25.6.17

Mój Vintage - Orientalna Parasolka

Zazwyczaj piszę tutaj o ubraniach, bo powiem szczerze, że o dodatkach mam dość blade pojęcie, jednak jest w mojej kolekcji pewien bardzo piękny przedmiot, który powinien trafić na bloga. Mowa o parasolce z drugiej połowy lat dwudziestych.


     Ta dość podniszczona pięknotka trafiła w moje ręce jakiś czas temu na Targach Staroci w Kłodzku, na których znalazłam się całkiem przypadkowo. Od razu rzuciła mi się w oczy i wiedziałam, że wróci ze mną do domu. Zapłaciłam za nią  jedynie 45 zł.
     Parasolka pochodzi z lat dwudziestych, a przynajmniej tak udało mi się ustalić dzięki lekturze książki Anny Sieradzkiej "Moda w Przedwojennej Polsce", gdzie na jednej z fotografii znajduje się bardzo podobna parasolka.
Zdjęcie z książki Anny Sieradzkiej "Moda w przedwojennej Polsce"
Kształt ten sam, budowa także, rączki nieco się od siebie różnią, inny jest także, rzecz jasna, wzór tkaniny. Obie pełniły funkcję  przeciwsłoneczną, chociaż, podobnie jak epokowe okulary przeciwsłoneczne, były raczej elementem dekoracyjnym niż rzeczywistą ochroną. Nie miały żadnych filtrów UV, a cienkie pokrycia zatrzymywały dość skromną część słonecznych promieni. Tego typu parasole wykonywano z jedwabiu, czasem wiskozy, ale częściej z bawełny.
     Moja ma właśnie bawełniane pokrycie, na którym widzimy Chińczyków płynących łódkami, za plecami których znajdują się mostki, bujna roślinność i świątynie. Wzór jak najbardziej epokowy. W latach dwudziestych, podobnie jak w poprzednich dekadach, fascynacje Orientem były nadal bardzo silne.

         Część wzorów wykonano złotą farbą, która do tej pory pięknie mieni się w promieniach słońca. Jednak przed jego promieniami wolałabym parasolkę raczej chronić, dlatego dość rzadko wychodzę z nią na miasto, w obawie przed wyblaknięciem materiału, który jest dość mocno nadwyrężony przez upływ czasu.
       Pokrycie parasolki ma parę dziurek, które zabezpieczyłam przed powiększaniem się, lakierem do paznokci (doskonała metoda na oczka w pończochach i na rozchodzący się materiał w wiskozowych ubraniach). Rdzawych plam nie próbowałam usuwać- materiał był wystarczająco często nadwyrężany by cudować na nim z jakąkolwiek chemią inną niż łagodny szampon z Biolavenu-a i to zaaplikowałam bardzo ostrożnie w obawie przed zniszczeniem parasolki. Co do samej rączki (najprawdopodobniej bakelitowej) i mechanizmu, to zachowały się one w świetnym stanie i spokojnie będą służyć kolejne lata.
    Parasolka zagrzała sobie miejsce w moim sercu i ze mną na pewno zostanie, tym bardziej, że jest bardzo efektownym gadżetem i ma za sobą kawał przebytej historii. 

No comments:

Post a Comment