27.8.18

Mój Vintage - Turkusowa wełna


Ostatni weekend sierpnia spędziłam wraz z Kasiełą i znajomymi w Halle na Laternenfest. I chociaż ze względu na suszę w okolicach Soławy odwołano nam fajerwerki, to udało nam się dość dobrze odpocząć, a także zdobyć parę perełek. Jedną z nich jest wełniana, rozkloszowana sukienka z lat pięćdziesiątych, w kolorze turkusowym, wyszywana w różowe róże.

Ten cud, który chyba nie do końca dobrze ze mną współpracuje, udało się nam odnaleźć w Lipsku, w jednym z tamtejszych second-handów. Cena była doprawdy symboliczna, szczególnie, jeśli brać pod uwagę, że ubranko jest naprawdę w bardzo dobrym stanie. Jedyną wadą jest poplamiona i podziurawiona podszewka, jednak to jest siłą rzeczy zupełnie niewidoczne z zewnątrz.
Sukienka jest uszyta z bardzo ciężkiej wełny, pod którą, do osiągnięcia charakterystycznego dla epoki klosza, należy włożyć dwie, czy nawet trzy halki. Zastanawiacie się pewnie, czy suknia gryzie? Zapewne tak, na szczęście podszewka skutecznie odgradza ciało od bycia podrapanym. Nie we wszystkich wełnianych sukienkach z dawnych lat taki myk zastosowano. Podszewki nie były szczególnie popularne do lat pięćdziesiątych. Oczywiście, zdarzały się, ale ich funkcję spełniały inne części garderoby, to jest: halki, ale też gorsety, których nie zaprzestano wcale nosić w latach dwudziestych, czy różnego rodzaju koszulki i podkoszulki.

Z tyłu zapinana jest na długi, metalowy suwak. Jej pochodzenie trudno ustalić, oprócz tego, że jest to wyrób europejski – informuje o tym mała, bawełniana metka z napisem 40 – wskazującym na rozmiar ubranka. Nijak nie ma to przełożenia na dzisiejszą 40-tkę. Sukienka ma około 90 cm w biuście 66 cm w pasie! Dlatego jak ktoś pyta mnie czy Kasiełę o rozmiar ubrań w Breslauerin, to jesteśmy dość niechętne, by szacować, czy jest to S, M, L, albo 36-38-40-42 itd. Rozmiarówki są tak kompletnie od siebie różne, nie wspominając o tym, że na przestrzeni lat ulegały one zmianie, tak, że jak ostatnio porównałam swoją starą lolicią koszulę z Orsay, kupioną około 2007 roku, miała rozmiar 38, mając 88 cm w biuście 66 cm w pasie, przy czym obecnie sukienka z Orsay Kasieły, rozmiar 36 ma 90 cm w biuście, 73 cm w pasie. Ta sama firma, 11 lat różnicy. Taka dygresja odnośnie tego, by jednak ufać centymetrom i calom. One od lat są niezmienne i zaoszczędzą Wam wielu rozczarowań podczas zakupów, szczególnie takich internetowych.

Wracając jednak do tej ślicznej sukienki, to bardzo mnie kusi by trochę ją na siebie zwęzić, ale materiał jest tak gruby, jak na zimowy płaszcz i moja maszyna nie da sobie z tym rady. Sama sukienka jest po prostu obłędna i na pewno ogrzeje w niejeden jesienny dzień. Co do tego, skąd może pochodzić, to zdaje mi się, że mogą być to kraje skandynawskie. Obok tej ślicznotki, wisiała ołówkowa, także wełniana sukienka ołówkowa mająca metkę. Ołówkowa, chabrowa sukienka pochodzi za to z Danii.


 Niewykluczone, że rozkloszowana jest jej jakąś siostrą, na co dodatkowo może wskazywać wykończenie obu ubranek. Trudno jednak orzec. Nie da się jednak ukryć, że sukienki są spektakularne. Wełna, z której są zrobione, przetrwała długie dziesięciolecia, podczas których wyraźnie były one używane. Są naprawdę świetnej jakości, co trudno powiedzieć o poliestrowych płaszczykach i akrylowych sweterkach, które, nie ukrywajmy, są raczej na jeden, góra dwa sezony.

Niestety wełna ma swoje wady. Pranie w pralce jest oczywiście wykluczone. Ten cud nie sprawdzi się raczej podczas letnich upałów. Na całe szczęście przyszło ochłodzenie. Co poniekąd stanowi odpowiedź na pytanie: Co kobiety kiedyś nosiły jesienią i zimą? No właśnie tego typu sukienki w towarzystwie swetrów, czy bolerek.

Podobał się wpis? Będę bardzo wdzięczna za kawę.

4 comments:

  1. Sukienka jest śliczna:))i ta chabrowa również bardzo mi się podoba:))Pozdrawiam serdecznie:))

    ReplyDelete
  2. Piękna jest ta sukienka - i w ogóle to fantastyczny pomysł z wełną - w końcu nie zawsze przecież panują upały ;)

    ReplyDelete