8.11.15

Guerre et Paix

    
     Bardzo lubię muzykę barokową. Odpowiada mi w niej praktycznie wszystko, a dodatkowo wpływa ona pozytywnie na moje samopoczucie. Nawet podczas słuchania rozrywki, zawsze cieszy mi się ryjek, jak wyłapię jakieś barokowe elementy (stąd moja wielka miłość do Rhapsody). Mam też tendencję do tego, by za wszelką cenę przenosić swoją fascynację dalej. Nie mam pojęcia czemu wielu słuchaczy odgradza się murem od wszystkiego co nie jest muzyką rozrywkową i uważa, że skoro słucha Hansa Zimmera i melodyjek z trailerów, to wie co to muzyka poważna. Albo epicko, albo w ogóle. Pomyślałam, że mogłabym zaproponować coś, co nie jest nieskładnym dudnieniem orkiestry, a dostarcza dreszczyku emocji. Moją propozycją jest album Guerre et Paix Jordiego Savalla.

 
      Savall zebrał na niego prawie 50 utworów z lat 1614-1714. Kompozycje pochodzą z każdego zakątka Europy. Doskonale oddają atmosferę burzliwych czasów wojny trzydziestoletniej, wojny o sukcesję hiszpańską i wojen z Imperium Osmańskim (przepiękne wschodnie marsze!). Mikstura różnych kultur i dźwięków, marszy i pieśni jest naprawdę doskonale dobrana. Styl Savalla jest bardzo rozpoznawalny, znam ludzi śmiertelnie na niego uczulonych, którym wszędzie pobrzmiewa rzekoma katalońskość, jednak moim zdaniem ta lekka ludowość dodaje całości uroku. Jest to na pewno mniejsze zło (jeśli w ogóle kategoryzować styl Savalla jako coś złego), niż nadmierne wygładzenie baroku, który często zostaje sklasycyzowany do tego stopnia, że nie da się go słuchać (kto z nas nie słyszał spaskudzonego przez Brytyjczyków Haendla, niech pierwszy rzuci kamieniem). U Savalla całe szczęście barok brzmi jak barok.
     Do gustu najbardziej przypadło mi wykonanie Zion spricht: Der Herr hat mich verlassen autorstwa niezwykłego kompozytora Johanna Hermanna Scheina. Od razu po wysłuchaniu całości albumu Savalla przesłuchałam twórczość Scheina. Coś niebywałego. Rzecz jasna, podobnie jak wszyscy (naprawdę wszyscy) moi ulubieni kompozytorzy, pochodził on z Saksonii. Również zachęcam do przesłuchania jego twórczości. Zwróćcie proszę uwagę na Israelsbrünnlein.

Wróćmy do Savalla i Wojny i Pokoju. Warto zwrócić uwagę na początkowe utwory, dynamiczne, orientalizujące, ciekawe. Piękny jest także hymn Katalonii. Słabszymi punktami moim zdaniem są kompozycje francuskie. Nie jestem wielką fanką, są trochę zbyt wypolerowane i fikuśne. Brakuje im pewnej duszności, za którą cenię sobie barok. Wydaje mi się, że album też trafi do niedzielnego słuchacza rozkochanego we współczesnej muzyce z blockbusterów. Utwory w większości są dość krótkie i nie powinny męczyć niewyrobionego ucha. Wyjątek może stanowić wieńczący album haendlowskie (i przepiękne) Jubilate Deo. 
      Nawet jeśli album Savalla nie przypadnie Wam do gustu, to przynajmniej będziecie wiedzieli, jak ongiś brzmiała epicka muzyka. Swoją drogą, nie denerwuje was ta kalka językowa z angielskiego? Bardzo łatwo dokleiła się do naszego języka. Epickie stało się słowem wytrychem, które pomału wypiera wzniosłe, potężne, przygodowe i szereg innych wyrazów. Trochę szkoda, ale no cóż, tak jak ewoluowała muzyka, z której obecnie zostało jedynie bezładne dudnienie rodem z Incepcji, tak samo ubożeją nam języki. 

No comments:

Post a Comment