6.2.17

Klasyka klasyki

      Czasem mam ochotę na mega klasyczny zestaw, który wyglądałby jak strój stenotypistki. Dlatego uwielbiam wszelkiego rodzaju spódnice syreny sięgające za kolano, a także białe koszule. Ale, ale: Koszula u mnie musi mieć jakąś formę bishop sleeves, które były niezwykle popularne w latach trzydziestych i czterdziestych. Teraz w pewnej formie wróciły do łask. No właśnie, ale jest z nimi pewien problem.


      Tak zwane koszule-mgiełki nie są w ogóle taliowane, przez co upychanie ich pod wąską spódnicę kończy się albo zawiniętym w rulon pierogiem na wysokości bioder, albo, po niecałej godzinie pampuchem w okolicy talii. Oczywiście problem ten można rozwiązać poprzez odpowiednie wszycie zaszewek, jednak miło mieć chociaż jedną koszulę (zdecydowanie najlepiej mieć ich jak najwięcej), która nie stanie się ofiarą naszego domorosłego talentu krawieckiego. Dlatego za każdym razem jak ludzie pytają mnie czemu kupuję sobie absurdalnie drogie koszule (przy czym są one tańsze niż te półprzezroczyste z Wólczanki), to odpowiedź jest następująca: są taliowane. I tak pięknie dopasowane cudeńka z Seamstress of Bloomsbury potrafią służyć mi latami, czego nie da się powiedzieć o sieciówkowych mgiełkach.
          Idąc za ciosem zamówiłam sobie koszulę z House of Foxy, na którą bardzo długo się czaiłam.  I uwaga tu znowu będzie następowało moje narzekanie na rozmiary.
          Dla bezpieczeństwa, patrząc na ich rozmiarówkę, wzięłam sobie brytyjską 10-tkę (powinna być nawet za mała, ale oczywiście nie jest). Spódnica do kompletu jest rozmiarem 8. I co się okazało? A no to, że zmienili rozmiarówkę i nie pokrywa się ona zbytnio z tym, co mają na stronie. Miałam od nich jedną bluzkę i leżała idealnie, a ostatni zakup okazał się kłopotliwy jak ciuchy z Collectif - tzn. wszystko jest za duże.
       Koszula ma spokojnie 90 cm w biuście, a nawet trochę więcej. Spokojnie wejdzie w nią 95 cm. Spódnica, która i tak miała być zwężana o 6 cm, musiała być zwężona o 10 cm (miało być 66 cm, było 70 cm), a i tak wydaje mi się, że jest na mnie trochę przyduża. Pod względem jakości rzeczy są po prostu wspaniałe i nie mam im nic do zarzucenia: są pięknie i niezwykle starannie wykonane (oba made in UK). I tu miłe zaskoczenie, bo o ile nieco zawiodłam się na spódnicach z amerykańskiego Revamp, które nie miały podszewki (oczywiście obie są piękne, ale przy swoich cenach wszycie podszewki nie byłoby zbrodnią, bo niestety, ale wełniane spódnice dość kleją się do nóg), tak tu podszewka, krótka, bo krótka, ale jednak jest, a poza tym House of Foxy używa o wiele przyjemniejszych materiałów.  Koszula jest po prostu przepiękna, uszyta z delikatnej wiskozy, której jestem fanatykiem. Naprawdę te rzeczy są warte swoich cen.
        Ale wracając do rozmiarów, wiem, że Brytyjczycy tyją na potęgę, ale to nie powód żeby oszukiwać w rozmiarówce, ale raczej żeby ją poszerzyć i spojrzeć prawdzie w oczy. Bo ja znowu wypadłam z orbity, a nie uśmiecha mi się dodatkowo przerabiać rzeczy, za które zapłaciłam wcale nie tak mało. Przy czym jeszcze spódnica nie jest tak kłopotliwa do zwężenia co koszula z dość delikatnej i przyjemnej tkaniny. Koszuli bałam się ruszać i jest jaka jest. Może kiedyś wykonam odważny ruch i pogłębię zaszewki, ale na razie trochę się boję.
Zdjęcia zrobiłam już po przeszyciu spódnicy:




No comments:

Post a Comment