystkie święta państwowe poza granicami naszego kraju.

Goerlitz, które jest dwie godziny drogi pociągiem nadaje się do takich eskapad idealnie. Wyjazd nie rujnuje portfela, a zawsze jest coś nowego do zobaczenia. I do spróbowania. Podczas wycieczki zajrzałyśmy do Cafe Herzstueck, bardzo uroczego miejsca, które już Wam polecałam. Jeśli macie ochotę na klimat w stylu retro: stare fotele, ozdobne sofy, wielkie abażury, ale też mnóstwo rękodzieła i przepyszne ciasta i kawy, także w wydaniu wegańskim, to zdecydowanie powinniście się tam skierować. W tygodniu najczęściej otwarci są od 11 albo 12, dlatego, jeśli jedziecie pierwszym pociągiem bezpośrednim do Goerlitz (relacja Wrocław-Drezno) to trochę sobie poczekacie, ale w tym czasie możecie przecież iść do kościoła św. Piotra, czy zwiedzić Muzeum Śląskie, albo barokową kamienicę, gdzie oprócz muzeum mieści się także bardzo stylowa biblioteka. Jest rzecz jasna także Grób Pański, inne kościoły, w którym jeden, na górnym rynku, kryje w swoim środku wyjątkowy, gotycki ołtarz ze złotą Madonną. Atrakcją są też wieże, pozostałości po dawnych obwarowaniach, piękny budynek teatru, handlowa aleja prowadząca na dworzec, ale także bardzo liczne sklepy z antykami.

Ten słodki psiak wylegiwał się przed sklepem z antykami swojego pana, sama słodycz




Można w nich znaleźć dosłownie wszystko i zadowolą fanów i fanki militariów, porcelany, starych magazynów i książek, znaczków, kolejek, biżuterii... ale także ubioru. Co prawda nie ma w Goerlitz vintage shopu z prawdziwego zdarzenia, ale w wielu spośród tych fascynujących miejsc upchanych w wielobarwnych kamieniczkach, czy dawnych piwnicach, można znaleźć elementy dawnej garderoby. Czy to bawełniane fartuszki i koszule nocne, czy dawne stroje ludowe z początku wieku... ale także secesyjną bluzkę.
Za 20 euro udało mi się takie cudo upolować. Było w dość dobrym stanie, za wyjątkiem rozdarcia z jednego boku, które udało mi się przyszyć no i nieszczęsnych wstawek z białego jedwabiu, które były już tak pokruszone, że nie zostało mi nic innego niż je nie tyle odpruć, co po prostu dotknąć i patrzeć jak znikały w rękach przemienione w wiór. No cóż, podszyjemy czymś innym. Zdjęcia bluzki wstawię za jakiś czas, jak zdobędę do niej spódnicę, bo chwilowo po prostu nie mam na nią dołu, a na mój manekin się nie mieści. Za to jak ktoś dysponuje i pożyczyłby mi na sesję zdjęciową czarną spódnicę stylizowaną na rok 1912 albo trochę później - koleżance z grupy Krynolina, udało się bardziej precyzyjnie wydatować bluzkę, niż mi - to byłabym zobowiązana. Rzecz jest tak ładna, że wypada, żeby miała naprawdę porządne zdjęcia.
Swoją drogą: nieoceniona na wyjeździe była piękna torebka z lat pięćdziesiątych, jaką sprezentowała mi pani Charlotta. Kuferek pomieści naprawdę wszystko a do tego jest lekki jak piórko. :) Dziękuję!












Podobał się Wam wpis? Będę bardzo wdzięczna za kawę.

No comments:

Post a Comment